Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masaru Sato

Tsubaki Sanjűrô (Sanjuro – samuraj znikąd)

(1962/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 23-09-2015 r.

Sanjuro Kuwabatake, główny bohater świetnej Straży przybocznej Akiry Kurosawy, to jedna najsłynniejszych ról Toshiro Mifune. Także dlatego, że postać samotnego ronina i wybornego szermierza odtwarzał w kilku innych produkcjach. W 1970 roku Sanjuro pojawił się w Zasadzce Hiroshi Inagakiego, a parę miesięcy wcześniej zestawiono go z Zatoichim, co mogliśmy podziwiać w Zatoichi vs. Yojimbo Kihachiego Otokamoto. Oczywiście nie możemy zapomnieć także o filmie Sanjuro – samuraj znikąd Kurosawy z 1962 roku, który to powstał jako kontynuacja Straży przybocznej.

Jest to drugi po Sadze o dżudo 2 przykład sequela w jakże bogatej filmografii twórcy Siedmiu samurajów, która obejmowała ponad 30 tytułów powstałych na przestrzeni około półwiecza. Kurosawa nie przyzwyczaił nas do odgrzewania starych pomysłów, a ponadto nawet w przypadku Sanjuro – samuraja znikąd określenie kontynuacja należy używać z pewną dozą ostrożności. Nie ma bowiem fabularnego związku pomiędzy pierwszym a drugim filmem z dylogii, a tym co je łączy jest samurajska tematyka i oczywiście postać Sanjuro, w którego ponownie wciela się niezastąpiony Toshiro Mifune.

Akcja filmu rozpoczyna się w pewnej bliżej nieokreślonej świątyni. Gromadzi się tam dziewięciu młodych samurajów, którzy zaniepokojeni rosnącą korupcją planują przeciwstawić się władzy. Ich tajne spotkanie zostaje jednak odkryte. Do otoczonych przez wojska sioguna samurajów, zupełnie przypadkiem, przybywa ronin o imieniu Sanjuro, który postanawia im pomóc. Wkrótce, przy pomocy miecza, decyduje się razem z resztą zaprowadzić porządek w miasteczku.

Na stołek kompozytora ścieżki dźwiękowej powrócił Masaru Sato, którego angaż był oczywisty ze względu na potrzebę przedłużenia pewnych koncepcji muzycznych stworzonych do Straży przybocznej. Dlatego też Japończyk miał ułatwione zadanie, w przeciwieństwie do innych partytur skomponowanych dla Kurosawy, które musiał tworzyć niejako od podstaw. Recenzowana w niniejszym tekście muzyka jest zatem pokłosiem rok starszego score’u.

Gdy na ekranie pojawiają się napisy początkowe, Sato od razu przypomina nam temat główny ze Straży przybocznej. W Sanjuro – samuraju znikąd melodia ta stanowi ewidentnie motyw samego Sanjuro, dobrze wpisując się w jego rubaszne i zarazem cyniczne zachowanie. Japończyk zapożycza z poprzednika także orkiestracje, wykorzystując analogicznie japońskie perkusjonalia, saksofony i trąbki. Tym razem zabrakło jednak jakiś bardziej wyrazistych sekwencji, jak chociażby znane z poprzedniego filmu, kapitalne napisy początkowe, czy scena bitwy pomiędzy dwoma gangami. Muzyka Sato ogranicza się niestety głównie do pojedynczych i krótkich wejść, które jednak całkiem nieźle podkreślają luźny oraz nieco groteskowy charakter filmu Kurosawy.

Japoński kompozytor przygotował także nową melodię. Usłyszymy ją wielokrotnie w trakcie seansu, gdzie pojawia się zazwyczaj w formie optymistycznej fanfary dla dziewiątki samurajów, z którymi połączył siły Sanjuro. Co za tym idzie, także podczas odsłuchu soundtracku nierzadko się na nią natkniemy. Dopiero jednak 44. ścieżka, Young Samurai Theme (Mono Version), przyniesie nam jej najlepszą aranżację. To z pewnością jeden z ciekawszych utworów w karierze Sato. Przesympatyczna melodia, wesoła trąbka i wiele różnorakich dodatków, takich jak syntezatory, ksylofon, harmonijka ustna oraz saksofony, tworzą razem dowód na znacznie lżejszy ton Sanjuro – samuraja znikąd w porównaniu ze Strażą przyboczną. Szkoda jednak, że ta, bądź co bądź, bardzo przyjemna melodia ginie w natłoku underscore’u, a ponadto rzadko kiedy ma okazję wybrzmieć w pełnej okazałości.

Głównym problemem soundtracku ze Straży przybocznej był montaż muzyki na płycie. O ile do tego rodzaju wydań obfitych w krótkie utwory wszyscy amatorzy filmówki, zwłaszcza japońskiej, powinni być przyzwyczajeni, o tyle średni czas trwania pojedynczej kompozycji wynoszący poniżej jednej minuty mógł zniechęcić nawet najbardziej tolerancyjnych fanów gatunku. Niestety nie inaczej jest z omawianym krążkiem. Niemniej jednak Straż przyboczna broniła się odwagą brzmieniową i dwoma bardzo dobrymi motywami muzycznymi. Tymczasem Sanjuro – samuraj znikąd nie posiada już tego efektu zaskoczenia, wykorzystuje bowiem większość rozwiązań z tamtego score’u. Ponadto ogół materiału cechuje po prostu niższy poziom, choć nie można w paru utworach odmówić Sato aranżacyjnej nonszalancji.

Recenzowany album poleciłbym głównie amatorom twórczości Sato lub Kurosawy. Partyturę Japończyka wyróżnia głównie bardzo fajny, nowy motyw główny, natomiast reszta muzyki wypada już dość blado. Jest tu zbyt dużo underscore’u i materiału zwyczajnie mało absorbującego i satysfakcjonującego podczas obcowania z nim w domowym zaciszu. Czy to znaczy, że Sato poniósł fiasko? Na pewno nie, ale raczej nie powinno dziwić to, że druga część przygód Sanjuro nie zalicza się do najlepszych prac Japończyka.

Najnowsze recenzje

Komentarze