Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

He Named Me Malala

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 11-01-2016 r.

Malala Yousafzai. Jeśli można już mówić o jakiejś legendzie drugiej dekady XXI wieku, to chyba właśnie ją trzeba tym mianem określić. Nastoletnia dziewczynka, anonimowa blogerka BBC z pakistańskiej doliny Swat, zajętej przez pakistańskich Talibów, wreszcie obrończyni edukacji młodych dziewczyn na całym świecie. Jej pasja doprowadziły do niewyobrażalnego wręcz zdarzenia. Postrzelona przez Talibów w głowę przeżyła, do dziś jednak nie słyszy na jedno ucho i ma sparaliżowane pół twarzy. W 2014 dostała, jako najmłodsza uhonorowana tym zaszczytem osoba, pokojowego Nobla. W zeszłym roku powstał ciekawy dokument Davisa Guggenheima na jej temat, pt. He Named Me Malala.

„Dokumenty mogą być zdradliwie ciężką pracą, ponieważ postrzega je się bardziej jako rzemiosło dziennikarskie niż filmowe” – wspomina reżyser. Przy wcześniejszych dokumentach, takich jak np. Niewygodna prawda pracował z Michaelem Brookiem. Tym razem wybrał Thomasa Newmana. Guggenheim mówi, że spytał kompozytora o to, co czyniło unikalną muzykę jego ojca, Alfreda. Odpowiedź brzmiała: „łagodność”. Tę charakterystykę reżyser także widzi w twórczości syna, zauawżając, że „Tom (…) wyciąga istotę duszy tej osoby i pozwala ci zobaczyć ją przez okno”. Początkowo wydany wyłącznie elektronicznie album w końcu ukazał się na płycie, dzięki Sony Classical.

Album rozpoczyna przepiękne, magiczne wręcz A Pashtun Story. Newman od razu buduje bardzo specyficzny, charakterystyczny dla siebie, nastrój. Pod koniec utworu dołącza także elektronika, która wykorzystuje pewne elementy muzyki indyjskiej, które kompozytor „zna” już ze swych ilustracji do Best Exotic Marigold Hotel. W ścieżce obecny jest delikatny kobiecy wokal, niestety ani film, ani album, nie podpisują wokalistki.

W przypadku filmu o Malali nie ma mowy o zbyt wysokiej oryginalności. Można znaleźć wiele precedensów we wcześniejszej twórczości Thomasa Newmana. Nie jest to w żadnym wypadku wielka wada. Film tego typu, opowiadający historię życia głównej bohaterki sprzed zamachu i po nim, zainspirował kompozytora do potraktowania go podobnie jak fabuły. Jego zadaniem, jak sam uznał (i tu, jak świadczy cytowana wcześniej wypowiedź reżysera w książeczce, Guggenheim mógł się tylko zgodzić), było wniknięcie w stan psychiczny dziewczyny i jej rodziny, zwłaszcza ojca, który sam był wielkim wrogiem Talibów. Nie można bowiem zapomnieć, że rodzina Yousafzai jest religijna. Film pokazuje wyprawy do meczetów i modlitwy. Wątek religijny jednak w muzyce, nie unikającej elementów etnicznych, obecny nie jest.

Koncentracja na psychologii postaci jest widoczna w takich utworach jak oddający medialny szał Which Camera Now czy tak delikatnych jak July 12. Tu można jeszcze dodać więcej do kwestii oryginalności. July 12 na przykład mogłoby równie dobrze pochodzić (poza wokalem) z Ratując pana Banksa i innych podobnych ścieżek. Ideology zawiera elementy podobne do American Beauty. Duża część filmu pokazana jest w formie animowanej. Kamera oczywiście nie mogła towarzyszyć wcześniejszemu życiu bohaterki i jej rodziny, nie tylko dlatego że Malala stała się sławna tak naprawdę dopiero po nieudanym zamachu na jej życie. Nawet gdyby znana była wcześniej, także jako anonimowa korespondentka BBC, obecność ekipy wiązałaby się z wielkim zagrożeniem życia. Z wyjątkiem jednak początkowej historii, ilustrowanej pierwszym utworem, kompozytor nie stara się specjalnie odróżnić sekwencji kręconych kamerą i animowanych. Przede wszystkim chodziło o powiązanie życia teraźniejszego i przeszłego. Dzieło Guggenheima posądzano o brak pewnego centralnego wątku. Wydaje się jednak, że był to wybór artystyczny. Reżyser niejako płynie po chronologii, opowieść o współczesnym życiu w Birmingham przeplatana jest informacjami o okupowanej przez Talibów dolinie Swat, z której pochodzi bohaterka.

Wydaje się, że właśnie ten aspekt dokumentu zwiększa odpowiedzialność kompozytora. Jedyne, co łączy wszystkie wątki to właśnie postać Malali. Nie chcę bynajmniej mówić, że muzyka Newmana jest jedynym spójnym elementem filmu. Oczywiście, wspomaga tę spójność. Jak mówi sam reżyser, „jego muzyka dała filmowi życie poprzez wyciągnięciu na powierzchnię życia wewnętrznego bohaterów, łącząc w sobie całą historię i pozwalając na jej pełne ukazanie”. Obowiązkiem twórcy American Beauty jednak nie było wyłącznie ukazanie psychiki samej Malali, ale też jej rodziny, która przeżyła jednocześnie tragedię i cud, oraz musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jedynej rzeczywistości, w której, choć jest im zupełnie obca, mogą czuć się bezpiecznie. Najlepiej to widać w wątku matki, która angielskiego dopiero się uczy. Jak mówi o swej żonie ojciec tytułowej bohaterki, „ja ją dopełniałem przez mą edukację, ona mnie dopełniała przez swą urodę”. Film o Malali, co kompozytor też ukazuje poprzez swą tematykę, jest, de facto, filmem o rodzinie Yousafzai.

Choć He Named Me Malala ukazuje zwiększające się zagrożenie, które wreszcie doprowadziło do ataku, sam Newman buduje napięcie bardzo delikatnie. Utwory takie jak Ideology (ojciec bohaterki: „to nie człowiek ją postrzelił, to ideologia”), Radio Mullah czy Night, które warto by było zestawić z Southpaw Jamesa Hornera, wprowadzają ten element w nienarzucający się sposób. Delikatność, łagodność, zawsze była podstawą charakterystyki stylu Thomasa Newmana, niesłusznie czasem uznawanego za „plumkacza”, cokolwiek by to miało znaczyć. Delikatność Newmana, dla niektórych nadmierna, jednak wynika z jego wyczucia psychologii, o czym mówi chociażby Davis Guggenheim. Wydaje się, że w przypadku dokumentu taka wrażliwość jest szczególnie polecana. Muzyka nie może się specjalnie wybijać, choć nie znaczy to, że pozbawiona jest dramatyzmu i emocji.

He Named Me Malala nie jest w żadnym razie ścieżką wybitną. Wypada dobrze, ale to newmanowski standard. Wydaje się jednak, że film potrzebował dokładnie takiej muzyki, niezbyt może oryginalnej, ale delikatnej, emocjonalnej i uwiarygadniającej psychologicznie głównych bohaterów. Poza A Pashtun Story i powtórce, jaką jest Speak What Is in Your Soul, nie ma może jakichś specjalnych higlightów, ale cieszy, że Thomas Newman pozostaje ważnym i liczącym się głosem w hollywoodzkiej muzyce filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze