Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masaru Sato

Kumonosu Jo (Tron we krwi)

(1957/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 09-05-2015 r.

Nie ulega wątpliwościom, że Akira Kurosawa był pierwszym japońskim reżyserem, który otworzył się na zachodnie wzorce. Dotyczyło to jednak nie tylko wszelakich kwestii związanych ze sposobem i stylem filmowania, ale także fabuł. Jednym z najciekawszych odłamów twórczości słynnego Japończyka, są jego trzy filmy bazujące na sztukach Williama Szekspira. Kurosawa po raz pierwszy sięgnął po dzieła angielskiego pisarza w 1957 roku, kiedy to zrealizował obraz Kumonosu Jo (Tron we krwi), bazujący na Makbecie.

Kurosawa dokonał rzeczy w swoim czasie bardzo odważnej. Przeniósł sztukę Szekspira na grunt feudalnej Japonii, co stanowiło zupełne novum, jeśli chodzi o adaptacje dzieł Anglika. Japończyk opowiada historię samuraja Taketoriego Washizu, któremu wiedźma z lasu, zwana Mononoke, przepowiada, że już niedługo będzie rządził Kasztelem Północnym, a po śmierci księcia, także Pajęczynowym Zamkiem oraz całym królestwem. Główny bohater początkowo nie wierzy w owe proroctwa, lecz wkrótce, zgodnie z tym co powiedziała wiedźma, książę nadaje mu we władanie Kasztel Północny. Za namową żony, Asaji, postanawia uczynić wszystko, aby zasiąść na tronie.

Tron we krwi to jeden z najlepszych, w mojej ocenie najlepszy, film w karierze Akiry Kurosawy. To produkcja obdarzona niezwykłą, ponurą atmosferą, z wybitną, ekspresyjną rolą Toshiro Mifune oraz świetnym, przejmującym scenariuszem bazującym na arcydziele Szekspira. Zwraca uwagę ponadto forma tego obrazu. Kurosawa chciał połączyć w swoim filmie dwa światy, teatr europejski z japońskim, zwanym noh. Inspiracje tą sztuką widać w wielu aspektach, min. w zdjęciach, scenografii oraz muzyce.

Odpowiadał za nią Masaru Sato, dla którego był to pierwszy wspólnie zrealizowany projekt z Kurosawą. Wcześniej miał on już jednak styczność z legendarnym reżyserem. Podczas pracy nad jego poprzednim filmem, Żyję w strachu z 1955 roku, zmarł „nadworny” kompozytor Kurosawy, Fumio Hayasaka. Sato, jako jego uczeń, dokończył pracę swojego mistrza. Oscylująca wokół latynoamerykańskich tańców muzyka z Żyję w strachu, była jednak czymś zupełnie innym, niż opisywana w niniejszym tekście partytura.

Sato, jako jeden z japońskich kompozytorów, którzy zrewolucjonizowali spojrzenie na rodzimą muzykę filmową, poprzez czerpanie z zachodnich wzorców, stanął przez zadaniem dla siebie, mogłoby się wydawać, dość trudnym. Wyraźne inspiracje teatrem noh, skierowały Japończyka w stronę towarzyszącej tym spektaklom muzyki, opartej w głównej mierze na dźwiękach orientalnych perkusjonaliów i tradycyjnych instrumentów dętych drewnianych. Właśnie takie brzmienia usłyszymy podczas napisów początkowych oraz w wielu innych scenach, w tym, co wydaje się znamienne, z udziałem żony Washizu, Asaji. Jej charakteryzacja oraz wystrój wnętrz jest kolejnym odwołaniem do teatru noh, nie powinno dziwić zatem wykorzystanie przez Sato, muzyki wzorowanej na tej formie japońskiej sztuki.

Obraz Kurosawy, jak wspomniałem wyżej, łączy elementy teatru zachodniego i japońskiego, a zatem część jego muzycznej ilustracji oparta jest na pracy orkiestry, typowej dla hollywodzkich ścieżek dźwiękowych. Za jej pomocą Sato buduje, jakże ważne dla filmu, napięcie. Niestety nie jest to muzyka zbytnio wyszukana. Ot, taka jedynie poprawna ilustracja, choć, co trzeba przyznać, urozmaica materiał skąpany w odniesieniach do muzyki źródłowej. Do najlepszych fragmentów omawianego scoru, należy pieśń z utwór Titles oraz Ending, wykonywana przez męski chór.

Niestety recenzowana partytura to jeden z tych wielu przykładów, gdzie muzyka dobrze odnajduje się w kadrach, pod które została napisana, lecz w domowym odtwarzaczu znacząco traci na swojej sile. Sato tworzy bowiem partyturę tajemnicza, ponurą, w pewnym sensie nawet mroczną, lecz na dłuższą metę zwyczajnie męczącą. Inspiracje muzyką źródłową nie wychodzą albumowi na dobre, zwłaszcza patrząc przez pryzmat fana filmówki przyzwyczajonego do bardziej typowych ścieżek dźwiękowych. Wynika to z tego, że utwory nawiązujące do japońskiego folkloru mogą brzmieć dla nas dość irytująco. To nie są kompozycje oparte na chwytliwych melodiach, tak jak w europejskich kulturach. Muzyka tradycyjna Kraju Kwitnącej Wiśni bazuje na ubogim instrumentarium oraz nieszczególnej warstwie rytmicznej i melodycznej. To rzutuje na to, że zawarte na albumie ścieżki sięgające do folkloru, a jest ich większość, pełniące w filmie rolę sugestywną, po oderwaniu od kadrów obrazu Kurosawy mogą się okazać dla statystycznego odbiorcy ciężką przeprawą. W sukurs mogłoby przyjść utwory symfoniczne, lecz i one, jak zdążyłem już wspomnieć, są niczym więcej, jak schematyczną, niespecjalnie wyróżniającą się tapetą dźwiękową, niestety mizerną również pod względem tematycznym.

Dla potencjalnego słuchacza mordercza może okazać się jednak nie jakość muzyki, wszak mamy do czynienia z poprawną, rzemieślniczą partyturą. Głównym problemem jest samo wydanie. Choć nie powinniśmy się czepiać, że na krążku zostały zaprezentowane niemal wszystkie wejścia muzyczne, to jednak zupełnie bezużyteczne wydają się być bonusowe utwory. Są one niczym innym, jak alternatywnymi wersjami poprzednio występujących kompozycji. Większy sens miałoby umieszczenie ich, gdy te ścieżki faktycznie reprezentowały sobą wysoki poziom. Tymczasem, wobec ich wątpliwej jakości, dotrwanie do końca tego ponad godzinnego albumu, może się okazać nie lada wyzwaniem.

Niewątpliwie sam fakt, że wydano muzykę Masaru Sato z Tronu we krwi, wybitnego obrazu Akiry Kurosawy, powinien cieszyć miłośników filmówki. Recenzowany krążek ukazuje nam, jak poprzez fuzję tradycji ze współczesnością, kształtowała się japońska muzyka filmowa w latach 50-tych. Niestety odrzucając wartość historyczną omawianej partytury, łatwo dojdziemy do wniosku, że od strony stricte muzycznej jest tylko rzemiosłem, choć, co warto zaznaczyć, dobrze odnajdującym się w filmie. Jednak biorąc pod uwagę ogrom underscore’u, lichą warstwę tematyczną oraz niezbyt przyjazne dla ucha fragmenty nawiązujące do muzyki źródłowej, Tron we krwi Sato jawi się jako pozycja, której adresatami będzie bardzo wąskie grono odbiorców. Inna sprawa, że produkcja Kurosawy otrzymała dokładnie taką muzykę, jakiej potrzebowała. To nie Ukryta forteca czy Straż przyboczna, które dzięki znacznie lżejszemu charakterowi, dały Sato możliwość pisania wyrazistych, obdarzonych ciekawymi tematami partytur. Generalnie każda inna praca Japończyka dla Kurosawy, jest bardziej godna rekomendacji.

Najnowsze recenzje

Komentarze