Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Daniel Pemberton

Man From U.N.C.L.E., the (Kryptonim U.N.C.L.E.)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-08-2015 r.

Współcześni filmowcy z wielką nostalgią spoglądają wstecz, szukając w niegdysiejszych ikonicznych produkcjach źródła inspiracji. Remake’i, sequele, prequele dosłownie miażdżą zapędy co bardziej kreatywnych twórców. Najczęściej kończy się to wielkim rozczarowaniem nadzwyczaj niską jakością produktu finalnego lub po prostu słabym odzewem ze strony widowni. Podobny los spotkał niestety kinową adaptację popularnego w latach 60-tych serialu, Kryptonim U.N.C.L.E. (The Man From U.N.C.L.E.). Czemu niestety? Bo mimo dobrych recenzji i prestiżu osoby tworzącej to dzieło, film ostatecznie przepadł w natłoku innych głośnych premier tego sezonu. Szkoda, wszak widowisko Guy’a Ritchiego (Sherlock Holmes, Przekręt), to soczysta rozrywka, która z jednej strony świetnie nawiązuje do serialowej stylistyki, a z drugiej zapewnia nową jakość tej znanej marce. Porażka była o tyle dotkliwsza, ponieważ niemałe pieniądze poszły na wspieraną komputerową animacją scenerię, kostiumy, charakteryzację i całe zaplecze cofające nas w czasie o pół wieku. Wsiadając do tego wehikułu, filmowcy musieli zatroszczyć się nie tylko o wizualny aspekt całej produkcji.



Ważna, jeżeli nie jedna z najważniejszych ról przypadła ścieżce dźwiękowej będącej audytywnym przewodnikiem widza po minionej już epoce. Nie wystarczyło sięgnąć po popularne wówczas piosenki, które chyba najwięcej mówią o latach, w których rozgrywa się akcja Kryptonimu U.N.C.L.E.. Istotne wydawało się również stworzenie ilustracji, która wraz z zapożyczonymi utworami przemawiała będzie w miarę spójnym językiem. I z tym właśnie zadaniem zgłoszono się do brytyjskiego kompozytora – Daniela Pembertona. Aktywny w branży od niespełna dwóch dekad artysta większość czasu spędzał na komponowaniu do produkcji telewizyjnych. W miarę szeroki wachlarz projektów dał mu możliwość zasmakowania różnych stylistyk i środków muzycznego wyrazu. Wszystko to jednak uwarunkowane było skromnym budżetem. Dlatego też angaż do U.N.C.L.E. okazał się nie tylko ogromną szansą na stworzenie czegoś „większego”, ale przede wszystkim furtką do wyrwania się z tego niszowego środowiska. Czy kompozytor szansę tę wykorzystał? O tym prawdopodobnie przekonamy się już za kilka lat, choć porażka filmu może mu to nieco utrudnić. Jednakże moim zdaniem środowisko filmowe powinno docenić starania Brytyjczyka, bo jakość jego produktu stoi na bardzo wysokim poziomie.

Prawdopodobnie nie wzdychałbym teraz z zachwytu, gdyby nie cele, jakie u progu prac nad Kryptonimem wyznaczyli sobie reżyser wraz z kompozytorem. Otóż każdy utwór miał być ikoniczny i przemawiać do widza nie tylko na płaszczyźnie uwypuklania pewnych emocji. To miały być niezapomniane melodie mające coś z ówczesnych wielkich szlagierów. Z drugiej jednak strony miały idealnie wejść w tematykę filmową dźwigając część narracji. Zadanie to jest niezwykle trudne do zrealizowania tradycyjnymi, współczesnymi metodami. Dlatego też po raz kolejny postanowiono cofnąć się wstecz i przypomnieć sobie metodykę pracy takich kompozytorów, jak Lalo Schifrin, Jerry Goldsmith, czy Henry Mancini. Z obszernych magazynów wyciągnięto leciwy sprzęt (instrumenty, konsole mikserskie, mikrofony), zwołano grupę doświadczonych muzyków i zabawa się zaczęła. Pemberton miał ponoć bardzo mocno „eksploatować” wykonawców stale prosząc o kolejne powtórki, ale efekt tego wszystkiego jest bardziej niż zadowalający. Kto wie, być może pomogły mu doświadczenia sprzed roku, kiedy pracował nad serialem The Game wykorzystując podobne założenia stylistyczne. Zabierając się za U.N.C.L.E wiedział więc dokładnie czego unikać, a na co baczniej zwracać uwagę.



Cóż, film Ritchiego głęboko oddycha latami 60-tymi. Jakakolwiek granica między wykorzystanymi evergreenami muzyki popularnej, a oryginalnie skomponowaną ilustracją została skutecznie zatarta. Pomocne okazało się specyficzne analogiczne brzmienie uzyskane dzięki pracy z wiekowym już sprzętem, aczkolwiek największe zasługi leżą po stronie świetnej stylizacji dokonanej przez garstkę wykonawców. Tworząc coś na kształt bardziej rozbudowanego, jazzowo-swingowego zespołu uzupełnionego orkiestrą kameralną, Pemberton osiągnął więcej aniżeli gdyby miał sięgać po tradycyjne środki muzycznego wyrazu. Ścieżka dźwiękowa jest nie tylko świetnym odzwierciedleniem realiów, w jakich rozgrywa się akcja. To również bardzo śmiała i dobrze wkomponowana w widowisko ilustracja, gdzie nawet spotting nie wchodzi w polemikę ze standardami lat 60-tych. Bardzo dużą przyjemność sprawiało mi odkrywanie kolejnych fragmentów tej ścieżki dźwiękowej – czasami nawet bardziej aniżeli suche dialogi podczas wykonywanych przez bohaterów misji. Nie będę gołosłowny jeżeli powiem, że miejscami oprawa muzyczna ocierała się o funkcjonalny i estetyczny geniusz. Przykładem jest pościg samochodowy z końcówki filmu. Z drugiej strony nie brakuje momentów, które jakby na siłę próbują nam wcisnąć łatwo przyswajalną oprawę muzyczną, czego odzwierciedleniem jest akcja w Berlinie. Niemniej jednak jest to praca, która w ostatecznym rozrachunku wspina się na podium najlepszych kompozycji roku 2015. Przynajmniej jeżeli chodzi o relacje ze sferą wizualną.

