Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marc Shaiman, Trey Parker

South Park: Bigger, Longer & Uncut (Miasteczko South Park)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Mariusz Tomaszewski

Ostatnio w redakcji zapanowała moda na musicale, zatem aby nie być gorszym, postanowiłem przybliżyć wszystkim jednego z najbardziej wyjątkowych przedstawicieli tego gatunku. A jest to musical nietuzinkowy z wielu powodów. Po pierwsze jest kreskówką i daleko mu do czułości Disney’owskich produkcji. Po drugie artyści nie przebierają w słowach. Na porządku dziennym są tutaj panie trudniące się najstarszym zawodem świata, samice ssaka zwanego psem, itp. Ale do tego dojdziemy później. Panie i Panowie, przedstawiam wam miasteczko South Park w stanie Colorado, USA.

Eric Cartman

No wreszcie ktoś się k…a wziął za opisanie tego z………o albumu. Zaraz zobaczymy, co tam napiszesz przygłupie!

MT: Trey Parker i Matt Stone stworzyli serial co najmniej kontrowersyjny. Młodzież go kocha, moherowe berety rwą sobie antenki kiedy o tym słyszą, ale nie zważając na to, South Park przeszedł już do historii telewizji. Podobnie jak Simpsonowie czy Beavis & Butthead, bohaterowie tej kreskówki stali się postaciami ponadczasowymi. Czy zasłużenie, czy nie, historia to oceni. Kontynuując wątek, na bazie serialu powstała kinowa wersja przygód, Stana, Kyle’a, Erica Cartmana, Kenny’ego i reszty tej mocno zakręconej ekipy. South Park: Bigger Longer and Uncut to tytuł wykonawczy produkcji, która premierę miała w 1999 roku, zaś fabuła opisuje zmagania zbrojne pomiędzy USA a Kanadą…

EC: Jaki k…a serial?? Czy cię p……o? Przecież te ch…e Parker i Stone byli u nas przejazdem i wszystko skopiowali. Wszystko co widzicie w telewizji jest oparte na faktach. A do tej wojny, to k…a nie tak. Wszystko nie tak!! Arghhh!

MT: Wcześniej nie miałem styczności z serialem, a przygodę z miasteczkiem South Park rozpocząłem od kinowej wersji. Spodziewałem się kiepskiego humoru z przekleństwami, a dostałem świetny humor z przekleństwami. To co cechuje twórców, to brak poszanowania dla wszystkiego. Nie ma dla nich żadnego tabu. W swoich piosenkach artyści poruszają problemy seksualne związane z odbywaniem stosunków płciowych z własnym wujkiem, problemy homoseksualne, a nawet traktują o przedwczesnym odrzuceniu przez społeczeństwo Saddama Husseina. Na pozór wydaje się to bardzo niesmaczne, ale podane jest to w tak słodkiej polewie, że jeśli nie będziemy zaciskali pośladków ze złości, to możemy się przy tym naprawdę świetnie bawić. Naturalnie, żeby w pełni docenić talent pisarski Parkera i Shaimana, trzeba całkiem nieźle władać językiem angielskim.

EC: No wreszcie mówisz do rzeczy matole. Ale o co k…a chodzi z tym angielskim?!? Skąd wy jesteście?? Skąd?? Z Polski?? A gdzie to k…a jest?? O matko, współczuję, już nic nie mówię, pisz dalej!

MT: Napisanie muzyki powierzono Marcowi Shaimanowi. To co stworzył, w połączeniu z rewelacyjnymi tekstami oraz zabawnymi wokalami (za wyjątkiem Cartmana, którego głos przypomina dźwięk kredy tartej o tablicę) jest mistrzostwem świata. Słychać, że artysta świetnie czuł się przy tworzeniu oprawy muzycznej do tego filmu. W każdym utworze możemy usłyszeć zabawę konwencją, która mimo iż utrzymana w odpowiednio poważnym nastroju, wywołuje uśmiech na naszych ustach. Nie uświadczymy tutaj piosenki, która schodziłaby poniżej pewnego poziomu. Jest wręcz na odwrót, spokojnie kilka z nich możemy nazwać perełkami. Nawet skostniała Akademia Filmowa doceniła jedną z nich przyznając nominację do Oscara dla Blame Canada. Szybko jednak ‘dobre wychowanie’ wzięło górę i wersja wykonywana na gali została ocenzurowana.

EC: Kredą o tablicę… Ja ci to k…a zapamiętam. Będziesz jeszcze czegoś chciał ty zasrańcu. Już nic więcej nie powiem :[

MT: Dosłownie kilka słów o samej muzyce. Jak już wspomniałem, całość utrzymana jest w bardzo lekkich klimatach. Często słyszymy pełną sekcję dętą przywodzącą na myśl najsłynniejsze musicale w historii. Nie zabraknie również skrzypiec i fortepianu. Ogólnie nasze uszy ‘pieści’ cała orkiestra, która często ma okazję rozbrzmiewać swoją pełnią. Zdarzają się jednak wyjątki nieco odbiegające od klasycznych kompozycji. Takie przykłady to Uncle Fucka oparty na stylistyce country, a tworzą go same wulgaryzmy i… pierdnięcia. Zaś I Can Change to bardzo etniczny kawałek przywodzący na myśl kraje bliskiego wschodu. Nie mogło być inaczej, gdyż tańczy i śpiewa nam sam niesławny Saddam.

EC: Nic nie powiem. Nadal się gniewam, zraniłeś moje uczucia 🙁

MT: Przed maksymalną oceną 'ratują’ ten album piosenki, których nie usłyszymy w filmie. Są to albo kawałki inspirowane obrazem, albo rockowe czy hip-hopowe wersje piosenek słyszanych w obrazie. Niestety zabieg często stosowany na soundtrackach mający na celu wypromowaniu jakiś beznadziejnych artystów. Czysta komercja nie mająca nic wspólnego z naszym zadowoleniem. Jednakże kilka kiepskich utworów z którymi nie miał nic wspólnego kompozytor, nie mogą przekreślić tak doskonałego materiału, jaki znajduje się na tej płycie. Zatem jeśli macie odwagę i uważacie, że poczucie humoru to wasze drugie imię, nie pozostaje wam nic innego jak sięgnąć po tą płytę i dowiedzieć się, jak jest w piekle, czemu mama Kyle’a jest suką, oraz czemu nie ma nic lepszego na świecie, niż bycie gay’em.

EC: Tutaj jeszcze muszę zabrać głos. Te zakichane piosenki o których mówisz na końcu są do d..y. Te asfalty z łańcuchami na szyjach, w swoich terenowych wozach zabrali mi tyle kasy. A trzeba wiedzieć, że wyśpiewałem dużo więcej piosenek, ale przez tych buraków nie zmieściło się to na krążku. To tyle! A tą kredę wsadź sobie wiesz gdzie!!

Najnowsze recenzje

Komentarze