Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Paesano

Daredevil (season 1)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-05-2015 r.

Przyznam z ubolewaniem, że zbyt szybko uchyliłem czoła przed talentem Johna Paesano. Popełniony w 2014 roku Więzień labiryntu był po prostu dobrze funkcjonującą w obrazie ilustracją, która dawała również wiele radości w indywidualnym, pozafilmowym odsłuchu. Biorąc pod uwagę raczej mało imponującą filmografię Amerykanina, można było mówić o sporym sukcesie. Rokującym sukcesie. Dlatego też z wielką nadzieją oczekiwałem kolejnych angaży, które paradoksalnie po komercyjnym sukcesie Więźnia nie posypały się zbyt szybko.


Mniej więcej w połowie października pojawiła się informacja o zatrudnieniu Paesano do zilustrowania najnowszego projektu Marvela i stacji ABC – serialu telewizyjnego Dardevil. Pełnometraż z Benem Affleckiem w roli głównej nie należał do najbardziej udanych, stąd też słynne studio postanowiło opowiedzieć historię Matta Murdocka od nowa. Z jednej strony wiązało się to ze sporymi oszczędnościami i mniejszym ryzykiem strat w wyniku ewentualnego złego przyjęcia. Z drugiej natomiast pozwoliło to przetestować zyskującą coraz większą popularność formę dystrybucji – platformę Netflix. Wszystkie 13 odcinków opublikowano 10 kwietnia 2015 roku rozwiązując tym samym kluczowy problem wielu miłośników telewizyjnej rozrywki – długiego oczekiwania na kolejne epizody. Ten swoistego rodzaju szturm jak najbardziej się opłacił. Oto bowiem już w pilotażowym odcinku porażony zostałem świetnym, noirowym klimatem, zaskakująco prostą, ale trafiającą fabułą i rzadko spotykaną pedanterią w choreografii i realizacji scen walk. Nie jestem bynajmniej osamotniony w tym entuzjazmie. Zarówno widownia, jak i krytycy rozpływają się nad produkcją Marvela, mając nadzieję na zobaczenie kolejnych sezonów. I pomimo tak wysoko zawieszonej poprzeczki, nie mogę powiedzieć, że każdy element tej produkcji porwał mnie w równym stopniu. Jako miłośnika muzyki filmowej, który spore nadzieje pokładał w pracy Paesano, spotkało mnie solidne rozczarowanie.



Nie to, że spodziewałem się tutaj bogatej symfoniki z heroicznym tematem w czołówce. Specyfika gatunkowa Daredevila już na starcie wykreślała przepompowywanie ilustracji zbyt kwiecistymi formami. Ale odejście w najohydniejszą formę mainstreamu – elektroniczne pulsujące bity – to pójście po linii najmniejszego oporu. Szukając przyczyn tak daleko idących uproszczeń, natrafiłem na wypowiedzi producenta wykonawczego Daredevila, Stevena DeKinigta, który już na etapie wybierania kompozytora chwalił się swoją wizją ścieżki dźwiękowej. Miała być to właśnie taka pulsująca, przypominające bicie serca partytura, odzwierciedlająca panujący w serialu mroczny klimat, ale nie wybijająca się ponad jego treść. Gdy Paesano dostarczył mu wersję demonstracyjną tematu przewodniego, DeKnight podpisał z nim kontrakt. I tak oto przez kolejnych kilkanaście tygodni kompozytor Więźnia labiryntu rozwijał tę koncepcję, sztywno trzymając się przy tym reguł swoich pracodawców.



Ów reżim bynajmniej nie rozgrzesza autora oprawy muzycznej z braku podejmowania walki o jakość finalnego produktu. Historia muzyki filmowej zna przypadki, kiedy nawet pod presją czasu i przy wielkich naciskach tworzono zapadające w pamięć partytury – także do seriali telewizyjnych. Wchodzenie ciężkimi butami w stylistykę RCP i chowanie ścieżki w głąb audytywnego przekazu, pokazało, że John Paesano nie potrafi w pełni rozwinąć swoich skrzydeł w produkcie telewizyjnym. Podobny problem przejawiały jego wcześniejsze prace tworzone na potrzeby serialu Stan kryzysowy. Rozgrywające się w czasie rzeczywistym widowisko odesłało wyobraźnię Amerykanina do warsztatu Seana Callery’ego znanego z ilustracji 24 godzin. Efektem tego było pedantyczne wręcz wypełnianie przestrzeni filmowej pulsującymi samplami – niewiele wnoszącymi poza podkreślaniem dynamiki, a czasami nawet przeszkadzającymi w odbiorze treści. Na szczęście Daredevil daleki jest od przesadnego epatowania materia muzyczną. Miejscami odniosłem wrażenie, że Paesano odcina się od zaglądania do głowy i serc głównych bohaterów. Choć nie stroni od liryki, kiedy sytuacja tego wymaga, zazwyczaj jest ona dosyć powierzchowna – funkcjonuje jako spoiwo łączące pewne wydarzenia z aktualnym stanem emocjonalnym wykreowanych postaci. I to właśnie dobrze zachowana proporcja pomiędzy świetną grą aktorską, a subtelnie zarysowaną przez Paesano dramaturgią, sprawia, że od strony funkcjonalnej ścieżce dźwiękowej niewiele można zarzucić. Największym problemem jest wspomniana wyżej anonimowość dotykająca w głównej mierze muzyki tła oraz akcji. To właśnie te elementy stanowią najbardziej ohydną i wypraną z tożsamości część kompozycji Paesano. I niestety, kończąc przygodę z trzynastoodcinkowym serialem z wielkim trudem łowiłem w pamięci fragmenty, które jakkolwiek zwróciłyby moją uwagę.


