Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Sun Also Rises, The (Słońce też wschodzi)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-12-2015 r.

Tai yang zhao chang sheng qi (Sun Also Rises, Słońce też wschodzi) to chińsko-hongkoński komediodramat z 2007 roku. Jego fabuła, w dużym skrócie, składa się z czterech powiązanych ze sobą segmentów, które przedstawiają, osadzoną w różnych miejscach i realiach czasowych, historię wielopokoleniowej rodziny. Choć jest to mało popularna w naszym kraju produkcja, to jednak może się ona pochwalić nominacją do prestiżowej nagrody Złotego Lwa, przyznawanej na Festiwalu Filmowym w Wenecji.

Obraz wyreżyserował Jiang Wen – znany, chiński aktor próbujący swoich sił także po drugiej stronie kamery. Artysta, kojarzony chociażby z Czerwonego sorga Zhanga Yimou, na stanowisko autora ścieżki dźwiękowej powołał nadwornego kompozytora Hayao Miyazakiego, Joe Hisaishiego. Dla Japończyka, który chętnie ilustruje filmy powstałe także poza granicami jego ojczystego kraju, była to druga, po Niebezpiecznej krainie, wyprawa za morze wschodniochińskie. Jak się ona zakończyła?

Omawianie muzyki z Sun Also Rises należałoby rozpocząć od bazy tematycznej. Niemal cała partytura zbudowana jest na czterech wiodących melodiach. Dwie najważniejsze znajdziemy w ostatnim, tytułowym utworze, który bez chwili zastanowienia można nazwać highlightem tego soundtracku. Pierwsza z nich znakomicie wpada w ucho. Z początku grana jest przez solową trąbkę, przez co tworzy coś na kształt hejnału. Później dołącza jednak pełna orkiestra, w rewelacyjny sposób prowadząc tę dostojną, ale jednocześnie na swój sposób humorystyczną melodię. Docenić należy także świetną warstwę rytmiczną, która w pewnym momencie dodaje tej kompozycji wręcz tanecznego sznytu. Natomiast drugą część finalnej ścieżki tworzy bardzo dramatyczny i nostalgiczny walc. Jego pełne rozwinięcie, od strony instrumentacyjnej, przypomina troszkę końcówkę utworu Seduction z filmu Kiedy dobyto ostatni miecz. Należy także podkreślić związek pomiędzy tą kompozycją a innym walcem Hisaishiego – tym razem napisanym do rok późniejszego obrazu I Want to be a Shellfish.

Przez score przewijają się jeszcze dwa inne tematy, które choć może nie posiadają już takiej siły wyrazu, to jednak, jak zawsze w przypadku pióra Hisaishiego, punktują wyrazistością i klasą. Lekką, najczęściej rozpisaną na flet lub fortepian melodię usłyszymy wielokrotnie, m.in. w utworach Mad man on a tree oraz Confession of a Secret Admirer. Ostatniemu z motywów – bardziej dramatycznemu, mollowemu – poświęcone zostaje kilka kompozycji, w tym przepiękne A Miracolaus Recovery.

Niemałą rolę odgrywają także instrumentacje. Nie licząc tradycyjnego brzmienia orkiestry, Hisaishi wprowadza wiele elementów zaczerpniętych z folkloru. Widoczne jest to zwłaszcza w perkusjonaliach, często towarzyszących tematowi głównemu. Rzadko jednak Japończyk nawiązuje do chińskich tradycji muzycznych. W zamian za to wykorzystuje m.in. irlandzką harfę i flety proste, nadając kompozycjom pokroju Just Call Me Aloysha i The Parade iście celtyckiego kolorytu. Miłym urozmaiceniem płyty jest natomiast marszowe The Hunting Party. Słyszane tutaj wesolutkie partie na flety piccolo, którym wtóruje żywiołowa sekcja bębnów, poniekąd nawiązują do utworów z czasów wojny secesyjnej.

Obok skomponowania oryginalnej ścieżki dźwiękowej, na potrzeby filmu Hisaishi zaadaptował folkową piosenkę Singanushiga, której tytuł możemy przetłumaczyć jako „dziewczyna o czarnych oczach”. Jej genezy należy szukać w folklorze Ujgurów, ludu zamieszkującego terytorium Chińskiej Republiki Ludowej, gdzie zostali uznani oficjalnie za mniejszość etniczną. Jako że zaliczani są do tzw. „ludów tureckich”, melodia z Singanushigi nosi więcej sygnatur charakterystycznych dla zachodniej muzyki (skojarzenia chociażby z rosyjskim folklorem) niż chińskiej sensu stricto. O ile pierwsze wejście tej ujgurskiej piosenki jest miłym otwarciem soundtracku, o tyle ciągnącą się w nieskończoność aranżację z końca recenzowanego materiału można było sobie zwyczajnie podarować. Poza Singunashigą Wen użył także kilku innych ludowych pieśni, które wespół z oryginalną muzyką Hisaishiego tworzą podczas seansu doprawdy barwną ścieżkę dźwiękową. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że score maestro jest tylko jednym z elementów warstwy audiowizualnej.

Zanim przejdziemy do konkluzji, przywołajmy na moment następny film Wena, komedię przygodową Let the Bullets Fly (Niech zatańczą kule) z 2010 roku, która jest, jak dotąd, największym hitem w karierze chińskiego reżysera. Poza muzyką anonimowego Shu Nana, w filmie wykorzystano… temat główny z Sun Also Rises. W dodatku w identycznej aranżacji. Choć soundtrack z Niech zatańczą kule nigdy doczekał się wydania, to jednak Hisaishi wprowadził do swojego repertuaru koncertowego utwór zatytułowany Let the Bullets Fly – Tribute to Jiang Wen. De facto składają się na niego dwa tematy pochodzące z recenzowanej tutaj partytury, które zostały skonstruowane w kolejności motyw przewodni-walc-motyw przewodni.

Sun Also Rises Joe Hisaishiego to muzyka, która punktuje dwiema płaszczyznami – melodyczną i aranżacyjną. Od początku do końca albumu serwowane są nam chwytliwe i bardzo urokliwe tematy, świetnie balansujące pomiędzy dramatyzmem a delikatnym komizmem. Dzięki ich repryzom, Japończyk nie zostawia miejsca dla „zapchajdziurowego” underscore’u. Wszystko to Hisaishi przyprawia precyzyjnymi orkiestracjami, niewolnymi od etnicznych naleciałości. Jestem przekonany, że partytura ta zagwarantuje słuchaczowi niejedno muzyczne uniesienie.

Najnowsze recenzje

Komentarze