Paradoksalnie dojście do takich wniosków nie było dla mnie łatwe. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy przesłuchałem ścieżkę dźwiękową do Kryptonimu U.N.C.L.E., a było to jeszcze przed wybraniem się do kina, nie zrobiła ona na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Ot ciekawa vintage-stylizacja, której słuchanie w dłuższym wymiarze czasu ma prawo nużyć. Dopiero doświadczenie filmowe i ponowny kontakt z albumem wydanym nakładem WaterTower/Sony Classical otworzył mi oczy na wiele niezauważalnych wcześniej kwestii. Przede wszystkim zafascynowała mnie struktura tej ścieżki – inteligentne wykorzystanie instrumentarium, które w ciekawy sposób łączy ze sobą kulturę wschodu i zachodu. Oczywiście wszystko to uwarunkowane jest aktywnością dwóch głównych bohaterów stojących po przeciwnej stronie politycznej barykady, ale działających we wspólnym interesie. Nie bez znaczenia pozostaje tu również tematyka, która nie zamyka się tylko w personalizacji konkretnych melodii, a tworzona jest również w celu opisywania pewnych cyklicznie występujących sytuacji.



I z jedną z takowych mamy do czynienia w scenie otwierającej widowisko Ritchiego. Pościg ulicami Berlina (Out Of The Garage, Escape From East Berlin) okraszono rytmicznym motywem o szpiegowskim wydźwięku. Kluczowe są tu dyktujące tempo instrumenty perkusyjne, z którymi współpracę nawiązuje najpierw flet, a później gitary – akustyczna i elektryczna – oraz pianino Rhodesa. Ten swoistego rodzaju dialog dźwięków dobrze sprawdza się jako ilustracja wszystkich scen o charakterze rabunkowo-szpiegowskim, aczkolwiek na płycie wypada zdecydowanie lepiej. Pojawia się więc i w sekwencji przeszukiwania fabryki pod kątem obecności materiałów radioaktywnych (Breaking In). Oczywiście nie zwalnia to kompozytora od podpinania się pod aktualny ton, w jakim przemawia filmowa rozrywka. Najlepszym tego przykładem jest sekwencja ucieczki z rzeczonej fabryki (Breaking Out), gdzie podkręcając tempo Pemberton ociera się przy okazji o stylistykę country.



Nie czyni tego zresztą bez powodu. Amerykański agent, Napoleon Solo, przezywany jest przez sowieckiego współpracownika kowbojem, co ma też swoje przełożenie na tematykę tej postaci. Brytyjczyk świetnie wykorzystał włoską scenerię obarczając głównego bohatera motywem bardzo żywo kojarzącym się ze spaghetti-westernami Ennio Morricone. Z kolei Rosjanin, Illya Kuryakin, bardzo często kojarzony jest z dźwiękiem klawesynu. Ta gra skojarzeń świetnie wypunktowana została w utworze His Name Is Napoleon Solo, choć najbardziej fascynuje, kiedy kompozytor bawi się tematyką w służbie ilustracji wielu komediowych scen. Przykładem jest Signori Toileto Italiano oraz Breaking Out (The Cowboy Escapes). Te z pozoru infantylne fragmenty niesamowicie skutecznie odnajdują się w rzeczywistości filmowej.

Jeżeli zaś o funkcjonalności mówimy, to nie sposób nie wspomnieć o finalnym pojedynku zdobionym genialnym wręcz zestawem wokalno-muzycznym. Take You Down to ścisła czołówka moich ulubionych fragmentów partytury, aczkolwiek o to zaszczytne miejsce walczy również utwór opisujący „wzruszającą” historię hitlerowskiego sadysty, Rudiego (Circular Story).



Wspaniałym dopełnieniem tej polichromatycznej, jakże melodycznej ilustracji są włoskie i amerykańskie szlagiery dosyć często pojawiające się w filmie. Na krążku znajdziemy ich aż siedem. I nie chciałbym umniejszać roli tych songów, ale w obrazie Ritchiego radzą sobie odrobinę lepiej aniżeli na krążku w zestawieniu z oryginalną ilustracją. Niemniej jednak album z muzyką do Kryptonimu U.N.C.L.E, to w dalszym ciągu szalenie atrakcyjne słuchowisko wyciskające z projektu wszystko, co najlepsze. Jest to tym samym mocny kandydat do miana jednej z najlepszych ścieżek dźwiękowych roku 2015.


P.S. Ci, którzy zdecydują się na zakup tego soundtracku w wersji elektronicznej otrzymają cztery bonusowe utwory. Nie wnoszą one co prawda nic nowego do treści partytury, ale stanowią interesujące dopełnienie usłyszanych wcześniej melodii.

Najnowsze recenzje

Komentarze