Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jon Kaplan, Al Kaplan

Zombeavers

(2014/2015)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 11-05-2015 r.

Bobry-zombies. Tak niedorzeczny pomysł rzecz jasna nie może zwiastować poważnego filmu i chyba nikt o zdrowych zmysłach takiego po Zombeavers nie oczekiwał. Pretekstowa historyjka grupki przyjaciół w wieku studenckim osaczonych w domku nad jeziorem przez krwiożercze gryzonie jest niczym innym, jak nakręconą za skromne fundusze zabawą gatunkiem, czymś od czego zaczynali twórcy pokroju Petera Jacksona czy Sama Raimiego. Czy Jordan Rubin, reżyser Zombeavers, pójdzie ich śladami to nawet nie próbuję wyrokować. Sam film natomiast, choć nie osiąga poziomu kultowej Martwicy mózgu, to jednak powinien stanowić kawał niezłej rozrywki dla miłośników podobnych produkcji, nawet jeśli można by go poprawić o jeszcze trochę więcej czerwonej posoki czy nagich piersi.

Co ciekawe, za scenariusz filmu współodpowiedzialni, obok wspomnianego Rubina, byli bracia Al i Jon Kaplanowie, którzy mogą być znani części czytelników naszego portalu. Dwójka Amerykanów popularność w pewnych kręgach zdobyła całkiem udanymi parodiami słynnych produkcji filmowych w formie kilkuminutowych musicali, które można obejrzeć na youtube. Zdążyli też podpaść fanom Zimmera w niewybredny sposób nabijając się z pewnych cech charakterystycznych jego ścieżek, ale to już inna bajka. W każdym bądź razie skoro bracia pojawili się już na pokładzie produkcji, naturalnym było oczekiwać, że wezmą na siebie również jej muzyczną stronę. I tak też się stało. Choć ich doświadczenie w muzyce stricte filmowej jest jeszcze dość skromne, to jednak obok masy krótkometrażówek mają na rozkładzie takie tytuły jak Piranhaconda czy Dinokrokodyl kontra supergator… OK., cóż… wygląda na to, że opowieść o bobrach-zombies to najlepszy i najbardziej ambitny film, przy jakim dotąd pracowali.

Pierwszą filmową sekwencją Zombeavers, w której bracia mogli się wykazać są, następujące po całkiem zabawnym prologu, napisy początkowe będące kolażem tradycyjnych filmowych ujęć i animacji (czyżby nawiązanie do Bonda?). Kaplanowie wprowadzają tu temat główny zaaranżowany w bardzo przyjemny sposób, z elementami muzyki pop-rockowej XX wieku, co sprawia, że Main Title brzmi niczym czołówka jakiegoś serialu z lat 80. i myślę że, gdyby Jon i Al nadali swojej melodii jeszcze trochę więcej charakteru i pazura, to można by ją wrzucić gdzieś między motywy z MacGyvera czy Drużyny A i wpasowałaby się bez problemu w to towarzystwo. Niestety z wieloma serialami tamtego okresu Zombeavers łączy coś jeszcze. Po świetnym temacie otwierającym, rola ścieżki dźwiękowej zostaje zredukowana do przyzwoitej ale niestety zanadto niewybijającej się ilustracji. Dziwne to i w sumie trochę rozczarowujące, zważywszy że bracia współtworzyli scenariusz, a zatem mogłoby się wydawać, że uwzględnią w nim sceny, w których będą mogli wyeksponować swoje dzieło muzyczne. Może jednak reżyser preferował inny styl i koncepcję, a może ścieżka została wyciszona na stole montażowym…

Zabierając się, kilka miesięcy po seansie filmu, za wydany nakładem La-La Land Records sountrack, miałem poważne obawy, czy poza muzyką z napisów początkowych i końcowych (o tych jeszcze przyjdzie pora powiedzieć), da się tu w ogóle czegokolwiek słuchać. Przyznam bowiem, że poza tym muzycznie z Zombeavers nie pamiętałem już właściwie nic. A ponieważ oprawa muzyczna niskobudżetowych horrorów w oderwaniu od obrazu nierzadko nadaje się jeno do kosza, po odsłuchaniu dzieła braci Kaplan mogłem odetchnąć. Nie jest tak źle. Wprawdzie znikomy budżet sprawia że mamy doczynienia z pracą nieco chałupniczą, czyli sample zamiast orkiestry, wplecione gdzieniegdzie brzmienia syntezatorów delikatnie nawiązujące do elektroniki lat 80. z ewentualnym dodatkiem gitary czy perkusji, jednak zostało to przygotowane naprawdę solidnie. Nawet fakt samplowania poszczególnych sekcji orkiestry (głównie smyczkowej) udało się Alowi i Jonowi może nie tyle ukryć, co przynajmniej sprawić, że nie razi to ani nie przeszkadza.

Nie oznacza to jednak, że Zombeavers okazało się pozycją w wydaniu płytowym szczególnie interesującą. Co prawda chociażby temat główny jest przywoływany nieco częściej i ciekawiej (np. liryczna aranżacja w Arrival at Cabin, czy stylizowany na motyw „przygotowań” a’la John Williams fragment utworu trzynastego) niż wydawało mi się po filmie, w którym jak i reszta score’u gdzieś ginął i generalnie zaskakująco dużo tu, zważywszy na gatunek, tonalności, niemniej po pierwszym utworze na kolejny highlight z prawdziwego zdarzenia musimy czekać aż do tracku nr 23. To pochodząca z napisów końcowych sympatyczna piosenka w stylu retro, czy też raczej jej – tak charakterystyczny dla Kaplanów przecież – pastisz, z całkiem zabawnym tekstem. Pomiędzy nimi mamy blisko 40 minut solidnej, ale tylko solidnej filmowej ilustracji. Nie przekona nas ona szczególną oryginalnością (bracia niewątpliwie dobrze znają muzykę filmową i nie boją się inspirować sposobem pisania doświadczonych kolegów po fachu, choć trzeba im oddać ze żadnych ordynarnych kopii nie ma), wykonaniem (pewnie byłoby inaczej, gdyby był budżet na prawdziwą orkiestrę, ponieważ konstrukcja muzyczna poszczególnych fragmentów score jest naprawdę porządna i przemyślana), ani tematycznym bogactwem (poza tematem głównym trudno wskazać jakikolwiek inny wyróżniający się). Sam fakt, że jest zupełnie przyzwoicie, a cały niezobowiązujący score daje się przesłuchać bez żadnych zgrzytów i tak był dla mnie małym pozytywnym zaskoczeniem.

Reasumując Zombeavers nie zamierzam polecać szerokiemu gronu miłośników filmówki, ale też odradzać nie będę, bo przecież nie jest to zła muzyka. Pewnie skuszą się na ten soundtrack osoby, którym szczególnie przypadła do gustu filmowa opowieść o zamienionych w żywe trupy gryzoniach, jak i kolekcjonerzy wszelakiej wydawniczej niszy. Pozostali będą musieli rozważyć, czy warto interesować się całością dla tych kilku lepszych minut.

Najnowsze recenzje

Komentarze