Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Popol Vuh

Fitzcarraldo

(1982)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 10-01-2016 r.

Początek XX wieku, Peru. Pochodzący z Irlandii Brian Sweeney Fitzgerald, zwany przez tubylców Fizcarraldo, jest owładnięty obsesyjną myślą o zbudowaniu w dżungli europejskiej opery. Pragnie, aby miejscowi mieszkańcy poznali magię muzyki, zwłaszcza talent jego ulubionego śpiewaka, Włocha Enrico Caruso. Aby zdobyć fundusze na ten cel, próbuje otworzyć kolej transandyjską, a następnie fabrykę lodu, lecz ostatecznie żadnego z tych pomysłów nie udaje mu się zrealizować. Wkrótce dołącza do sprzedawców kauczuku, i udaje się w podróż po Amazonce.

Fitzcarraldo Wernera Herzoga przypomina jeden z jego wczesnych filmów, kultowe już Aguirre – gniew boży. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z na wpół surrealistyczną opowieścią o niemożliwych do spełnienia marzeniach, planach. Ponownie niemiecki reżyser osadził akcję obrazu w amazońskiej dżungli, a do głównej roli zaangażował znów Klausa Kinskiego (pierwotnie rolę tę miał zagrać Mick Jagger). Ponadto, podobnie, jak w przypadku opowieści o konkwistadorze Lope de Aguirre, na ścieżkę dźwiękową trafiła muzyka Floriana Fricke, frontmena zespołu Popol Vuh.

Herzog często odwiedzał artystę w jego domu. Podczas tych spotkań nierzadko słuchali kompozycji Frickego, a słynny reżyser rozmyślał wówczas o możliwym ich wykorzystaniu w swoich filmach. Być może właśnie tak narodził się pomysł, aby w Fitzcarraldo podłożyć jedynie muzykę już istniejącą, całkowicie rezygnując z oryginalnej ilustracji. Tak czy owak Fricke zgodził się udostępnić kilka swoich kompozycji. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że wśród filmowych projektów Popol Vuha, omawiana ścieżka dźwiękowa nie może się pochwalić zbytnią popularnością, pomimo bezdyskusyjnej jakości i renomy produkcji Herzoga.

Fakt faktem, do Fitzcarraldo grupa nie napisała ani jednej nuty specjalnie pod ruchome kadry. Za score posłużyły ekstrakty z poprzednich albumów Popol Vuha – Die Nacht der Seele (1979) oraz Sei Still, wisse ich bin (1981). W dodatku niemiecki reżyser postanowił wzbogacić filmową ilustrację o cytaty z muzyki operowej (co ma bezpośredni związek z fabułą filmu), a także nawiązania do południowoamerykańskiego folkloru. Jak wypada taki miks? O tym przekonany się biorąc na warsztat soundtrack wydany nakładem wytwórni Polydor.

Początek albumu zapowiada doprawdy ciekawe słuchowisko. Wehe korazin, zaczerpnięte z płyty Sei Still, wisse ich bin, dzięki potężnemu, zabarwionemu etnicznie chórowi, tworzy przed słuchaczem mistyczną i nietuzinkową brzmieniowo atmosferę. Bez zarzutu spisują się również pozostałe trzy utwory autorstwa formacji Frickego. Dobrze wpisują się w kanon relaksujących, krautrockowych brzmień, dzięki którym Popol Vuh zyskał wielu fanów. Niestety Herzog korzysta tylko ze szczątkowych fragmentów tych kompozycji. Tym samym udział muzyki Frickego w budowaniu odpowiedniego klimatu filmu wydaje się nieznaczny, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Fitzcarraldo to prawie 160-minutowa produkcja.

Kolejnym mankamentem jest rozmieszczenie tych ścieżek na albumie. Zostały one bowiem wepchane pomiędzy operowe i tradycyjne utwory, przez co ciężko złapać właściwy kontakt ze specyficznymi stylizacjami Popol Vuha. Z tego względu dużo bardziej polecałbym oryginalne, skądinąd doprawdy bardzo dobre albumy, z których pochodzą rzeczone kompozycje. Niemniej recenzowany krążek, ze względu na swój dość nieprzemyślany, gatunkowy miszmasz (jakkolwiek względnie nietuzinkowy), może się okazać bardzo niestrawny do potencjalnego odbiorcy.

Jak wspomniałem wcześniej, na płycie znajdziemy także stricte operowe fragmenty, których autorami są min. Massenet, Puccini, czy Verdi. Umieszczenie takowych ścieżek wydaje się być jakkolwiek całkiem oczywiste. W końcu to właśnie dzięki muzyce Fitzcarraldo zdołał zawładnąć tubylcami, którzy widzieli w nim swego rodzaju bóstwo. Niemniej jednak, podobnie, jak w przypadku materiału Popol Vuha, większość kompozycji z soundtracka pojawia się w filmie jedynie we fragmentach. Na domiar złego, zaprezentowane na albumie arie nie są ani szczególnie oryginalne, ani szczególnie melodyjne, przez co dla statystycznego miłośnika filmówki mogą się okazać nie do przejścia. A jest ich wcale nie mało.

Trzecią sferą ścieżki dźwiękowej z Fitzcarraldo, poza muzyką zespołu Frickego i operową, są odwołania do muzyki źródłowej. Tego materiału jest jednak proporcjonalnie niewiele. Również i tutaj ciężko mówić o jakiś intrygujących, czy po prostu „dobrych” utworach. Decydenci wcisnęli te ścieżki na album chyba zupełnie bez żadnego przemyślenia, trudno bowiem będzie znaleźć osobę, której tego rodzaju brzmienia będą odpowiadać. Na szczęście, wszystkie te trzy kompozycje trwają niespełna 5 minut. Piszę „na szczęście”, bo więcej takiej muzyki mogłoby przybić gwóźdź do trumny tego albumu.

Teoretycznych odbiorców soundtracka z Fitzcarraldo należałoby zatem szukać wśród fanów muzyki operowej, choć zapewne i oni nie będą nazbyt zachwyceni tym, co usłyszą. Ma na to wpływ nie tylko słaba jakość dźwięku prezentowanych kompozycji, ale także sama konstrukcja krążka, która nie pozwala się wczuć ani w owe arie, ani nawet w utwory Popol Vuha, czy szczątkowo zamieszczony na nim materiał źródłowy. Album ten jest przykładem na nietypowe podejście Wernera Herzoga do filmowej ilustracji, której raz przydzielał znaczącą rolę, a innym razem ograniczał do minimum. Fitzcarraldo należy zdecydowanie do tej drugiej grupy.

Inne recenzje z serii:

  • Aquirre, gniew boży
  • Szklane serce
  • Nosferatu – wampir
  • Cobra Verde
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze