Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Field of Dreams (Pole marzeń)

(1989)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 02-07-2015 r.

Niedługo po zakupie farmy w stanie Iowa, Ray Kinsella zaczyna słyszeć głosy, które każą mu zbudować pole bejsbolowe w środku posesji. Wspierają go w tym, acz niechętnie, żona i córka. Jest to dopiero początek przygody związanej z rodziną, baseballem i zrezygnowanym pisarzem-byłym rewolucjonistą. Powieść W. P. Kinselli, zatytułowana Shoeless Joe tak się spodobała Philowi Aldenowi Robinsonowi, że udało mu się zainteresować nią producenta Lawrence’a Gordona. Sam napisał scenariusz, a do głównych ról zaangażował Kevina Costnera, Amy Madigan i Jamesa Earla Jonesa. W bardzo ważnych rolach drugoplanowych wystąpili Ray Liotta i, po raz ostatni, Burt Lancaster. Dzieło Robinsona odniosło wielki sukces komercyjny i artystyczny. Z okazji stulecia kina American Film Institute uznało bowiem Pole marzeń za jeden z 10 najlepszych filmów fantasy w historii. Co ciekawe tytuł Field of Dreams nie podobał się reżyserowi i kiedy zadzwonił z informacją do autora książki, ten się nie przejął, ponieważ jego zamierzony tytuł brzmiał The Dream Field a Shoeless Joe wymusił na nim wydawca.

Kiedy James Horner dostał propozycję zilustrowania filmu, bał się, że nie znajdzie na niego czasu, jednak po obejrzeniu go stwierdził, że jest tak dobry, że musiał go wcisnąć w napięty terminarz, w którym były już Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki, Na wrogiej ziemi czy wreszcie chyba najbardziej z tego roku ceniona wybitna Chwała Edwarda Zwicka. Reżyser podłożył temp-track pod montaż, który jednak nie podobał się wytwórni. Kiedy kompozytorem został Horner, góra ucieszyła się, myśląc, że dostanie inspirującą muzykę na pełną orkiestrę. Kompozytor jednak wspominał, że tymczasowa muzyka bardzo mu się spodobała, bo nadała filmowi magiczną atmosferę, i poszedł właśnie w takim kierunku.

Wydany przez RCA Records album rozpoczyna urzekające The Cornfield. Delikatny syntezator, solowa waltornia, rytmiczna, ale i „wietrzna” fletnia Pana. Hornerowi, jak wspominał w wywiadzie, zależało na takim brzmieniu fletni, by była jednocześnie muzyczna i niemuzyczna. Po napisach początkowych słyszymy ciepłą melodię na fortepian, bardzo prostą, taką, która przypomina jednocześnie dom i odwołuje się do rodzinnego albumu, na tle którego słychać narrację głównego bohatera. Słychać już, że nie będzie to „typowa” Hornerowska ścieżka na orkiestrę, na której mu samemu nie zależało.

Pole marzeń nie jest filmem o baseballu. choć Horner twierdził, że być może nawet skłamał, by dostać projekt (i przy okazji powołał się na „linię 50 jardów”, co jest środkiem pola… na boisku futbolowym). Jest filmem o, co pewnie zszokuje czytelników, marzeniach, ale także o niezamkniętych sprawach z przeszłości. Wydaje się, że rezygnacja z dużego zespołu wynikła z kameralnego charakteru historii. Magiczna atmosfera, zapowiadająca słynne już słowa, że jeśli zbudujesz, to przyjdzie (if you build it, he will come), słyszane już na początku dzieła Robinsona, nie tylko tworzy specyficzny nastrój, ale także w pewien sposób uczy Raya nowej postawy. Kompozytor wyraża to minimalnymi środkami. Muzyka ożywia się dopiero, gdy 'to”, czyli boisko do baseballu w środku farmy, buduje. Tutaj Horner pozwala sobie na lekkiego rocka (potem podobnie zilustruje scenę w bibliotece, co jeden z recenzentów uznał za… kopię z Rain Mana; śmiem polemizować). W późniejszych latach potrafił przeładować film emocjami, sięgając wyżyn dramatyzmu tam, gdzie obraz mógł przemówić sam za siebie. Przy tym filmie jednak instynkt kazał mu właśnie wycofać się, by pozwolić widzom decydować samemu. Działa to znakomicie.

Wybór ten oznacza także, że twórca postawił na ilustrację psychologiczną. Narracja filmu i muzyki skierowana jest do wewnątrz. Tak naprawdę Ray musi poradzić sobie ze swoimi problemami. Nie jest tak, że Horner w żaden sposób nie odwołuje się do filmowej atmosfery cudowności. To wyniósł z temp-tracku, który tak nie podobał się wytwórni. Ale ta cudowność także wynika z reakcji Raya i jego żony na wydarzenia w ich życiu. Czy to Shoeless Joe, czy inni gracze z naznaczonych korupcją Chicago White Sox, to wszystko zdarza się im, a skrajnie pragmatyczny szwagier Raya uważa ich za szaleńców, bo sam zawodników nie widzi. Horner pozwala sobie nawet na nostalgię, kiedy mecz nieżyjących już gwiazd ilustruje tradycyjnym jazzem, za którego aranżację odpowiadał Billy May. Może to wydawać się niespójne, jednak pasuje to do jednej dominującej w muzyce emocji.

Jest nią nostalgia, która przede wszystkim słyszalna jest w połączeniu charakterystycznej hornerowskiej elektroniki z delikatnym fortepianem. Najlepiej jednak wyraża ją piękne i dojmująco proste Drive Home. Zawarty w tym utworze temat szczególnie cenił reżyser, słusznie twierdząc, że kompozytor nie narzucił żadnej przeważającej emocji, dzięki czemu widz może samemu zinterpretować scenę zgodnie z tym, co sam czuje. Przeważa jednak pewna niewyrażalna tęsknota, którą w kontekście filmowym można widzieć dwojako. Po pierwsze, Ray, mimo konfliktu z ojcem, tęskni za nim, a nawet wyraża poczucie winy za cały konflikt. Druga nostalgia wiąże się z jednoczesnym połączeniem dwóch planów. Historia odbywa się współcześnie, ale wątek historii sportu odsyła aż po okolice 1920 roku. Wydaje się jednak, że obie te interpretacje nie wykluczają się. Historia sportu jest powiązana bezpośrednio z biografią Johna Kinselli i właśnie tę dwuznaczność rozgrywa kompozytor.

Orkiestra pojawia się dopiero w trzecim akcie. Tutaj Horner postępuje bardzo ostrożnie, ponieważ powoli zwiększa zespół, od dramatycznego Doc’s Memories przechodząc do pełnego cudowności i ciepła The Place Where Dreams Come True. Choć długie emocjonalne finały stanowiły jeden z najbardziej cenionych i charakterystycznych elementów jego stylu, w Polu marzeń te wyżyny intensywności nie przekraczają pewnego poziomu. To wciąż muzyka dość wyciszona i zorientowana na psychologię postaci. Wypada na albumie dużo lepiej niż na przykład finał Miłości z marzeń, gdzie solowa waltornia rujnuje wręcz nastrój. Tutaj ten instrument, a pamiętać należy, że sam kompozytor był waltornistą, też występuje, ale używany jest jakby delikatniej, bardziej impresjonistycznie. Można by się zastanawiać, czy to wejście orkiestry jest odpowiednie i spójne z resztą koncepcji. Moim zdaniem tak. W momencie, kiedy główny bohater otwiera się na swoją przeszłość, otwarta staje się także muzyka. Do tego dochodzi jeszcze solowa gitara, która wcześniej pojawiła się w Field of Dreams. Może ten finał nie uderza taką intensywnością jak Wichry namiętności czy nawet Cena honoru, ale wydaje się wręcz terapeutyczny. Jeśli nie dla nas, to dla samego Raya Kinselli.

Album kończy podsumowujące całą ścieżkę, także rozpisane na orkiestrę End Credits. Bardzo ładnym ruchem jest zakończenie ścieżki pewnego rodzaju odwróceniem The Cornfield, co potwierdza pewną bajkowość historii. Widzowie odebrali muzykę Hornera bardzo dobrze. Do tej pory należy do jego najpopularniejszych i najbardziej lubianych partytur (choć o tym do końca nie może być mowy, bo prawie cała ścieżka nie miała rozpisanych nut, dopiero finał został zorkiestrowany). Nie powinno to dziwić. James Horner napisał jedną z najbardziej magicznych i delikatnych ścieżek swojej karierze. Mam świadomosć, że słowo „magiczny” jest często nadużywane, stało się niejako wytrychem, ale tutaj ma jak najbardziej sens. Dziś nieco zapomnianą muzykę warto sobie odświeżyć, by sobie przypomnieć, że obok największych hitów istniały także i delikatniejsze perełki.

Najnowsze recenzje

Komentarze