Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Henry Jackman

Big Hero 6 (Wielka szóstka)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-03-2015 r.

Obiecywałem sobie odpocząć od twórczości tego pana, ale jak widać słowny nie jestem. Ciekawość zrobiła swoje i zanim się zorientowałem, zapomniałem o zszarpanych nerwach po odsłuchu Zimowego żołnierza, zaprogramowałem w odtwarzaczu ścieżkę dźwiękową do Wielkiej szóstki i czekałem na przeniesienie wrażeń z niewątpliwej rozrywki, jaką okazała się animacja Disneya. Czekałem, czekałem… Fakt, solidnej rozrywki się doczekałem, ale czy czegoś ponad to? Bynajmniej.



Trzeba przyznać, że Wielka szóstka miała świetną kampanię reklamową. Umieszczenie w centrum uwagi Baymaxa – obłego, trochę głupkowatego, ale sympatycznego robota medycznego – stworzyło wrażenie naprawdę przedniej rozrywki, którą zweryfikowało dopiero doświadczenie filmowe. Nie zrozumcie mnie źle. Futurystyczna opowieść o młodym Hiro przechodzącym trudną drogę od załamania po stracie swojego brata, aż po heroiczną walkę z zamaskowanym, tajemniczym przeciwnikiem, nie jest zła. To wspaniale zrealizowane widowisko, gdzie fantazja twórców (połączenie dwóch kultur wschodu i zachodu w wyimaginowanym świecie San Fransokyo) miesza się z wartościami edukacyjnymi tworów Disneya. Najmniej dopracowanym elementem wydają się jak zwykle główni bohaterowie (z wyłączeniem Baymaxa), bardzo skrępowani przyszytymi im łatkami emocjonalnymi, przez to zbyt oczywistymi dla wyrośniętego widza. Nie zmienia to faktu, że dałem się porwać tej półtoragodzinnej przygodzie, a jednym z jej akceleratorów była oprawa muzyczna.



Za takową odpowiedzialny był Henry Jackman, który z animacją romansował już nie raz. Właściwie to dzięki temu gatunkowi otworzyły się przed nim bramy do Hollywood. Oczywiście nie bez pomocy dobrego wujka Hansa Zimmera, który musiał zapukać do wielu drzwi, by przypieczętować angaż do filmu Potwory kontra obcy. Jackman uchodzi w Remote Control Productions za jednego z najbardziej obiecujących młodych kompozytorów. Nie bez powodu przez wiele lat siedział przy biurku Zimmera pomagając mu w wielu projektach i ucząc się pokory względem panujących w Hollywood standardów. Filmy aktorskie, za które zabiera się Henryk, pokazują, że jeszcze sporo pracy przed nim. To ciekawe, bo z kolei animacje uwalniają w nim pokłady największej kreatywności, pasji i szeroko pojętego flow w zabawie środkami muzycznego wyrazu. Kot w butach i Ralph demolka byli tego żywym przykładem. Czy Wielka szóstka również utrzymuje ten poziom?



Na płaszczyźnie funkcjonalnej i orkiestracyjnej a i owszem. Jeżeli zaś chodzi o koncepcję tak stylistyczną jak i tematyczną, to można było się spodziewać po Jackmanie troszkę więcej. Ścieżka dźwiękowa do Wielkiej szóstki nie daje większych powodów do obiekcji o tyle, o ile rozpatrywać ją będziemy pod kątem właśnie przynależności filmowej. Kompozytor skutecznie wypełnił przestrzeń wielobarwną ilustracją, która bardzo często daje o sobie znać w porywających fanfarach, dynamicznych zwrotach akcji oraz wykorzystanej do uzupełnienia brzmienia orkiestrowego, nowoczesnej elektroniki. I tu dochodzimy do jednej z najbardziej zastanawiających kwestii związanych z tą kompozycją. Skoro sample i loopy pełnią rolę łącznika między futurystyczną wizualizacją San Fansokyo, a dynamiczną akcją, to czemu podejmowana na początku filmu zabawa konwencją nie została rozciągnięta na całość tego doświadczenia? Tworzy to przeświadczenie, że kompozytor skupia się na jak najstaranniejszym wprowadzeniu widza w specyfikę miejsca toczącej się akcji, by później usunąć się w cień i pozwalać sferze wizualnej kraść uwagę odbiorcy. Troszkę mniej zauważalną, choć podobną metodykę działania Henry Jackman podejmował również przy okazji Ralpha. Najcięższe działa wytoczył na początku, by w miarę upływu czasu spuścić z tonu i dać się wykazać pomysłowości filmowców. I o ile statystyczny widz nie rejestruje takich zabiegów, skupiając się przede wszystkim na filmowej akcji, to niestety kontakt z albumem soundtrackowym obnaża wszelkie niedoskonałości partytur Jackamana.


Nie inaczej było w przypadku Wielkiej szóstki. Niespełna godzinny materiał zgromadzony na krążku wydanym nakładem Walt Disney Records przeprawi naszą percepcję przez trzy różne etapy. Pierwsze utwory to oczywista fascynacja muzyczną polichromatyką kompozycji – finezją, z jaką autor ścieżki łączy ze sobą orkiestrę z pulsującą elektroniką, gitarami i dubstepowymi liniami basowymi. I jeszcze ta niesamowita swoboda w modulowaniu tempem i nastrojami! W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że Jackman idzie w ślady Johna Powella wspinając się na wyżyny swoich możliwości. I gdy zaczynamy nabierać przekonania, że oto przed nami kilkadziesiąt minut niesamowitych muzycznych wrażeń, wtedy właśnie zostajemy sprowadzeni na ziemię odejściem od konstruktywnego wypełniania przestrzeni. Zawiązanie się głównego wątku zamyka furtkę do eksperymentatorskiego zapędu kompozytora. Jackman zaczyna uciekać w kierunku ilustratorstwa, podkreślania emocji głównych bohaterów za pomocą Mickey Mousingu oraz budowaniu rytmicznych tekstur pod muzykę akcji. Wydłużające się oczekiwanie na zmianę tej tendencji prowadzi nas do drugiego stanu, czyli zniecierpliwienia, a w konsekwencji do znużenia obraną przez kompozytora metodyką działania. I choć w tle przewija się wiele świetnie zaaranżowanych fragmentów akcji, a ścieżka ocieka wręcz emocjami, to nie unikniemy uczucia lekkiego zawodu nie do końca wykorzystanym potencjałem.

Najbardziej okazale prezentują się pierwsze cztery utwory na płycie. Piosenka Immortals w wykonaniu grupy Fall Out Boy, to klasyczne rockowe granie, podsumowujące w napisach końcowych patetyczną wymowę filmu. Wraz z utworem Hiro Hamada rozpoczynamy naszą pięćdziesięciominutową podróż po oryginalnej ilustracji Jackmana. Jest to przede wszystkim wariacja tematyczna na głównego bohatera, gdzie z wielkim ferworem miotani jesteśmy pomiędzy symfonicznymi ostinatami, dubstepowymi samplami, a nawet kojarzącymi się z kulturą wschodu instrumentami etnicznymi. Będzie to jedna z nielicznych okazji, kiedy usłyszymy charakterystyczny rozciągły dźwięk shakuhachi. Do tematu Hiro, który z czasem ewoluuje do motywu tytułowej bohaterskiej szóstki będziemy z kolei dosyć często powracać. To na nim opiera się większość patetycznego tonu wypływającego z tej kompozycji. Szczególnie istotny okaże się on w finalnej konfrontacji, gdzie wsparty zostanie już nie tylko potężnymi dęciakami, ale i agresywnymi gitarowymi riffami (Big Hero 6). Miejscami można odnieść wrażenie, że Jakcman stylizuje się na Silvestriego i jego pracę do Avengersów. Daje się to odczuć podczas wyprowadzania charakterystycznych fanfar. Mnie osobiście urzekły jednak mniej pompatyczne, ale za to ciekawie zaaranżowane Nerd School i Upgrades.



Postać zamaskowanego mężczyzny, będącego głównym antagonistą szóstki superbohaterów, również otrzymała swoją muzyczną wizytówkę. Pierwszych wynurzeń w tej materii doświadczymy słuchając utworu The Masked Man. Stylizowane na wagnerowską Walkirię szybkie pociągnięcia smyczków wsparte potężną sekcją dętą całkiem nieźle ilustrują tworzące się z mikrobotów kompozycje i figury. Będzie to podstawa do zwiększania dramaturgii w oprawie do dwóch kluczowych scen pojedynku Hiro z rzeczonym antybohaterem. Dosyć często kompozytor porzucał będzie tę wizytówkę na poczet klasycznego hollywoodzkiego action score, gdzie na pierwszym miejscu stawiana jest motoryka.



Skoro już o zawodach mówimy, nie sposób nie odnieść się do sfery emocjonalnej tej partytury. Na ogół wszystko wydaje się poprawne. Rodząca się więź między Hiro, a Baymaxem otoczona jest ciepłą, choć nienachalną liryką. Kiksuje natomiast końcówka filmu, gdzie dramatyczne rozstanie jest w mojej opinii dosyć słabo zilustrowane. Kompozytor wycofał się w tło serwując nam serię smyczkowych fraz wieńczonych równie mało skupiającą uwagę fortepianową solówką.



Chciałoby się podejść do tej partytury z równie wielkim entuzjazmem, jak do Ralpha demolki. Niestety zabrakło tu większego zaangażowania kompozytora, a nade wszystko jakiegoś unikatowego pomysłu na przeprowadzenie nas przez film Disneya bez poczucia nawet najmniejszego zawodu. Mimo tego wolę tak skonstruowaną powtórkę z rozrywki w wykonaniu Jackmana, aniżeli najbardziej oryginalne i nietrafione pomysły w filmach aktorskich. I choć Kingsman niejako zmywa grzechy popełnione przy okazji Zimowego żołnierza, dalej najbardziej inspirujące dla tego twórcy wydają się animacje. Czekam więc na kolejne tego typu projekty.


Najnowsze recenzje

Komentarze