Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nobuo Uematsu

Final Fantasy VII: Advent Children

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 12-02-2015 r.

Final Fantasy to jedna z najpopularniejszych gier z rodzaju rpg. Począwszy od 1987 roku, aż po dziś dzień, firma Square Enix co kilka lat wypuszcza na rynek kolejne części tej jakże popularnej serii gier video, które za każdym razem rozchodzą się jak świeże bułeczki. Ich sukces przyczynił się do rozszerzenia uniwersum także na mangę i film. Jeszcze w latach 90-tych powstały seriale oparte czy też zainspirowane fabułami poszczególnych epizodów Final Fantasy, lecz pierwszą pełnometrażową produkcję zrealizowano najpierw nie w Kraju Kwitnącej Wiśni, a w USA. Mowa tutaj oczywiście o Final Fantasy: The Spirit Within w reżyserii twórcy cyklu, Hironobu Sakaguchiego z 2001 roku z renomowaną ścieżką dźwiękową Elliota Goldenthala. Nie spełnił on jednak oczekiwań większości miłośników franczyzy, albowiem nie miał on zbyt wiele z nią wspólnego. Fani serii musieli zatem poczekać kolejne cztery lata na następny obraz bazujący na serii. W 2005 roku powstał Final Fantasy VII: The Advent Children w reżyserii Tetsuji Nomury i Takeshiego Nozuego. Początkowo miał to być jedynie teledysk oparty na scenach z popularnej, siódmej części serii, ale ostatecznie twórcy postanowili zmienić projekt na pełnometrażową produkcję, która miała być sequelem tejże gry. W ten sposób uszczęśliwieni zostali fani na całym świecie.

Jednym z pierwszych pytań dotyczących preprodukcji tego filmu może brzmieć: dlaczego akurat część siódma została wzięta na warsztat? Odpowiedź na to jest bardzo prozaiczna. Final Fantasy VII okazała się być największym hitem Square Enix i jest uznawana za najlepszą część serii, do dziś zachwycając miliony graczy na całym świecie. Fakt, że poprzednie epizody nie doczekały się filmowej adaptacji, wydaje się nie mieć dla twórców większego znaczenia, choć widz niezorientowany w wątkach wokół których zbudowane jest Final Fantasy VII, może się szybko pogubić w fabule filmu. Wydarzenia z filmu toczą się dwa lata po tych z gry. Cloud Strife otrzymuje za zadanie uratowanie mieszkańców miasta Midgar, którzy cierpią na dziwną chorobę zwaną Geostigma. Wkrótce okazuje się, że wystąpienie zarazy może mieć związek z powrotem Sephirotha, głównego antagonisty z siódmej części cyklu.

Za muzykę do filmu Nomury i Nozuego odpowiadał nikt inny jak sam „muzyczny ojciec serii”, autor ścieżek dźwiękowych do większości gier Final Fantasy, Nobuo Uematsu oraz jego kilku pomocników. Ten fakt ucieszył rzesze miłośników serii, albowiem wielu z nich było rozczarowanych samym faktem, że do Final Fantasy: Spirit Within muzykę napisał Elliot Goldenthal, zupełnie abstrahując od jej wartości. To nie było jednak tak, że o Uematsu zapomniano. Japończyk dostał ofertę napisania muzyki do filmu Sakaguchiego, ale ją odrzucił, gdyż, jak sam stwierdził, zajęty był komponowaniem muzyki do Final Fantasy IX. Czas pokazał, że była to przedostatnia część do której napisał całą ścieżkę dźwiękową. Wraz z początkiem nowego millenium Uematsu, do kolejnych epizodów tworzył co raz mniej utworów, a resztę muzyki uzupełniali inni kompozytorzy. W tym czasie spadła także częstotliwość wypuszczania na rynek następnych części Final Fantasy. Tak też Uematsu mógł znaleźć czas na napisanie score’u do swojego pierwszego filmu, aczkolwiek nie ukrywajmy, że Final Fantasy VII: Advent Children nie zmobilizował Japończyka, bo i nie mógł, do skomponowania partytury całkowicie od zera.

Skoro Final Fantasy VII: Advent Children jest fabularnym przedłużeniem siódmej części cyklu, było niemal oczywiste, że Uematsu sięgnie po tematy skomponowane do tej gry. Z jednej strony można to poczytać za swego rodzaju pójście na łatwiznę przez Japończyka, ale z drugiej strony nietrudno wyobrazić sobie zawiedzionych fanów, którzy nie usłyszeliby w filmie chociażby legendarnego One Winged Angel, o którym jeszcze poniżej wspomnę. Zupełnie inną kwestią jest sam fakt, że Uematsu pisząc muzykę do Final Fantasy za każdym razem stosował technikę wagnerowskich lejtmotywów. Poszczególne postacie czy też miejsca otrzymywały własne tematy, a skoro w Final Fantasy VII: Advent Children znów będzie mogli zobaczyć tych samych bohaterów, to musiały powrócić, dla przykładu, śliczne melodie Tify, Aerith czy też przebojowa J-e-n-o-v-a. Niestety materiał skomponowany specjalnie na potrzeby filmu nie dorasta do pięt starszym kompozycjom. Z tego wyróżnia się The Promised Land śpiewany przez solowy chór mieszany. Mając na uwadze to jak Uematsu potrafi świetnie posługiwać się chórem (wystarczy wspomnieć chociażby One Winged Angel czy Liberi Fatali z Final Fantasy VIII) to rzeczona kompozycja również wypada dość słabo, choć to wciąż, sama w sobie, klasowa kompozycja. Na szczęście zupełnie inaczej prezentują się efektowne dwie części Divinity, gdzie Uematsu świetnie wykorzystuje potencjał chóru. Spora część materiału skomponowanego specjalnie do filmu spełnia się jednak w roli underscore’u natomiast na płycie jest czymś w rodzaju zapychacza, tak jak np. Beyond The Wasteland. Niemniej także wśród tych ścieżek możemy znaleźć ciekawsze utwory min. relaksujące Water.

Melodyczne bogactwo jakie posiadają soundtracki skomponowane przez Uematsu, sprawiło, że dotychczas mogliśmy podziwiać wiele różnych opracowań tychże tematów. Do nich należy seria Piano Collections oferująca słuchaczom fortepianowe aranżacje motywów z poszczególnych części Final Fantasy. Wspominam o tym nieprzypadkowo, albowiem trzy utwory – uroczy temat jednej z głównych bohaterek Tifa’s Theme, motyw bitewny Those who fight (który również pojawia się w wersji rockowej na drugiej płycie) oraz cudna, jedna z najlepszych melodii napisanych dla tej serii Aerith’s Theme – są bezpośrednimi przeszczepami z tychże albumów. Nie da się ukryć, że są to bardzo dobre utwory, ale problem polega jednak na tym, że wydają się nijak pasować do reszty materiału, co również tyczy się także ich roli jako filmowej ilustracji. To właśnie niespójność muzycznej wizji jest jednym z największych mankamentów omawianego krążka. Jednym z czynników na to wpływających jest materiał inspirowany rockiem.

Uematsu nigdy nie ukrywał, że ten rodzaj muzyki od zawsze był mu bardzo bliski. Jako źródło swoich inspiracji wymienia min. Led Zeppelin i Pink Floyd. Zamiłowanie do rocka przełożyło się na założenie przez Japończyka zespołu The Black Mages, grającego oczywiście aranżacje utworów z Final Fantasy. Osobiście nie mam nic do muzyki rockowej, ale nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem fanem tej grupy. W ich coverach jest za dużo chaosu, gitary elektryczne i perkusje grają w taki sposób, że nierzadko przysłaniają całą, muzyczną koncepcję utworu. Uematsu zaprosił jednak The Black Mages do wspólnego nagrania muzyki do filmu i tak też zespół wykonał większość kompozycji zawierających muzykę akcji. Z żalem muszę stwierdzić, że recenzowana partytura nie zmienia mojego stosunku do The Black Mages. Wykonywane przez ich utwory cechuje wprost nieznośna, przesadnie intensywna, rockowa stylistyka (Black Water, The Chase of Highway), której adresatem mogą być jedynie zagorzali miłośnicy gatunku. Jedyną kompozycją, w której, w mojej ocenie, dobrze się odnajdują członkowie grupy jest ilustracja finałowej konfrontacji, czyli słynne, spektakularne One Winged Angel, choć pewną wadą w stosunku do oryginalnej wersji mogą się wydać zmienione słowa śpiewane przez chór. Niewątpliwie obranie takiej konwencji nadało filmowi Nomury i Nozuego młodzieżowej i nowoczesnej stylistyki, na pewno dobrze korespondującej ze wspaniale renderowanymi kadrami. Jednak w ostatecznym rozrachunku, materiał opisywany w tymże akapicie, jedynie pogłębia stylistyczny eklektyzm, który może wyjść bokiem zarówno słuchaczowi, jak i widzowi. Co prawda rockowe kawałki sprawnie podkreślają motorykę sekwencji akcji, skądinąd świetnie zrealizowanych, to jednak nie robią nic ponadto i łatwo mogą umknąć uwadze podczas seansu. W zasadzie, gdyby pozamieniać ilustracje z poszczególnych scen to nie zrobiłoby to większej różnicy.

Zarówno do filmu, jak i na album trafiły także utwory, które nie zostały napisane przez Uematsu. Ścieżki te skomponowali Tsuyoshi Sekito, Keiji Kawamori oraz Kyosuke Himuro, przy czym pierwsi dwaj byli odpowiedzialni również za orkiestrację utworów Uematsu, a także wchodzili w skład The Black Mages. To do nich należy autorstwo dwóch, niezbyt skupiających uwagę słuchacza ścieżek Materia oraz Encounter. Natomiast Himuro jest autorem i wykonawcą piosenki Calling, którą możemy usłyszeć w drugiej części napisów końcowych. Oryginalnie została napisana na potrzeby albumu Neo Fascio z 1987 roku. Japończyk przygotował na potrzeby Final Fantasy VII: Advent Children specjalną aranżację swojego utworu, aczkolwiek nie ma co ukrywać, że jeśli nie jest się fanem japońskiego pop-rocka to raczej wyżej opisywana kompozycja nie przypadnie do gustu. Himuro napisał także specjalnie do obrazu Nomury i Nozuego całkiem przyzwoitą piosenkę Safe and Sound. Nie znajdziemy jej jednak na soundtracku.

Muzyka ukazała się na wydaniu dwupłytowym. Trudno w pełni zrozumieć tok myślenia decydentów ze Square Enix. Obydwa krążki zawierają w sumie nieco ponad 80 minut, więc zamiast rozdzielać partyturę na dwie płyty, można było ją po prostu skrócić o jedną czy dwie kompozycje, co na pewno nie pozostałoby bez wpływu na cenę soundtracka. Tym bardziej, że zawarty na płycie materiał wcale nie jest dokładnym przełożeniem tego co możemy usłyszeć w filmie. Niektóre kompozycje umieszczone na krążku, w obrazie odnajdziemy jedynie pocięte, inne, które usłyszymy w filmie nie pojawiają się na wydaniu płytowym (min. kilka wejść tematu przewodniego z Final Fantasy VII). Swoją drogą, nawet takie jednopłytowe wydanie dla sporej części słuchaczy może się wydać zbyt rozwleczone. Niewątpliwie usunięcie kilku mniej interesujących utworów (dla przykładu kompozycji Sekiko i Kawamoriego) wyszłoby na dobre recenzowanej edycji. Warto wspomnieć, że na rynku znajdziemy kilka odmian soundtracka min. edycje Mini album oraz Reunion Tracks.

Soundtrack z Final Fantasy VII: Advent Children spotkał się z różnymi opiniami krytyków. Ten fakt nie powinien nikogo dziwić, albowiem recenzowany album jednych zaintryguje niekwestionowanym talentem Uematsu, innych, bardziej zorientowanych w twórczości Japończyka, raczej rozczaruje. Osobiście stanę po stronie tych drugich. Miks różnych brzmieniowo utworów, niepotrzebne cytaty z innych wydań i do tego nachalna, nieprzemyślana, rockowa stylistyka rzutuje na to, że album wydaje się być bardzo niejednorodny, co również przekłada się na ocenę oddziaływania tejże muzyki w filmie. Reasumując, Final Fantasy VII: Advent Children nasuwa mi skojarzenie z powiedzeniem o dużej chmurze i małym deszczu, albowiem muzyka Uematsu ma w sobie gigantyczny potencjał, który w przypadku tego projektu niestety nie został należycie wykorzystany. Nie tym razem.

Najnowsze recenzje

Komentarze