Pojawienie się na rynku albumu soundtrackowego traktuję więc jako pewnego rodzaju ciekawostkę. Ciekawostkę, która dosyć szybko zginie w szumie innych rynkowych premier. Tym bardziej, że rzeczony album wydany został tylko w formie cyfrowej, niekoniecznie dostępnej dla polskich odbiorców. Skoro więc podjąłem się przesłuchania tego niespełna 45-minutowego soundtracku, a serial znam od podszewki, czuję się zobowiązany przynajmniej wspomnieć o tym wydawnictwie.



Nie będzie to zbyt długi wywód. Ograniczony do refleksji, że poza kilkoma obiecującymi momentami niewiele tu dobrej, wołającej o liczne powroty muzyki. Pierwsza minuta, to przypomnienie tematu przewodniego z czołówki, a współtworzonego przez Bradena Kimball. Oparta na ostinatach melodia nie wybija się niczym specjalnym, ale pozwala zorientować się w ogólnej stylistyce i klimacie, jaki panował będzie przez pozostałe kilkadziesiąt minut. Jasnym staje się, że za motorykę odpowiadać będą loopy i szybkie pociągnięcia smyczek wsparte istną kanonadą elektronicznych sampli. W tle majaczy natomiast gitarowy fuzz nadający melodii bardziej drapieżnego charakteru. Ilustracja Paesano nie skupia się bynajmniej na rockowym brzmieniu. Jest to w głównej mierze domena muzycznej akcji – szczególnie tej odnoszącej się do przeszłości Matthew. Przykładem może być Fogwell’s Gym cofający nas w czasie, by zaprezentować bokserską przeszłość ojca głównego bohatera. Większość utworów akcji koncentruje się jednak na standardach wypracowanych w kuźni Hansa Zimmera. W połączeniu z niektórymi quasi-etnicznymi wstawkami przypomni nam to takie ścieżki dźwiękowe, jak Helikopter w ogniu. Szczególnie mocno możemy tego doświadczyć słuchając Hallway Fight oraz Worthy Opponents. Daleko im jednak do przytoczonego wyżej wzorca.



Zdecydowanie lepsze wrażenie robią utwory, gdzie Paesano odcina się od zimmerowskiej pępowiny i podąża koncepcjami wypracowanymi na potrzeby Więźnia labiryntu. Sztandarowym przykładem jest tutaj utwór Stick, gdzie rytmiczne uderzenia w bębny wzbogacono o ciekawe wiolonczelowe wstawki. Ten krótki fragment dowodzi, że gdyby kompozytor bardziej poeksperymentował z tradycyjnym instrumentarium, poszukał egzotycznego brzmienia we wschodniej etnice, aranżując ją w nowoczesny sposób, mielibyśmy świetnie korelującą ze słuchaczem i atrakcyjną brzmieniowo ilustrację. Wszystko to oczywiście w ramach muzycznej akcji, bo jeżeli chodzi o budowany na ambiencie klimat, to pod tym względem raczej niewiele chciałbym zmienić. W serialu robi to świetną robotę, ale na płycie… Cóż, najzwyczajniej w świecie nuży. Ubolewam jednak, że główny antagonista Daredevila – Wilson Fisk – nie otrzymał żadnego wybijającego się ponad przeciętność motywu. Sygnaturą tej postaci jest snujące się ambientowe tło, które zyskuje swoje oblicze tylko w momencie zderzenia z tematem przewodnim. W tym miejscu warto skierować uwagę w stronę swoistego rodzaju suity, Wilson Fisk, choć bardziej odzwierciedlającym charakter tej postaci wydaje się Passenger Side.



Reasumując. Daredevil, to klasyczny przykład rzemieślniczej, robionej pod dyktando producentów oprawy muzycznej. Oprawy ginącej w cieniu swojego miejsca docelowego – świetnego serialu Marvela. Szkoda, bo zarówno możliwości Johna Paesano, jak i tematyka widowiska pozwalały na wyciśnięcie z tego projektu czegoś więcej.

Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze