Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

Moulin Rouge

-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Musical to wyjątkowy gatunek filmowy, który mimo upływu czasu i stale zmieniających się trendów w przemyśle filmowym ciągle cieszy się wielką popularnością. Jego magia tkwi nie w spektakularnych choreografiach ale w sposobie opowiadania historii i wyrażania ludzkich emocji, a wszystko to za pomocą śpiewu i tańca. Osobiście nie uważam się za wielkiego miłośnika musicali. Prawdę powiedziawszy mało miałem z nimi do czynienia w moim życiu. Mimo tego i ja uległem raz urokowi jednego z nich. Mowa oczywiście o Moulin Rouge reżyserii Baz Luhrmanna. Pomysł osadzenia fabuły i dramatu głównych bohaterów: Satine i Christiana, w legendarnym już paryskim domu rozrywki okazał się śmiałym eksperymentem, który przyniósł swoje wymierne skutki w postaci olbrzymiego sukcesu komercyjnego. Do sukcesu tego z pewnością przyczyniło się znakomite aktorstwo i niebanalne talenty wokalne (z których wcześniej nawet sobie nie zdawałem sprawy) Ewana McGregora i Nicole Kidman. Nic dziwnego, że nominacje i nagrody posypały się na ten obraz niczym śnieg w zimie. Coś wspaniałego!

O ile w pozostałych gatunkach filmowych muzyka może ograniczać się tylko do pełnienia stricte ilustratorskiej roli, o tyle w przypadku musicalu jest ona w centrum uwagi i to praktycznie na niej spoczywa cały ciężar sukcesu lub porażki projektu. Nie może być to zatem rzemiosło banalne i indywidualne, lecz ściśle podporządkowane idei i wizji reżysera. Craig Armstrong – kompozytor i aranżer ścieżki dźwiękowej do Moulin Rouge miał zatem dużo pracy… i współpracy. Sporo czasu musiał więc spędzać na planie filmowym, na konsultacjach z reżyserem (współpracował z nim już wcześniej przy okazji bardzo przewrotnej ekranizacji Romea i Julii), oraz na spotkaniach z aktorami dbając o ich “kondycje” wokalne i nagrywając z nimi piosenki. A było co nagrywać, bo oprócz utworów Armstronga śpiewali również wiele ciekawych aranżacji współczesnych przebojów. Zarówno pierwsze jak i drugie podziwiać możemy na dwóch płytach soundtracku wytwórni Interscope. Tu jednak pojawia się pewien problem. Płyty te, mimo ogromnego materiału muzycznego jaki został nań umieszczony, są raczej ukierunkowane na komercyjnych odbiorców. Pasjonaci muzyki filmowej chcący zapoznać się z oryginalną muzyką Armstronga, mogą odczuć lekki niedosyt obcując z tym wydaniem. Alternatywą dla nich pozostaje więc kompozytorskie “promo”. Ten skromny, aczkolwiek treściwy 42 minutowy album zestawia w sobie to co tygryski lubią najbardziej – spuściznę Craiga po pracy nad tym wielkim przedsięwzięciem. Zanim jednak przejdziemy do omawiania piosenek, warto przyjrzeć się samemu zapleczu muzycznemu.

Zgodnie z wieloletnią tradycją gatunkową Armstrong oparł swoją musicalową partyturę na rozbudowanych orkiestrach symfonicznych… Nie, nie pomyliłem pisząc w liczbie mnogiej. Korzystał bowiem aż z TRZECH orkiestr nagrywając ten score (Londyńskiej, Sydney i Melbourne). Nie zrobiono tego bynajmniej dla wzbogacenia napisów końcowych obrazu o dodatkową listę płac, ale przede wszystkim ze względów logistycznych (nie każdy był w stanie, a szczególnie śpiewający aktorzy, przemierzać ocean by nagrać jakiś utwór). Mając tak potężne wsparcie muzyczne kompozytor nie omieszkał skorzystać jeszcze z wielu współczesnych instrumentów jak perkusji, gitar, czy keyboardów, które skutecznie zaszczepiły w piosenki śpiewane przez McGregora i Kidman trochę popowych klimatów. Obok rozbudowanej sekcji muzycznej zaangażowano dodatkowo chóry. Nadają one całemu przedsięwzięciu jeszcze większej pompy, choć miejscami wpływają również na podniesienie poprzeczki emocjonalnej ścieżki (np.: Death Scene). Wszystko to jest jednak środkiem, do osiągnięcia pewnego celu…

Jak już wspomniałem magia musicalu zawiera się w tańcu i śpiewie. Z tych dwóch elementów śpiew wydaje się być fundamentem, podstawą w ekspresji przesłania z jakim twórca stara się do nas dotrzeć. Na dysku promocyjnym otrzymujemy 6 utworów, gdzie bohaterowie robią użytek ze swoich głosów. “Tapeta” muzyczna towarzyszący tym śpiewom to bardzo popularna ostatnimi czasy w tymże gatunku kombinacja orkiestrowo-popowych konwencji. Odłóżmy jednak tymczasowo sferę melodyczną na bok. Przyglądając się bliżej tym trackom możemy dojść do wniosku, że są one skonstruowane według pewnego schematu: każdy z głównych bohaterów w dwóch kolejnych ścieżkach odśpiewuje osobno swoje partie wokalne, które wyrażają tęsknotę i marzenia każdego z nich (np: One Day I’ll Fly Away, Your Song). Kulminacją tego jest Come What May – bardzo romantyczny utwór, którego wymowa koncentruje się na wyznaniach miłosnych pomiędzy Satine, a Christianem. Piękny to i wzruszający tekst, który zapewne skruszy niejedno serce. 😛

Na koniec poruszę jeszcze jedną kwestię – indywidualnych tematów instrumentalnych. Musical z zasady nie wymaga tego typu zabiegów od strony kompozytora, bo i tak wszystko kręci się wokół piosenek, które same w sobie mają odzwierciedlać stan emocjonalny bohaterów i identyfikować się z nimi. Nie widze jednak przeszkód by i takowymi epatować. Armstrong najwyraźniej podziela moją opinię, bo zdecydował się na wprowadzenie dwóch tematów: Satine i miłosnego. Pierwszy z nich (Satine’s Theme) pełni dosyć nietypową rolę. Nie ilustruje samej postaci jako takiej, ale zapoznaje nas z nią na początku obrazu i żegna pod koniec. Motyw miłosny (Satine and Christian’s Theme) z kolei przybiera już bardziej ilustratorski charakter.

Niezwykle trudno jest oceniać ścieżkę dźwiękową do musicalu, albowiem na tą ocenę składać się musi wiele elementów jak np.: zgodność języka muzycznego z językiem obrazu, czy chociażby ocena aktorów w swoich partiach wokalnych. Moulin Rouge jest doskonałym przykładem, jak w prawie perfekcyjny sposób wywiązać się można z tych zadań. Jest to wybitne dzieło w dorobku Craiga Armstronga, dzieło warte każdej uwagi. Polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze