Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Eric Lévi

Les Visiteurs (Goście, goście)

(1993)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 24-04-2015 r.

Ameno, Enae Volare Mezzo, Mother – któż nie pamięta tych słynnych utworów Ery, które podbijały listy przebojów w drugiej połowie lat 90-tych? Projekt muzyczny, założony przez francuskiego kompozytora Erica Léviego, była w tamtym czasie na rynku muzyki rozrywkowej swego rodzaju novum. Połączenie new age’u, muzyki elektronicznej i chóru, śpiewającego w fikcyjnym języku zbliżonym do łaciny, okazało się być strzałem w dziesiątkiem, który przyniósł zyski w postaci ponad 12 milionów sprzedanych albumów. Aby bardziej dogłębnie poznać historię Ery, musimy cofnąć się do roku 1993, kiedy to Lévi, jeszcze jako niezbyt znany kompozytor muzyki filmowej, napisał ścieżkę dźwiękową do popularnej na całym świecie komedii Les Visiteurs (Goście, goście), wyreżyserowanej przez Jean-Marie Poiré.

Z początku fabuła filmu toczy się w pierwszej połowie XII-ego wieku. Rycerz Godfryd de Malphete zwany Śmiałym (Jean Reno) ratuje życie króla Francji Ludwika VI. W podzięce za to, monarcha daje kawalerowi osiem dni na odnalezienie i poślubieni księżniczki. Jednak w wyniku pomyłki pewnego czarnoksiężnika, zostaje on przeniesiony, wraz ze swoim giermkiem Jacquouille’m (Christan Clavier), do XX-ego wieku. Tam odnajduje swojego potomka, który ma pomóc mu w powrocie do średniowiecza. Jak się można domyślić, konfrontacja dawnej kultury ze współczesną dawała duże możliwości scenarzystom. Te zostały doskonale wykorzystane, rezultatem czego powstała jedna z najzabawniejszych i najbardziej kultowych komedii lat 90-tych. Kilka lat później nakręcono kontynuację francuskiego przeboju, Goście, goście – korytarz czasu, gdzie za muzykę również odpowiadał Lévi. Rycerz Godfryd oraz jego giermek powrócili ponownie osiem lat po premierze pierwszej części, gdy Hollywood zrealizowało remake Gości, gości, tym razem już z muzyką Johna Powella, pomimo tego, że role główne powtórzyli Reno i Clavier, a Poiré ponownie stanął za kamerą. Wróćmy jednak do filmu z 1993 roku i pochodzącej z niego ścieżki dźwiękowej.

Ze względu na fabułę, wydaje się oczywiste, że powinna ona łączyć elementy średniowiecznej muzyki ze współczesną. Dokładnie tego, Lévi, dokonuje w najsłynniejszym utworze z płyty – Enae Volare, pojawiającym się w dwóch zasadniczych aranżacjach ze ścieżki trzeciej oraz ósmej (zdecydowanie najlepsza kompozycja na soundtracku). Miks rocka i gregoriańskiego chóru, prowadzonego przez Guya Protheroe (również autora słów), daje absolutnie niepodrabialny i świetny efekt, który, zresztą, utorował drogę kolejnym eksperymentom Léviego, już po założeniu Ery. Aby podkreślić średniowieczny charakter kompozycji, chór śpiewa w pseudo-łacińskim języku. Może to nasuwać skojarzenia z powstałym rok wcześniej, legendarnym utworem Conquest of Paradise Vangelisa, w którym usłyszymy zbliżony dialekt, nomen omen, tam również udzielał się Protheroe. Choć da się zauważyć inspiracje O Fortuną Carla Orffa czy nagrodzonym Oscarem Lwem w zimie Johna Barry’ego to jednak Leviemu udaje się stworzyć ciekawą i oryginalną kompozycję.

Sporym zgrzytem jest jednak zasadniczy temat przewodni ścieżki, czyli La chevalier de Montmirail, motyw głównego bohatera filmu, rycerza Godfryda. Występujący w kilku ścieżkach heroiczna melodia, to tak naprawdę, nie bójmy się użyć tego sformułowania, plagiat, w dodatku marny, kapitalnej uwertury z Robin Hooda: Księcia złodziei skomponowanej przez Michaela Kamena. Podobne jest tutaj praktycznie wszystko – rytmika, melodyka, orkiestracje, a nawet konstrukcja utworu. Co prawda Lévi aranżuje go niekiedy do mniej „robinhoodowskich” wariacji (nierzadko wykorzystując jedynie sam rytm), ale niesmak pozostaje. I to na tyle duży, że Francuza należałoby przykuć do rynkowego pręgierza i skazać na porządną chłostę. A Skoro już jesteśmy przy podobieństwach, to warto zwrócić uwagę na średniowiecznie zabarwiony utwór, skądinąd mający w sobie coś z melodyki Vangelisa, Rendez-vous secret, który nasuwa skojarzenia z jednym z tematów z Romeo i Julii Nino Roty. Być może jednak nie jest to celowe nawiązanie i zarówno Francuz, jak i Włoch czerpali z tego samego źródła lub zbieżność jest po prostu przypadkowa.

