Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Life Before Her Eyes, the (Życie przed oczami)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-09-2015 r.

Tragiczna śmierć James Hornera zrodziła we mnie potrzebę powrotu nie tylko do evergreenów jego twórczości, ale i do zapomnianych, nierzadko również niedocenionych prac. Wydaje się że po latach brylowania w superprodukcjach i kinie familijnym, ostatnia dekada funkcjonowania w branży była dla Hornera okresem wyciszenia. Jakimś wycofaniem z hucznej symfoniki na poczet poszukiwania bardziej intymnego, emocjonalnego grania. Choć w tle pojawiały się od czasu do czasu jakieś większe tytuły, to właśnie dramaty najbardziej trafiały w artystyczne preferencje Amerykanina. Jedną z tych niszowych, może troszkę niedocenianych prac była ścieżka dźwiękowa do filmu Wadima Perelmana, Życie przed oczami (The Life Before Her Eyes).

Obraz oparty na bestsellerowej powieści Laury Kasischke opowiada historię kobiety, która kilkanaście lat po szkolnej strzelaninie ciągle próbuje uporządkować sobie przeszłość. W miarę śledzenia kolejnych dni z życia Diany, poprzez jej wspomnienia poznajemy szczegóły tego wydarzenia obserwując stopniową zmianę w życiu bohaterki. Film Perelmana nie należy do najbardziej absorbujących. Narracja prowadzona jest bardzo leniwie, wręcz chaotycznie, miotając nas między przeszłością a teraźniejszością – a wszystko w służbie ścielenia gruntu pod zaskakujący finał.

Melancholia wylewająca się wartkimi strumieniami z kadrów Życia przed oczami stworzyła idealne środowisko do zaistnienia intymnej, opartej na skromnym aparacie wykonawczym oprawy muzycznej. Do skonstruowania takowej zatrudniony został James Horner, który już drugi raz podjął się współpracy z Perelmanem. Poprzedni ich wspólny film (Dom z piasku i mgły) otrzymał duszną oprawę, może nie obfitującą w polichromatyczne brzmienia, ale na pewno genialnie operującą mrocznym klimatem i dramaturgią. Życie przed oczami miało się okazać bardziej powściągliwym obrazem, wymagającym od kompozytora jeszcze większej rozwagi w doborze środków muzycznego wyrazu. Jeżeli więc pod tym względem będziemy oceniać partyturę Hornera, to okaże się, że film Perelmana otrzymał dobrze wyważoną i klimatyczną kompozycję.

Atmosferyczne granie to jednak nie wszystko. Muzyka, zupełnie jak film, do którego jest ona przypisana, musi opowiadać nam pewną historię i na pewnych płaszczyznach narracja ścieżki dźwiękowej przemawia wspólnym ze sferą wizualną językiem. Długie ujęcia ukazujące miejsce rozgrywającej się akcji opatrzone zostały ambientową, psychodeliczną wręcz ilustracją. Leniwe syntetyczne tekstury z żeńskim wokalem w tle już u progu naszej filmowej przygody potrafią zrodzić poczucie odrealnienia – wejścia w jakiś senny świat, gdzie krzyżować się będzie smutek z nostalgią wspomnień. Bardzo istotną rolę pełni więc tu minorowa tematyka, której głównym wyrazicielem jest fortepian. James Horner stawia go w centrum swojej ilustracji i właśnie jemu podporządkowuje pozostałą część faktury muzycznej. Faktury dosyć skąpej, bo przecież oscylującej wokół ambientowych sampli i systematycznie dawkowanych wokali. Rzadko kiedy kompozytor pozwala sobie na większą wylewność, a gdy już to czyni, to na bazie instrumentów smyczkowych. Wyjątek stanowi zaskakujący finał, kiedy Horner jeden jedyny raz sięga po instrumenty perkusyjne. Sposób ich wykorzystania przypomina popełnione rok wcześniej Apocalypto. Pozostała część partytury pozostaje konsekwentna w budowaniu klimatu za pomocą elektroniki i fortepianu.

Niestety w dłuższej perspektywie takie rozwiązanie kwestii ilustracyjnej prowadzi do nikąd. O ile bowiem sprawa atmosferycznego ujęcia nastrojów została rozwiązana wzorcowo, o tyle Horner nie podejmuje próby opowiedzenia nam historii Diany na swój unikatowy sposób. Wyprowadzając dwa ładne motywy stara się po prostu wpasować je w rzeczywistość filmową, co zaburza poczucie jakiejkolwiek głębszej struktury. I gdyby nie świetnie „rozpracowany” spotting, kto wie, czy partytura Amerykanina nie zginęłaby zupełnie w tle.


Trochę inaczej sprawy się mają, kiedy rzeczony materiał wyrwiemy z ciasnych objęć obrazu i potraktujemy jako autonomiczne słuchowisko. Na pewno nie będzie porywające w różnorodności proponowanych treści, aczkolwiek nie można odmówić mu pewnej konsekwencji w kreowaniu nastrojów. Soundtrack wydany nakładem Lakeshore Records, to produkt kierowany do słuchacza poszukującego właśnie takiego stonowanego, jednolitego brzmienia. Przyswajany w odpowiednich warunkach, ze zrozumieniem filmowego kontekstu, potrafi zauroczyć i podziałać na wyobraźnię, choć o większej dramaturgii i związanych z nią doznaniach nie będzie tu mowy. Niewiele ponad 50-minutowy czas prezentacji wydaje się optymalny, biorąc pod uwagę że wydawcy oszczędzili nam kilkanaście minut podobnie brzmiących tekstur ze środka filmu. Mimo tego, nawet tak selektywne podejście może okazać się niewystarczające, zwłaszcza w obliczu daleko posuniętej ascezy brzmieniowej.

Poniekąd również tematycznej, bo cała sfera melodyczna obraca się wokół dwóch fortepianowych motywów. Oba kojarzone są rzecz jasna z główną bohaterką opowiadania, Dianą. Pierwszy nawiązuje do przeszłości dziewczyny. Do czasów, kiedy prowadziła beztroskie życie i przyjaźniła się z zupełnie inną pod względem charakteru, Maureen. Idylliczny temat słyszany już w otwierającym krążek An Ordinary Day opatrzony został pięknym żeńskim wokalem. Ta ciepła z pozoru melodia, odwołująca się do poczucia niewinności, przecinana jest od czasu do czasu niepokojącym metalicznym „zgrzytem” świadczącym o wiszącej w tle tragedii. Jest to tym samym wprowadzenie w dramatyczne wydarzenia szkolnej strzelaniny ilustrowane fragmentem Diana – A Future To Be. Mroczna tekstura szybko ustępuje miejsca melancholijnej fortepianowej przygrywce ukazującej nam już dorosłą Dianę. Jednym z najlepszych utworów odnoszących się do tego tematu jest moim zdaniem All The Memories From An Old Photo Album. Aczkolwiek tak wiele razy będziemy do niego powracać, że w pewnym momencie i ta piękna aranżacja, przypominająca lirykę z Podróży do nowej ziemi trochę nam spowszednieje.

Całe szczęście po drodze natrafiamy na motyw odnoszący się do przyjaźni między Dianą, a Maureen. Piękny fortepianowy utwór Becoming Close Friends, to niewątpliwy highlight partytury. Szkoda tylko, że rola tego tematu nie jest do końca klarowna w kontekście dalszego jego wykorzystania. Cytujący go utwór The Gift Of A Necklace ilustruje bowiem zupełnie inne okoliczności rozgrywające się już we współczesności. Do grona najlepszych momentów zaliczyć mogę również epilog ścieżki dźwiękowej. W 12-minutowej suicie James Horner (jak zwykle zresztą) genialnie podsumowuje cały muzyczny świat wykreowany na potrzeby Życia przed oczami. I fajnie, że nie popada przy tym w tani sentymentalizm. Nie przytłacza także nadmierną formą, co pozwala uniknąć nadętego tonu ośmieszającego kreowane wcześniej, subtelne emocje. Może uderza to w tak pożądaną przez miłośników Hornera przebojowość, ale chyba nie o to chodzi w tego typu kompozycji.

Chodzi o nastrój i pod tym względem James Horner osiągnął status quo ze sferą wizualną filmu Perelmana. Muzyka wydaje się ważnym, klimatotwórczym elementem Życia przed oczami, nie zaskakując przy tym zbytnią wylewnością w zakresie wykorzystanych środków muzycznego wyrazu. Tak ascetyczna ilustracja na pewno nie będzie odpowiedzią na muzyczne zapotrzebowania żądnych wrażeń odbiorców. Kwiecista symfonika, polifonia, wybitna tematyka – tego nie znajdziemy w tej intymnej pracy Hornera. Znajdziemy natomiast spokój, wyciszenie i niebywałą umiejętność doszukiwania się olbrzymich pokładów emocji nawet w pojedynczych dźwiękach. Właśnie takie oszczędne epatowanie muzycznymi barwami stało się domeną ostatnich lat twórczości Hornera. Twórczości świadczącej o chęci realizowania swoich artystycznych ambicji. Ale poniekąd również o próżności, bo jeżeli okupione jest to mniejszą aktywnością w branży, nie trudno o znaczne uszczuplenie horyzontów. Kolejne lata powolnego odsuwania się w cień były tego dowodem.


Najnowsze recenzje

Komentarze