Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Yuji Nomi

Mimi wo Sumaseba (Szept Serca)

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 08-04-2015 r.

14-letnia Shizuku Tsukishima jest wielką pasjonatką literatury. Niemal cały wolny czas dzieli pomiędzy czytanie książek, a tworzenie japońskich tekstów do popularnych, anglojęzycznych piosenek. Wkrótce odkrywa, że wszystkie książki z jej biblioteczki dawniej należały do tego samego człowieka. Któregoś dnia trafia do pewnego antykwariatu, w którym poznaje młodego chłopca, Seijiego Amasawę. Jego pasją są skrzypce i tak jak dziadek planuje zostać lutnikiem. Wkrótce Shizuku i Seiji zaprzyjaźniają się. Niedługo potem dziewczynka dowiaduje się, że to właśnie nowo poznany kolega jest tajemniczym czytelnikiem jej książek.


To właśnie tę historię opowiada film Yoshifumiego Kondo pod tytułem Mimo wo Sumaseba, powstały na podstawie scenariusza samego Hayao Miyazakiego, który wziął na warsztat mangę Aoi Hiiragiego o tym samym tytule. Oryginalny, japoński tytuł znaczy dosłownie „słuchaj uważnie”, lecz producenci, w związku z rozpowszechnianiem obrazu Kondo w Stanach Zjednoczonych, zmienili go na Whisper of the Heart i w ten sposób powstał polski tytuł, Szept Serca. Produkcja była pierwszym filmem Studia Ghibli niewyreżyserowanym przez Hayao Miyazakiego lub Isao Takahatę (dwa lata wcześniej powstał Szum morza Tomomi Muchizukiego, lecz był on przeznaczony jedynie do dystrybucji telewizyjnej). Nie przeszkodziło mu to dotrzeć na samy szczyt japońskiego box office’u w 1995 roku. Nic w tym dziwnego. To w końcu kolejny, piękny i wartościowy film Studia Ghibli, z jak zawsze cudnie narysowanymi kadrami, nierzadko przedstawiającymi naprawdę istniejące miejsca. Pięć lat później, na prośbę fanów, słynna wytwórnia zrealizowała Narzeczoną dla kota, film luźno nawiązujący do fabuły i postaci z Szeptu serca. Do obydwu produkcji muzykę napisał Yuji Nomi.



Nie da się ukryć, że dla urodzonego w Tokio kompozytora, ścieżki dźwiękowe z tychże filmów są najbardziej znanym dokonaniem. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich twórców piszących dla Studia Ghibli (Michio Mamiya, Shigeru Nakata, Katsu Hoshi), Nomi nie zapadł się pod ziemię i pozostał aktywny w branży. Jest autorem muzyki min. do dwóch krótkometrażowych filmów Hayao Miyazakiego, powstałych w 2001 roku na zlecenie Ghibli Museum, Kujiratori oraz Koro’s Big Day Out. Podobnież przeszłość japońskiego kompozytora jest całkiem klarowna. Karierę twórcy muzyki filmowej rozpoczął na początku lat 80-tych, wcześniej grając w jazzowych i rockowych zespołach. Jego mentorem w 1985 roku został Ryiuchi Sakamoto, ówczesna gwiazda muzyki filmowej i rozrywkowej. Nomi pracował przy kilku jego projektach, The Adventures of Milo and Otis (1986) oraz Royal Space Force: The Wings of Honneamise (1987), a ponadto był odpowiedzialny, razem z kilkoma innymi muzykami, za aranżacje i orkiestracje oscarowego Ostatniego cesarza. Te fakty pozwalają sądzić, że decydenci ze Studia Ghibli, wybierając kompozytora muzyki do Szeptu serca, odwrotnie jak w przypadku autorów ścieżek dźwiękowych z wcześniejszych produkcji wytwórni, nie wyciągnęli Nomiego z przysłowiowego kapelusza.



Jak to zwykle bywa w przypadku produkcji Studia Ghibli, premierę filmu poprzedziło wydanie Image Albumu, zawierającego, w większości, materiał skomponowany przez Nomiego na podstawie głównych wątków scenariusza. Japończyk szybko zorientował się jakiej muzyki potrzebuje produkcja Kondo – lekkiej, melodyjnej, magicznej, czyli, generalnie mówiąc, dokładnie takiej, jakiej mógłby dostarczyć muzyczny guru Studia Ghibli, Joe Hisaishi. Właśnie takie cechy mają dwa główne motywy, później wykorzystane także we właściwej ścieżce dźwiękowej – Hilly Town oraz A Boy Who Makes a Violin. Pojawiająca się w drugim z tych utworów melodia, występuje także w wersji śpiewanej w Song of Baron, i to ona posłuży za temat przewodni przyszłej partytury. W odróżnieniu od poprzednich Image Albumów Studia Ghibli, na krążek trafiły także utwory, które nie zostały skomponowane specjalnie jego potrzeby. Mowa tutaj o dwóch elektronicznych aranżacjach fragmentu 5. symfonii francuskiego organisty Charlesa-Marie Widora. Obydwie ścieżki wydają się zupełnie zbędne. Nie tylko dlatego, że nijak nie pasują do reszty materiału, ale także dlatego, że są zwyczajnie mało interesujące, przez co tym bardziej mierzi fakt, że trafiły, aż dwie wariacje tego motywu. Krążek zamyka również kompozycja nie będąca autorstwem Nomiego, Country Roads, ale jako, że pełni ona niemałą rolę w filmie, pozwolę sobie umówić związane z nią zagadnienia przy opisywaniu soundtracka.