Nieszczególnie wypada także pozostała część partytury zamieszczonej na krążku wydanym przez wytwórnię Remark. Mamy tu co prawda ładny, mollowy motyw liryczny z utworów Funerals i Adieu Dame Béatrice oraz drugi ze ścieżki Le Roi, lecz jest ich za mało, aby odegrały one większą rolę w ostatecznej ocenie recenzowanej pracy. Sporą część płyty zajmuje elektroniczno-symfoniczny underscore. Nie jest to może muzyka najniższej próby, ale ze względu na krótki czas trwania ścieżek, w których została zawarta, ciężko będzie znaleźć odbiorcę, któremu takowe kompozycje przypasują. Na plus należy zaliczać jednak stosunkowo krótki czas trwania płyty (niewiele ponad 40 minut) oraz krótkie wstawki, inspirowane średniowieczną muzyką – min. Le Banquest des Frénégonde, skomponowany przez Frédérika Rousseau.

Płytę urozmaica kilka utworów. Do nich należą przede wszystkim dwie piosenki – Maybe Baby oraz C’est Okay (Version Single). Pierwsza z nich to popowa, niezbyt frasująca oraz nieco infantylna kompozycja, w dodatku pasuje ona do reszty ścieżek jak pięść do nosa. Co innego można powiedzieć o wieńczącej album piosence C’est Okay (Version Single. To bardzo humorystyczny utwór, który dobrze sprawdza się jako zakończenie muzycznej przygody z rycerzem Godfrydem, choć nie obraziłbym się, gdyby na zamknięcie krążka, przeznaczono Enae Volare lub jego wariację. Płytę wyróżni także obecność dwóch cytatów z muzyki romantycznego kompozytora Felixa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Umieszczone na krążku fragmenty jego 3. symfonii (zwanej również „szkocką”) oraz koncertu skrzypcowego e-moll, to bez dwóch zdań klasowe kompozycje. Niemniej jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, co może się wydać pewnym czepialstwem z mojej strony, że wspomniane utwory, ze względu na okres muzyczny jaki reprezentują, nijak pasują do koncepcji filmu i reszty zawartego na krążku materiału.

Niestety Goście, goście nie wykorzystują potencjału muzyki Léviego. Dzieło Francuza jest zaskakująco cicho podłożone pod kadry filmu Poiré i nie mam tutaj na myśli underscore’u, który, przecież, w samym założeniu ma nie rzucać się w uszy widza. Takie utwory jak Rendez-vous secret czy Le Banquest des Frénégonde są tak dyskretnie zmiksowane z obrazem, że doprawdy ciężko je wyłapać. Ścieżkami, które się wyróżniają w tym aspekcie są przede wszystkim, opisywane w poprzednim akapicie fragmenty twórczości Mendelssohna-Bartholdy’ego, przeznaczone pod punkt kulminacyjny filmu. Jednak co z tego, skoro ich wykorzystanie wydaje się być przypadkowe i niezrozumiałe (naprawdę Lévi nie mógł napisać nic swojego?). Można by sądzić, że chociaż Enae Volare zostanie wykorzystane jak należy. Tymczasem kultowy utwór pojawia się w produkcji trzykrotnie. Najpierw podczas odprawiania czarów przez złą czarodziejkę, gdzie całkiem sprawnie podkreśla klimat sceny, lecz znów trochę za bardzo ginie pod natłokiem sfx-ów. Drugi raz usłyszymy rzeczony utwór w scenie konnego rajdu Godfryda. Niestety i tutaj decydenci okaleczyli muzykę Léviego – gdy już wydaje się, że film da się ponieść przebojowej kompozycji Francuza, Enae Volare zostaje brutalnie przerwane. kompozycja później powraca dopiero podczas napisów końcowych. Swoją ilustracyjną rolę spełnia najlepiej temat Godfryda, abstrahując już od wspomnianego podobieństwa z uwerturą Kamena.

Reasumując, Goście, goście Erica Léviego nie należą do dzieł łatwych w ocenie. Bez wątpienia Enae Volare, choć pojawia się na albumie zaledwie kilkukrotnie, sprawia, że nie możemy uznać recenzowanej partytury za kolejny, rzemieślniczy produkt muzyki filmowej. Niestety reszta zamieszczonego na albumie materiału, nie reprezentuje już takiego poziomu i ciekawe ścieżki przelatają się z tymi dużo mniej interesującymi. Mamy tutaj bowiem trochę underscore’u, trochę piosenek i cytatów z klasyki i trochę niezbyt wyszukanej muzyki heroicznej i lirycznej. Spójrzmy zatem prawdzie w oczy – Enae Volare to świetna kompozycja i absolutny highlight tego krążka, ale niestety pozostała muzyka przemija już bez większej ekscytacji.

Najnowsze recenzje

Komentarze