Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Angels in America (Anioły w Ameryce)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 30-11-2015 r.

W szeregu różnych plebiscytów, rankingów i podsumowań najlepszych produkcji w historii amerykańskiej telewizji poczesne miejsce zajmuje 6-godzinny mini-serial Anioły w Ameryce, oparty o nagrodzoną Pulitzerem sztukę teatralną Tony Kushnera. Serial był prestiżowym przedsięwzięciem opartym o niebotyczny (jak na produkcję tv) budżet 60 milionów dolarów, podejmując polaryzującą tematykę homoseksualizmu na społeczno-obyczajowym tle lat 80-ych, kiedy to w świadomości amerykańskiego społeczeństwa było to nadal pojęcie tabu. Na dodatek pojawia się nowa, tajemnicza i nieuleczalna choroba o nazwie AIDS… Serial śledzi losy grupy bohaterów odgrywanych przez imponującą stawkę tytanów ekranu (Al Pacino, Emma Thompson, Meryl Streep) oraz młodych aktorów, dających również popis aktorskiego kunsztu (Justin Kirk, Patrick Wilson, Mary Louise Parker). Nic dziwnego, że serial HBO zdobył cały wór nagród Emmy i Złotych Globów, bo pomimo kontrowersyjnej tematyki, to produkcja zmuszająca do myślenia, nieszablonową narracją na pewno więcej wymagająca od widza, poruszająca szeroki wachlarz tematów (także politycznych). Poziomu dotrzymała także ilustracja muzyczna, do stworzenia której zaangażowany został Thomas Newman. Co prawda, praca Newmana została dostrzeżona „tylko” nominacją do nagrody Grammy, ale dziś uważana jest za jedno z najważniejszych jego dokonań.

Można powiedzieć, że Anioły w Ameryce stoją na rozdrożu, ale też łączą dwie ważne dla kariery syna Alfreda Newmana fazy twórczości. Bogaty brzmieniowo, w większości orkiestrowy, stawiającą na tematy okres lat 90-ych oraz czas eksperymentów brzmieniowych, pójścia w kierunku ambientu i akustyki z pierwszej dekady XXI wieku. Można powiedzieć, że Anioły destylują wszystko co najlepsze z tych dwóch okresów, dodając do tego elementy, których zazwyczaj nie słyszy się w twórczości kompozytora, co czyni je właśnie tak unikalną w jego przypadku ścieżką. Kluczem do analizy muzyki może być sposób realizacji i dwojaki rodzaj scen w wyreżyserowanym przez Mike’a Nicholsa serialu. Pierwsze, intymne, oparte głównie na dialogu i interakcji są bliżej estetyki teatru. Zilustrowane zostały przeważnie subtelną, introwertyczną muzyką, odzwierciedlającą psychologiczne aspekty produkcji. Należy tu też zaznaczyć, że część tego rodzaju sekwencji obyła się bez muzycznej ilustracji. Drugie, odnoszą się do wizji, snów czy też stanów umysłu pogrążonych w chorobie bohaterów, nasączone są elementem surrealizmu, odbywają się w asyście fantastycznych scenografii i postaci (duchy, zjawy, anioły), nierzadko wsparte zaawansowanymi efektami wizualnymi. Te opisane są z większym rozmachem i ilustracyjnym przepychem, który w produkcjach skomponowanych dla współczesnej telewizji jest bardzo rzadki, a przecież nie stronili od niego w poprzednich dekadach twórcy pokroju Goldsmitha, Morricone czy Jarre’a.

Serial HBO znany jest przede wszystkim z tematu głównego, a raczej ilustracji pod plastyczną sekwencję tytułową rozpoczynającą każdy z odcinków, w której przelatujemy w chmurach nad znanymi budowlami największych amerykańskich miast, by w końcu kamera zatrzymała się na rzeźbie anioła z nowojorskiego parku. Newman stworzył bardzo melodyjną, elegancką ilustrację, która zmienia swoje tempo i konstrukcję na przestrzeni niespełna 3-minutowego czasu trwania, z kojących brzmień orkiestry oraz solowego oboju, przechodząc w chóralne uniesienia i atmosferyczne tło, przypominając choćby urzekającą ilustrację z napisów początkowych Drogi do zatracenia. Wypisz, wymaluj – Thomas Newman. Jedną z atrakcji Aniołów jest właśnie pastoralna, harmonijna muzyka emocjonalna, wykorzystująca tematykę muzyki pod napisy początkowe. Obok niej zachwycające są podobne w wyrazie, acz nasączone bardziej wyraźnym piętnem smutku sekwencje (Undankbar Kind czy Betsheda Fountain), ze specyficzną muzyczną tęsknotą i brzmieniem oddalenia. Podobnie ujmujące są piękne, smyczkowe pasaże w Bayeux Tapestry. Kulminacją tego rodzaju scoringu Newmana jest przede wszystkim finałowe The Great Work Begins, w którym do głosu dochodzi mocniej orkiestra i chór a optymistyczny, wzruszający wydźwięk całości przewyższa nawet słynną końcówkę Skazanych na Shawshank.

Prawdziwym „mięsem” Angels in America są jednak przede wszystkim sekwencje muzyczne opisujące senno-halucynacyjne „spotkania” głównego bohatera z aniołem. Pierwszym rzucającym się w uszy elementem jest mistyczny motyw z żeńskim, niby-modlitewnym wokalem, który wprowadza swego rodzaju starożytną, mroczną atmosferę. W kilku utworach jest „zapowiadaczem” niezwykłych wydarzeń dziejących się na ekranie jak i też dalszej, muzycznej ekwilibrystyki Newmana. Fajerwerki w odwodzie kompozytora to min. potężne dysonanse na orkiestrę, spazmatyczne perkusyjne i strunowe uderzenia (przypominając muzykę rodem z horroru), brudne w wyrazie, zawodzące instrumenty dęte i pokrzykujące gitary elektryczne. Czym zdecydowanie bliżej mu tu do estetyki Elliota Goldenthala. W utworze Black Angel otrzymujemy gwałtowną, rwaną ilustrację przypominającą Święto wiosny Strawińskiego (czy też Wojnę światów Williamsa). Nie są to łatwe w odbiorze sekwencje, nadają jednak ścieżce dodatkowego dramaturgicznego „ciężaru”.

Newman korzysta również z dobrodziejstw chóru i zastępów wokalnych. Stwierdzenie „korzysta” byłoby jednak sporym niedomówieniem. Można powiedzieć, że syn Alfreda Newmana w prostej linii inspiruje się ojcem, bowiem wokalna strona jego muzyki emanuje bogactwem i różnorodnością środków wyrazu, nierzadko osiągając biblijny wymiar. Od solowych, żeńskich wokaliz po spektakularne, budujące się, chóralne kulminacje i rozwiązania. Wspomnieć należy tu takie utwory jak Broom of Truth, epickie Plasma Orgasmata, imponujące rozmachem Garden of Soul. W utworze The Infinite Descent zaskoczeniem będzie nagłe wejście klasycyzującego, śpiewającego w łacinie chóru. Bardzo interesująca jest też ilustracja z wizyty głównego bohatera w zasiedlonym przez anioły Niebie, z nisko zawieszonym chórem oraz subtelnym tłem orkiestrowym, kreującym specyficzną atmosferę kontemplacji. Myślę, że istotne dla obioru tego rodzaju muzyki Newmana są kreatywne nazwy utworów, wskazujące na implikacje religijno-etniczne (część z bohaterów jest pochodzenia żydowskiego). Partie chóralno-wokalne w Aniołach w Ameryce zdecydowanie można zaliczyć do najlepszych we współczesnej muzyce filmowej.

Na drugim biegunie wzniosłości oraz muzycznej potęgi znajduje się wspomniana wcześniej mniejsza koncepcyjnie, aczkolwiek równie ciekawa dla całościowego odbioru pracy muzyka. Tu Thomas Newman sięga do całego inwentarza instrumentalnych, zazwyczaj akustycznych środków wyrazu. Są wśród nich intrygujące instrumenty strunowe jak pochodzący z Finlandii kantele, hinduski esraj, lutnia oraz gitara barytonowa, szereg perkusji (w tym irlandzki bodhran), dzwonków rurowych, syntezatorów a także preparowany fortepian, gitara i skrzypce. Solo na fortepianie gra sam kompozytor. Psychodeliczne w wyrazie jest Ramble z udziałem perkusji oraz gitary, komediowe tony wprowadzone zostają w Pill Poppers (bohaterowie są na dobre uzależnieni od pigułek wszelakich…), elementy muzyki folkowej usłyszeć można w Spotty Monsters. Fragmenty te nie rzadko stanowią pożądany moment oddechu i przeciwwagi dla potężnych sekwencji Aniołów, choć wypełniają głównie pierwszą część płyty. I takim relaksem jest choćby muzyka z sekwencji rozgrywającej się w Arktyce (choć naturalnie w umyśle jednej z bohaterek serialu) z uroczymi, echo-ującymi brzmieniami idiofonów a także interpretacja tematu głównego na skromną gitarę i skrzypce w The Mormons. Jest też kilka momentów ambientowego underscore’u, ale i on ma przeważnie coś ciekawego „do powiedzenia”. Na soundtracku znajdziemy również, wzorem innych wydań Newmana, piosenki. Nie jestem szczególnym fanem takich rozwiązań (a twórca często sięga do starych, przyszumionych piosenek z epoki), ale w tym przypadku mogą się one podobać, tak min. utwór Duke’a Ellingtona jak i znajdująca się na samym końcu albumu soulowa, podnosząca na duchu pieśń ze sceny pogrzebu w kościele baptystów.

Thomas Newman popularność pośród fanów gatunku zdobył i kojarzony jest zazwyczaj z sukcesami filmów ze studia Pixara, American Beauty czy ostatnio z filmami o Bondzie. Jeżeli spojrzymy na dyskografię Amerykanina, odnieść można wrażenie, że po 2003 roku i premierze Aniołów w Ameryce, poza kilkoma pojedynczymi przypadkami (np. Dobry Niemiec, WALL-E), Thomas Newman nie zbliżył się do rozmachu inscenizacyjnego a także muzycznej jakości, którą stworzył do mini-serialu Nicholsa. Anioły są swego rodzaju apogeum i podsumowaniem znakomitego dla niego okresu lat 90-ych. Score ten to prawdziwa kopalnia pomysłów kompozycyjnych i aranżacyjnych, podpartych niezwykłą różnorodnością brzmieniową. Jak to zwykle bywa, materiał na wydaniu Newmana jest nieco poszatkowany i wydawać się może nieco chaotyczny, jako że każdy kolejny utwór różni się stylistycznie od poprzedniego. Niemniej coś, co czasami przeszkadza mi w odbiorze jego prac, tym razem intryguje, wprowadza zainteresowanie i świeżość. To po prostu bardzo oryginalna, inteligentna muzyka filmowa z imponującym spektrum brzmień i emocji: od muzyki spektakularnej, poprzez zapadające w pamięci tematy, po piękne emocje i muzyczną ironię. Słowem – kompozytorskie magnum opus.

Najnowsze recenzje

Komentarze