Kenji Kawai

Ip Man 2

(2010)
Ip Man 2 - okładka
Dominik Chomiczewski | 31-07-2015 r.

Akcja sequela popularnego na całym świecie, chińskiego filmu akcji Ip Man toczy się tuż po wydarzeniach z pierwszej części. Tytułowy bohater, mistrz stylu Wing Chun, emigruje wraz z rodziną do Hong Kongu. Planuje założyć tam szkołę kung-fu, dzięki której zarobi pieniądze na utrzymanie ciężarnej żony i dziecka. Na miejscu nie może jednak narzekać na brak przeciwników, którym ostatecznie spuszcza tęgie lanie. Gdy już tym sposobem zyskał sobie sławę wśród lokalnej gawiedzi, jeden z mistrzów zostaje zabity w walce przez brutalnego boksera z Anglii, Taylora „The Twister” Milosa. Ip Man postanawia dokonać vendetty za śmierć przyjaciela, niczym Rocky biorący pomstę na Ivanie Drago za Apollo Creeda.

Nieco ironiczny ton powyższego akapitu jest nieprzypadkowy. Ip Man 2 nie dorasta do pięt swojemu poprzednikowi, choć do ekipy powrócili w większości ci sami twórcy, z reżyserem Wilsonem Yipem oraz głównym aktorem Donnie Yenem na czele. To, co bardzo dobrze działało w oryginalnym filmie, czyli wciągająca, choć prosta fabuła, która unikała przesadnej pompatyczności i jednocześnie nie popadała w groteskowość, zostaje zniszczone nadmiarem mordobicia, do którego praktycznie sprowadza się cały obraz. Można wręcz odnieść wrażenie, że w przedstawionym w filmie Hong Kongu jedyne czym się zajmują jego mieszkańcy, to trenowanie sztuk walki. Nawet świetna rola Donnie Yena, grającego prawego i stonowanego Ip Mana, zostaje zmarnowana, gdyż jego postać praktycznie nie ma nic do roboty poza tłuczeniem kolejnych rywali. Dlatego też z niepokojem spoglądam na planowaną trzecią cześć przygód Ip Mana…

Sukces Ip Mana z 2008 roku spowodował, że do pracy nad sequelem, jak już zdążyłem wspomnieć, zaangażowano prawie tych samych ludzi. Jako że zwycięskiego składu się nie zmienia, na stołku autora ścieżki dźwiękowej znów zasiadł Kenji Kawai. Partytura z pierwszego filmu, co prawda, nie należy do najważniejszych dokonań Japończyka, lecz broniła się przede wszystkim tym, co „misie lubią najbardziej”, czyli rasowym i chwytliwym tematem przewodnim. Kontynuacja opowieści o mistrzu kung-fu stylu Wing Chun bez dwóch zdań nie dawała Kawai’owi możliwości przemeblowania jego warsztatu muzycznego. Japończyk zrobił po prostu to, co do niego należało – okrasił produkcję Yipa sprawdzonymi w poprzednim filmie chwytami.

Było zatem rzeczą oczywistą, że motyw przewodni powróci w tej partyturze. Ilustruje on przede wszystkim napisy początkowe, od razu przywodząc widzowi na myśl świetny, poprzedni film. Na przestrzeni całej partytury jednak Kawai sięga po niego stosunkowo rzadko. W zasadzie, poza otwierającą obraz sekwencją, pojawia się on przede wszystkim w utworze Mentoring, gdzie Kawai zaaranżuje go w z lekka humorystyczny sposób. Prawdę mówiąc, brakuje takich sekwencji, jakie mogliśmy znaleźć w filmie z 2008 roku, w których wejścia motywu głównego potrafiły zelektryzować widza.

Poza tematem przewodnim, do sequela wróciła także jedna z melodii lirycznych (pojawiająca się np. w ścieżce Lost z pierwszego soundtracka), wykorzystująca dalekowschodnie instrumentarium. Delikatnych i stonowanych kompozycji znajdziemy tutaj stosunkowo niewiele, co ma związek z pewnym jednak zmarginalizowaniem wątku rodziny Ip Mana. Od strony muzycznej Kawai nie wykazuje się tu praktycznie żadną kreatywnością, choć podczas uważnego odsłuchu możemy wyłapać kilka dodatkowych, ale nieszczególnie rzucających się w ucho motywików.

Na album trafiło za to sporo muzyki akcji oraz underscore’u przeznaczonego do budowania napięcia. W żadnej z tych płaszczyzn, podobnie, jak w przypadku liryki, Kawai nie odgrywa żadnych nowych kart i wykorzystuje schematy ilustracyjne, które przerabiał już bardzo wiele razy. Z tego względu Ip Man 2 nie zaskakuje praktycznie niczym, przy czym jednocześnie ten sam, nie bójmy się użyć tego określenia, oklepany materiał sprawnie pełni swoją funkcjonalną rolę. Tyczy się to zwłaszcza muzyki akcji, w której energiczna perkusja i zawrotne partie na smyczki (ewentualnie także chór, jak w chociażby w okazałym Battlefield) dobrze odnajdują się w szybkich, efektownych sekwencjach walk. Niemniej jednak nie zmienia to faktu, że soundtrack ten jest bardzo ilustracyjny i co za tym idzie słabo radzi sobie po wyrwaniu z filmowych ram. W takim wypadku z pomocą słuchaczowi mogłaby przyjść warstwa tematyczna, ale tak się nie dzieje, gdyż wszystkie najistotniejsze motywy muzyczne znamy już z Ip Mana z 2008 roku.

Ip Man 2 Kenjiego Kawai’a wydaje się być bardzo wtórny w stosunku do poprzednika, a jako samodzielne słuchowisko sprawdza się tylko poprawnie. Niestety nie doczekaliśmy się tutaj żadnego nowego, bardziej wyrazistego motywu, co razem z brakiem świeżości sprawia, że partyturze brakuje elementu zaskoczenia – jest ona dokładnie taka, jakiej mogliśmy się spodziewać. Dlatego też jest to pozycja tylko dla tych odbiorców, którzy lubują się w filmowych opowieściach o Ip Manie lub po prostu darzą estymą soundtrack z pierwszego filmu. Myślę, że dla reszty statystycznych miłośników muzyki filmowej jest wiele innych albumów Japończyka, które zasługuję na większą uwagę.

Inne recenzje z serii:

  • Ip Man
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze

    Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.