Ocena za Image Album:




Płyta z właściwą ścieżką dźwiękową rozpoczyna się od utworu A Hilly Town, prezentującego motyw z Hilly Town z Image Albumu. Zwiewne partie na instrumenty smyczkowe i dęte drewniane precyzyjnie korespondują z fortepianem, który z początku prowadzi główną melodię, a później akompaniuje wirtuozerskimi partiami reszcie instrumentów. Nomi okrasza w ten sposób, na szczęście bez zbędnej ilustracyjności, filmową introdukcję głównej bohaterki prowadzącej beztroskie, dziecięce życie. Temat z A Hilly Town pojawi się także w równie ładnej aranżacji w Breeze Blowing on the Hilltop. W bardzo podobnej konwencji utrzymany jest kolejny, uroczy temat, tym razem relacji pomiędzy Seiji a Shizuku, Flowing Clouds Atop the Shining Hills . Co ciekawe, przypomina on nieco jedną z melodii z gry Zoids skomponowaną przez Joe Hisaishiego. Rzeczony motyw wystąpi także w elektronicznej aranżacji w następnym utworze.


A propos, syntezatory pojawiają się całkiem nierzadko, choć płyta nie prezentuje wszystkich ich wejść. Podobnie, zresztą, ma się rzecz z kilkoma innymi wariacjami niektórych motywów. Wykorzystanie muzyki elektronicznej mija się jednak trochę z obraną przez Nomiego konwencją. Przesycona pogodnymi melodiami i orkiestracjami partytura nieco kłóci się z syntezatorowymi eksperymentami. Także w trakcie seansu czasem gryzą się z cudnymi kadrami filmu. Na szczęście nie ma ich przesadnie dużo i zwyczajnie można przymknąć oko na tę nie do końca przemyślaną warstwę muzyki Nomiego. Tym bardziej, że Japończyk zwraca uwagę innymi niuansami ilustracyjnymi. Do moich ulubionych należy wykorzystanie psalterium (średniowiecznej odmiany cymbałów) jedynie w dwóch scenach, w których Shizuku poznaje tajemniczy antykwariat.



W naszych rozważaniach wprost nie wypada zapomnieć o jednym z najlepszych tematów, którego zdecydowanie nie powstydziłby się nawet sam Joe Hisaishi. Pojawia się on w kilku utworach, najpierw w Summer’s End. Później przybiera nieco bardziej rozbudowane formy, jak chociażby we Fly! We Will Rise on the Updraft, ilustrujące najpiękniejszą sekwencję filmu Kondo – scenę marzeń Shizuku. Natomiast słuchaczom zapewne najbardziej przypadnie do gustu aranżacja z Song of Baron (cudne solówki na skrzypcach). Nomi udowadnia w tym utworze, że doskonale opanował sztukę instrumentacji, co jeszcze nieraz potwierdzi, min. w Narzeczonej dla Kota oraz serialu anime Nichijou.



Na płytę trafiły także dwa covery jednej z najpopularniejszych piosenek country, Take Me Home, Country Road z 1971 roku. Utwór jest najsłynniejszym dziełem wokalisty muzyki pop, country i folk, Johna Denvera. Na wpół nostalgiczna i radosna melodia doskonale wpisuje się w charakter filmu Kondo, nie dziwić powinien zatem fakt wykorzystania akurat tej kompozycji. To właśnie wariacją utworu Denvera kończy się album (i co ciekawe zaczyna film). Osobiście nie jestem fanem tej ścieżki ze względu na nieco archaiczny podkład i zdecydowanie wolę oryginalną wersję. Co innego druga wariacja, Country Road (Violin Version) . Być może niektórzy uznają ją za nieco „amatorską”. Ma to jednak swoje przełożenie w filmowych kadrach – Shizuku śpiewa tę piosenkę wraz z przyjaciółmi. Jakkolwiek to właśnie ta naturalność do mnie tak bardzo przemawia i dzięki niej pozytywnie oceniam tę kompozycję.



Szept serca Yuji Nomiego powinien usatysfakcjonować przede wszystkim słuchaczy lubujących się w przyjemnych, lirycznych partyturach. Z pewnością może się podobać to, jak Japończyk serwuje nam swoje melodie i ubiera je w skrupulatnie dobrane orkiestracje. Ponadto recenzowane wydawnictwo nie irytuje odbiorcy repetycją materiału, czy przesadną ilością krótkich utworów. Krążek jest bowiem zgrabnie skonstruowany i choć nie znajdziemy w nim niczego szczególnie oryginalnego, to jednak dla większości wrażliwych miłośników muzyki filmowej, jego odsłuch może się okazać po prostu bardzo mile spędzonymi trzema kwadransami.


Inne recenzje z serii:

  • Narzeczona dla kota
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze