Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Naoki Sato

X

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Japońska kultura, podobnie jak Młodzież Wszechpolska od zawsze pozostaje dla mnie zagadką. Na szczęście skupimy się na tym pierwszym. Tamagotchi, dobre samochody i sprzęt audio-video, mieszkania 2 metry na 2 metry, młode Azjatki zawsze ubrane jak uczennice… Z tym mi się zawsze kojarzy kraj kwitnącej wiśni. Byłbym zapomniał. Japonia to również stolica mangi i anime. Zjawisko, którym gardziłem, i w sumie do tej pory nie jestem przekonany do tej skądinąd artystycznej formy wyrazu. Ale czym byłoby życie, gdyby nie drobne odstępstwa od reguły, które nie pozwalają nam zaszufladkować siebie nawzajem.

X to bardzo enigmatyczna (zapewne nawet dla jej pomysłodawców) nazwa pewnego dwudziesto-cztero odcinkowego serialu z gatunku anime. Owe X (wymawiane jako ex) nie ma nic wspólnego z bohaterami, ani z fabułą. Przynajmniej ja takowego związku nie znalazłem. Jak na razie marna to zachęta, szczególnie dla kogoś, kto woli żywe obrazy i np. woli delektować się widokiem prawdziwych kobiet, niż w domowym zaciszu szeptać sobie pod nosem: ależ ładna kreska. A jednak ktoś dokonał niemożliwego i zostałem nieomal zmuszony przyjrzeć się bliżej tejże produkcji. Postanowiłem jednak zacząć trochę inaczej, niż zwykle. Najpierw wszedłem w posiadanie muzyki do X. Stąd droga do oglądania była już bardzo krótka.

Fabuła przedstawia się dosyć banalnie, gdyż walczą ze sobą dwie frakcje, z czego jedna ma za zadanie uratować Ziemię przed zagładą, druga zaś dąży do jej zniszczenia. Powiecie fabuła rodem z USA, ale nie, jeśli nie jesteśmy w stanie powiedzieć, która z tych dwóch opcji jest najlepszym wyjściem, a nakreślone postaci nie są tak naprawdę ani dobre, ani złe. Nie ma tu sztampowych rozwiązań, co tak mnie urzekło. O samej realizacji nie mogę nic powiedzieć, bo nie wiem czy wspomniana już ‘kreska’ jest śliczna, przeciętna czy może słaba. Najważniejsze, że przetrwałem, a jeśli ja byłem w stanie, to każdy da radę. Za to chyba mogę powiedzieć coś więcej o muzyce.

A ta w dobie Hollywood jest ze wszech miar nieprzeciętna. Zachwyca przede wszystkim różnorodność, której wachlarz sięga tak daleko, że nieomal ociera się o granice dobrego smaku. Piękny liryczny temat przewodni, ostra, wręcz irytująca muzyka akcji, spokojne nostalgiczne kawałki, japońskie piosenki pop, suspense… To wszystko możemy znaleźć na tym dwu-częściowym soundtracku. Wydanie jest dosyć dziwne, gdyż istnieje vol. 1 i vol. 2, z czego teoretycznie część druga funkcjonuje jako uzupełnienie pierwszej, jednak to nie do końca prawda. Na pierwszej znajduje się suita zawierająca muzykę towarzysząca jednej frakcji, zaś na drugiej mamy podobny zabieg, z tym, że suita dotyczy drugiej grupy. Podobnie na obu mamy piosenki, tak samo jak wariacje głównego tematu. Zatem aby w pełni rozkoszować się muzyką z X, należy zaopatrzyć się w dwie części.

Niestety o samym kompozytorze nie mogę powiedzieć nic poza tym, że spisał się idealnie. Pozostawiając więc sprawy personalne na uboczu, proponuję przyjrzeć się bliżej samej muzyce.

Album otwiera piosenka, która do 10-tego odcinka drażniła mnie, ale z czasem przekonałem się do niej. Co ciekawe, możemy też usłyszeć ją w wersji… na kwartet smyczkowy, gdzie brzmi o niebo lepiej. Opening Theme Song – eX Dream jako rockowy, szybki kawałek dobrze spisuje się w czołówce, ale na pewno nie zwiastuje tego, co ma nadejść. Destiny to temat pojawiający się w najbardziej dramatycznych momentach serii. Śliczna, pełna emocji melodia poprzedzona jest krótkim wstępem, w którym prym wiedzie elektronika. Zbudowana jest… nie, to nienajlepsze słowo. Tworzą ją smyczki oraz instrumenty z rodziny perkusyjnych, zaś towarzyszy im sekcja dętych blaszanych, które tworzą jedynie tło. Jednakże opisywać coś tak wspaniałego, to jak opowiadać niewidomemu o kolorach, zatem… Na deser mamy jeszcze dwie aranżacje tego tematu. Jedna na fortepian, druga zaś na gitarę. Obie są rewelacyjne, zaś jako miłośnik gitary wyżej stawiam tą drugą.

Jeśli Destiny nazwałbym duszą tego albumu, obie długie suity byłyby kręgosłupem, wokół którego zbudowana jest muzyka do X. Zawierają one bowiem wszystkie motywy towarzyszące bohaterom w obrazie. Ich konstrukcja stylistyczna jest dosyć podobna, bowiem podobnie jak Destiny, zbudowane są w oparciu o smyczki i dęte blaszane, z tym, że te drugie wychodzą tutaj na pierwszy plan. W Suite (Dragons of Heaven) usłyszymy również flet i gitarę, co zatem idzie nie trudno sobie wyobrazić, cóż to może być za muzyka. Są to głównie lekkie motywy, pozbawione jakiegokolwiek dramatyzmu. Inaczej sprawa ma się z Suite (Dragons of Earth). Tutaj na pierwszy plan wybija się elektronika w towarzystwie bardziej egzotycznych instrumentów, głównie różnego rodzaju grzechotek. Naturalnie nie brakuje ‘żywych’ instrumentów, ale te mają tutaj bardziej napastliwy charakter. Ich brzmienie jest niespokojne, wręcz złowrogie.

Bardzo podobne odczucia mamy słuchając muzyki akcji. Ta jest niezwykle dynamiczna i agresywna. Do grupy całej gamy instrumentów dołącza tutaj gitara elektryczna, która przypomina koncerty grupy Van Halen. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu taka estetyka. Szkoda, że całe action score nie brzmi jak Last Battle, które już bardziej skupia się na emocjach i dramaturgii sytuacji, niż na zniszczeniu nam głośników. Odchodząc od muzyki akcji, chciałbym jeszcze w tym wszystkim wyróżnić Simply One Desire, które przez całą serię pojawiało się jak na lekarstwo, ale jeśli się już pojawiło, to był to istny wyciskacz łez.

Jak (prawie) każda płyta, i ta nie jest pozbawiona wad. Utwory takie jak Hyper Battle 2 skutecznie psują efekt płynności, jaki towarzyszy nam przy słuchaniu tego albumu. To nawet nie jest zbyt ilustracyjne, to brzmi raczej jak eksperyment szalonego kompozytora. Na domiar złego poziom reszty piosenek jest bardzo niski. Są to tanie pioseneczki popowe, które smakują jak przesłodzony mus bananowy. Tylko dla koneserów japońskiej muzyki rozrywkowej. Jednak nie pozwólmy, aby te minusy przesłoniły nam plusy.

Bardzo lubię powracać do tej muzyki. Szczególnie gdy słyszę nowe wypociny tych wielkich i sławnych. Jest to porcja oryginalnej mieszanki, która w połączeniu z obrazem sprawdza się znakomicie. Jako samotna jednostka staję się ciekawą przygodą muzyczną, która niejedną osobę może skłonić do poszukiwań tego anime. Nie ukrywam, w naszym kraju soundtrack bardzo ciężki do zdobycia, ale na pewno wart uwagi i wielokrotnego przesłuchania.

Zamieszczona okładka pochodzi z X – volume 1

Najnowsze recenzje

Komentarze