Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai, Yoshihiro Ike

Ringu/Rasen (The Ring – Krąg/Spirala)

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 31-10-2015 r.

Co tu dużo mówić. Ringu (The Ring – Krąg) z 1998 roku to nie tylko najsłynniejszy, japoński horror, ale także jeden z najpopularniejszych filmów wyprodukowanych w Kraju Kwitnącej Wiśni. Obraz, wyreżyserowany przez Hideo Nakatę, opowiadający o kasecie video, po której obejrzeniu umiera się w ciągu tygodnia, zapoczątkował złoty okres kina grozy w Japonii. Na jego fali zaczęły powstawać kolejne, kultowe straszaki, które następnie były z niemałym powodzeniem przerabiane przez producentów z Hollywoodu. To uzmysławia nam znaczenie Kręgu Nakaty, choć warto też zwrócić uwagę, że genezy tego filmu można się doszukać w tamtejszych, wywodzących się z tradycji opowieściach o duchach, tzw. „kaidan”.

Muzyka z Kręgu, skomponowana przez początkującego w horrorach Kenjiego Kawai’a, nigdy nie doczekała się osobnego wydania. Jedyną edycją, na której możemy się z nią zapoznać, jest krążek Pony Canyon, zawierający poza kilkoma utworami dodatkowymi także score z filmu Yojiego Iidy Rasen, skomponowany przez Yoshihiro Ike. Obraz ten, znany w Polsce pod tytułem Spirala, jest niczym innym, jak kontynuacją Kręgu, tyle że dziś uznawaną już za nieoficjalną, co może się wydawać dziwne. Jakkolwiek film Nakaty doczekał się właściwego sequela dopiero rok później, znanego jako The Ring – Krąg 2 . Produkcja Iidy weszła do kin dokładnie w ten sam dzień, co Krąg, ale mimo to Spirala cieszy się popularnością jedynie wśród zagorzałych fanów tej franczyzy. W niniejszym tekście przyjrzymy się zarówno muzyce z filmu Nakaty, jak i Iidy. Na początek weźmiemy Krąg Kawai’a.

Każdy, kto zna późniejsze dokonania Japończyka na polu muzyki do horrorów, zapewne nie będzie zdziwiony tym, co usłyszy. Score Kawai’a skupia się przede wszystkim na budowie odpowiedniego suspensu głównie za pomocą eksperymentów, elektronicznych tekstur i skromnego udziału „żywych” instrumentów. Omawiana w tym akapicie ścieżka dźwiękowa reprezentowana jest przez cztery utwory. Pierwszy z nich, A Dischordant Split, przyjmuje formę ponad 8-minutowej suity. Zaczyna się od subtelnego, klimatycznego fortepianu, któremu wtóruje mgliste, delikatne tło zbudowane na brzmieniu syntezatorów (nasuwa to skojarzenia z Waiting for Cousteau – kompozycją Jean Michela Jarre). Przechodzi on jednak w dużo mroczniejsze tony, które będą nam towarzyszyć już praktycznie do samego końca, z zaznaczeniem kilku wyróżniających się fragmentów, takich jak smyczkowa liryka, czy pulsacyjny motyw, przypominający w pewnym stopniu prace Johna Carpentera. Kolejne ścieżki z Kręgu to znów porcja atmosferycznego, choć niełatwego w odbiorze underscore’u. The Cursed Video i Ringu reprezentują dark-ambientową stylistykę, natomiast Gene to już połączenie muzyki awangardowej i industrialnej, kojarzonej chociażby z osobą Trenta Reznora.

Obranie takiej konwencji naturalnie sprawdza się podczas seansu. Ambientowe brzmienie niemal z miejsca uzmysławia nam, że mamy do czynienia z rasowym „ghost story”. Z drugiej jednak strony, muzyka rzadko kiedy daje o sobie znać. Tym bardziej, że właściwa ilustracja składa się, przeciwnie do materiału zawartego na albumie, z wielu, głównie krótkich utworów. Oczywiście cieszy to, że producenci postanowili nie zaprezentować nam pełnego score’u, który ze względu na swój charakter mógłby zwyczajnie męczyć odbiorcę. Niemniej ciężko nie odnieść wrażenia, że muzyka Kawai’a jako filmowa ilustracja wypełnia jedynie plan minimum.

Drugi z zamieszczonych na krążku score’ów jest zgoła inny od pierwszego. W zasadzie muzyka Yoshihiro Ike jest zupełnie niepodobna do tego, co rozumiemy pod szeroko pojętą ścieżką dźwiękową do horroru. Zamiast ambientowych, czy dysonujących brzmień, otrzymujemy dwie pełne romantycznego jazzu kompozycje, wykonywane przez zespół La Finca. Saksofony, perkusja, elektronika – to główne środki muzycznego wyrazu. Pozostała para utworów ze Spirali jest już nieco bardziej mroczna, choć dalej jest dość silnie zakorzeniona we współczesnych trendach muzycznych. Reasumując, score Ike tworzy znacznie ciekawsze słuchowisko w porównaniu z czterema utworami z Kręgu, które choć potrafią „robić klimat”, to jednak dla bardziej wyrafinowanego ucha mogą się okazać nie do przejścia. Pozostaje się teraz zastanowić nad jedną rzeczą. Skoro iście „horrorowa” muzyka Kawai’a sprawnie budowała atmosferę w filmie Nakaty, to w jaki sposób odnajduje się jakże odmienny score Ike w Spirali.

Jak się okazuje, materiał umieszczony na krążku ma się nijak do tego, co możemy usłyszeć podczas seansu. Filmowa ilustracja Spirali to w dużej mierze dość funkcjonalny, choć niezbyt wyróżniający się, dysonujący underscore połączony z delikatną liryką, przywołującą do głowy partytury Joe Hisaishiego z pierwszej połowy lat 90-tych (fortepian, syntezatory imitujące sekcję smyczkową). Charakterystyczny dla kompozycji wykonywanych przez La Finca, współczesny podkład pojawia się tylko w paru scenach, a jedyną ścieżką, która w całości występuje w filmie Iidy jest kończąca album piosenka. Można by długo deliberować, czy taki ruch ze strony decydentów był dobry, niemniej jednak utwory Ike niewątpliwie urozmaicają ten i tak heterogeniczny album.

Poza muzyką Kawai’a oraz Ike, na płytę trafiły także cztery inne kompozycje. Dwie z nich są autorstwa Juno Reactora, znanego zespołu grającego muzykę trance, którego możemy kojarzyć ze współtworzenia ścieżek dźwiękowych min. do Matrixów rodzeństwa (wtedy jeszcze braci) Wachowskich. W podobnym stylu utrzymany jest także utwór, od którego rozpoczynamy odsłuch. Rozmaitość gatunkową uwypukla jeszcze piosenka wieńcząca album, aczkolwiek osobiście postrzegam ją za zupełnie niepotrzebny dodatek.

Konkludując, krążek Pony Canyon jest stosunkowo dobrze słuchalny i co ważne dość eklektyczny. Mamy tu przecież ambientowe tekstury Kawai’a, jazz Ike, czy trance’owe kompozycje Juno Reactora. Ponadto ten niekrótki, ponad 60-minutowy album nie powinien nudzić, albowiem każdą jego część cechuje względnie optymalny czas trwania. Z tego względu, pomimo braku jakiś naprawdę wybijających się utworów, recenzowany krążek należy zaliczyć z pewnością do tych udanych wydawnictw.

Inne recenzje z serii:

  • Krąg 2
  • The Ring – Krąg 0. Narodziny
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze