Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Howard Shore

Spotlight

(2015)
4,0
Oceń tytuł:
Daniel Aleksander Krause | 15-02-2016 r.

Koniec roku 2001. Gdy Ameryką wciąż wstrząsały emocje po zamachu terrorystycznym na World Trade Center, grupka dziennikarzy śledczych z bostońskiej gazety „The Globe” była w trakcie intensywnych prac nad wytropieniem pedofilskiego skandalu z udziałem lokalnych księży. Jak się później okazało, wyniki ich śledztwa stały się przełomowym na skalę światową krokiem w ukazywaniu prawdy o mrocznych stronach Kościoła rzymskokatolickiego. I choć wciąż ciężko dostrzec jakieś gruntowne zmiany w strukturach kościelnej hierarchii oraz metodach przez nią stosowanych, doszło do bardzo ważnego punktu zwrotnego w świadomości opinii publicznej oraz myśleniu społeczeństwa. Dziennikarze za to odkrycie zostali uhonorowani nagrodą Pulitzera, a na fali opublikowanego materiału do końca następnego roku napisali 600 kolejnych artykułów o tej samej tematyce.

14 lat po tych wydarzeniach, Tom McCarthy postanowił wziąć tę historię na warsztat i na bazie współtworzonego z Joshem Singerem scenariusza zrealizować film zatytułowany od nazwy zespołu dziennikarskiego – Spotlight. Efektem tego otrzymaliśmy piękny hołd dla instytucji dziennikarstwa śledczego, a zarazem doprawdy znakomity, trzymający w napięciu do samego końca dramat kryminalny. Duża w tym zasługa sprawnego montażu Toma McArdle’go, a nade wszystko świetnego, charyzmatycznego zespołu aktorskiego z Michaelem Keatonem, Markiem Ruffalo, Rachel McAdams i Brianem d’Arcy Jamesem w rolach tytułowych dziennikarzy.

Po współpracy z takimi twórcami jak Jan A.P. Kaczmarek, czy John Debney, McCarthy tym razem poprosił o muzykę Howarda Shore’a. Kanadyjski kompozytor znalazł się obecnie na takim etapie kariery, gdy mając już dawno wyrobione i uznane nazwisko, może sobie przebierać w projektach wedle własnych upodobań, dobierając sobie filmy pasujące do jego artystycznych zainteresowań. Wyraźnie widoczna jest też tendencja do poświęcania coraz większej ilości czasu pracom koncertowym i muzyce poważnej, kosztem twórczości filmowej właśnie. Efektem tego nazwisko Shore’a od kilku już dobrych lat widnieje głównie przy projektach jego stałych współpracowników i przyjaciół takich jak David Cronenberg, czy Martin Scorsese, a sporadycznie zdarzają się wyskoki pokroju Rosewater Jona Stewarta. Artysta ostatnio jednak nie ma dużego szczęścia do filmów, gdyż o ile w większości rzeczywiście są to dobre lub chociaż interesujące dzieła (na trylogię „Hobbita” spuśćmy zasłonę milczenia…), na skutek swojej konwencji bardzo rzadko dają one muzyce miejsce do mocniejszego zaznaczenia swojej obecności. W wydatny sposób wpływa to na jej charakter – zepchniętej do roli underscore, zmuszonej do bycia nienachalną. Do grona przypadków takich jak Mapy gwiazd, czy Niebezpieczna metoda siłą rzeczy dołącza również oparte w miażdżącej większości na dialogach Spotlight. Czy musi się to jednak wiązać z kompletnie nieinteresującą muzyką? Niekoniecznie.

Choć ostatnio w filmowej twórczości Shore’a można by znaleźć niejeden szkopuł, nie można mu jednak odmówić jednej rzeczy – nowe projekty w wykonaniu kompozytora wciąż często niosą ze sobą próbę odświeżenia swojego języka muzycznego tudzież obrania stylistyki, do której artysta do tej pory nas nie przyzwyczajał. Podobnież sprawa ma się z oprawą do filmu McCarthy’ego – bo choć tematycznie muzyka jest poniekąd klasycznie shore’owska, o tyle pod kątem brzmienia i orkiestracji ciężko jest znaleźć jakiś wierny odpowiednik wśród wcześniejszych pozycji Kanadyjczyka. Artysta postanowił oprzeć całość na 10-osobowym zespole kameralnym, a koloryt ścieżce nadał wykorzystując dość eklektyczną mieszankę instrumentów – usłyszymy tutaj m.in. fortepian, piano Rhodesa, organy Hammonda, harfę, perkusję, akordeon, gitarę elektryczną, akustyczną i basową oraz dwie waltornie. W celu odwołania się do irlandzkich korzeni bostońskich katolików, symbolicznie pojawia się również bodhran oraz skrzypce „fiddle”.

Wiodącą rolę otrzymał tutaj fortepian i to on przeważnie nadaje ton całej ścieżce dźwiękowej. Taki wybór podyktowany jest czystym oraz szczerym brzmieniem instrumentu, symbolizując w ten sposób walkę o wyjawienie prawdy. Ponadto, czarno-biała struktura klawiatury miała skojarzyć się kompozytorowi z papierkowym charakterem pracy dziennikarzy śledczych. Poza fragmentami, gdzie na pierwszy plan wysuwają się również inne instrumenty, reszta zespołu najczęściej pełni rolę rytmizującego i dopełniającego kolorytu tła. Warto wspomnieć jednak chociażby o niespodziewanym solo na waltornię w Practice and Policy lub intrygującym dialogu fortepianu z gitarą elektryczną w The Sealed Documents. Przystające do biurowych wnętrz, nowoczesne brzmienie bywa czasem dodatkowo podkreślane przez kompozytora elektroniką, bardzo wprawdzie delikatną. Taka hybryda niejednokrotnie może przynieść skojarzenia z niektórymi dziełami Thomasa Newmana, który zwykł często korzystać z analogicznych środków wyrazu – są to jednak podobieństwa luźne, a artysta oczywiście w pełni zachowuje własny język muzyczny.

Choć pierwsza styczność z tą muzyką może na to niekoniecznie wskazywać, Shore uzbroił swój score w szereg melodii, z których większość przez wzgląd na swą podskórność może nam w trakcie seansu umknąć. Można jednak wyróżnić kilka tematów, stanowiących istotne filary całej kompozycji i przewijających się ze szczególną częstotliwością. Pod tym względem muzyka podąża za narracją filmu, która skupia się nie tyle na postaciach, co na przedstawianych zagadnieniach. Choć oś fabularna napędzana jest przez cały zespół osób, nie znajdujemy tu pogłębionych portretów psychologicznych, gdyż bohaterem głównym filmu jest śledztwo oraz wszystkie wynikające z niego problemy i tragedie. Z tego względu nie uświadczymy tutaj tematów przypisanych postaciom lub miejscom – a wątkom fabularnym właśnie.

Za swoisty motyw główny można uznać melodię pojawiającą się po raz pierwszy w Deference and Complicity, utworze ilustrującym początkową scenę, ukazującą w jaki sposób odbywa się wyciszanie problemu pedofilii przez Kościół. Shore skomponował do niej nobliwy, wolno snujący się temat o smutnym wydźwięku, do którego po chwili dołącza kontrapunkt, wdający się z melodią w swoisty, zakręcony „taniec”. Kompozytor błyskotliwie oddał w ten sposób skomplikowane powiązania pomiędzy różnymi środowiskami, które wspólnie pracowały na rzecz ukrywania problemu. Innym istotnym wątkiem jest idea dziennikarstwa śledczego, któremu Kanadyjczyk poświęcił melodię, która choć rozwija się zupełnie inaczej, brzmi trochę jak wariacja na… temat Barda z trylogii „Hobbita”. I co ciekawe, w kontekście dziennikarskich zmagań odnajduje się znacznie lepiej. Podchwycany z reguły przez gitarę lub klawisze motyw, często pojawia się tylko w postaci kilku pierwszych nut jako puls w tle dla innych melodii, przypominając czyje działania napędzają całą historię. Wartym zauważenia jest też prosty, nostalgiczny temat pojawiający się pod koniec filmu związany z ujawnieniem ostatecznej prawdy o skandalu. Wyróżnia go przede wszystkim to, że jako jedyny element muzyki jest tak bezpośrednio emocjonalny – najładniejszą jego wersję otrzymujemy w City on the Hill, gdzie pojawia się w aranżacji na waltornie i organy Hammonda, w towarzystwie zawodzącej gitary elektrycznej i skrzypiec.

Z uwagi na wspomniany charakter filmu, muzyka bardzo rzadko wypływa w nim na pierwszy plan. Do niewielu fragmentów całkiem nieskrępowanych dialogiem bez wątpienia należy klasyczna sekwencja montażowa ukazująca dziennikarzy zanurzających się w archiwach i książkach, dla której Shore skomponował efektowny, dynamiczny utwór o niemalże rockowych znamionach – The Directories. Takich momentów mamy jednak bardzo niewiele, przez większość filmu bowiem muzyka spełnia rolę raczej swego rodzaju pulsacji, nadającej pewien rytm i ton obserwowanym na ekranie rozmowom, nigdy jednak nie wychodzącej ponad nie. Spotting muzyki jest bardzo uważny, czasami może nawet przesadnie, dzięki czemu reżyser i kompozytor unikają dodawania filmowi więcej niż potrzebuje. Efektowniej score wypada na albumie, znacznie lepiej eksponującym jego muzyczne walory. Specyfika muzyki nie czyni jej wprawdzie bardzo atrakcyjną, warto poświęcić jej jednak kilka chwil, szczególnie, że dość przyjemne brzmienie i bardzo krótki czas trwania płyty nie czyni obcowania z nią zadaniem męczącym.

Wśród rozlicznych plusów Spotlight Toma McCarthy’ego ścieżka dźwiękowa Howarda Shore’a plasuje się prawdopodobnie bliżej końca niż początku listy. Wynika to w dużej mierze z jakości samego filmu – muzyka wszakże wywiązuje się ze swych zadań wcale nienagannie. Również jako dzieło autonomiczne nie przynosi kompozytorowi ujmy, po kilku odsłuchach odsłaniając przed nami szereg pomysłów i idei, które Kanadyjczyk przemycił do swojego dzieła. Nie zmienia to jednak faktu, że po raz kolejny otrzymaliśmy od Shore’a z jednej strony muzykę intrygującą i urozmaicającą jego bogatą dyskografię, a z drugiej strony dzieło, które prawdopodobnie znowu zostanie zapamiętane tylko przez fanów kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze