Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Link

(1986/2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-08-2016 r.

Do tego soundtracku musiałem się przekonywać bardzo długo. Nie pomagały liczne powroty, aż w końcu udało mi się zmierzyć z filmem. Paradoksalnie to właśnie wątpliwej jakości widowisko Richarda Franlina z 1986 roku pozwoliło łaskawszym okiem spojrzeć na lekko ironiczny twór Jerry’ego Goldsmitha. Historia młodej dziewczyny, która zostaje asystentką pewnego profesora zajmującego się badaniem małp rozwijana jest bardzo topornie. Pierwsze kilkadziesiąt minut to błądzenie w poszukiwaniu zabawnych scen z tytułowym szympansem w roli głównej. W pewnym momencie ni z tego ni z owego konwencja ulega zmianie i zamiast familijnego, lekkiego kina, stawiany jest przed nami krwawy thriller. Ot ciekawa, choć moim zdaniem niezbyt dobrze zrealizowana kombinacja, którą ratować może tylko świetna praca nad występującymi w filmie zwierzętami. Nie dziwne więc, że w momencie premiery Link musiał ugiąć się pod presją surowej krytyki i małego zainteresowania ze strony widowni. Aczkolwiek współczesny odbiorca zdaje się rozgrzeszać liczne niedociągnięcia targające tym obrazem, chętnie do niego wracając.



Podobnie zresztą podchodzi się do ścieżki dźwiękowej autorstwa Jerry’ego Goldsmitha – niegdyś besztanej, a dzisiaj szanowanej. Bardzo eksperymentalnej, ironicznie rozprawiającej się z treścią i tematyką filmową. Ot ciekawe, bo wcześniejsza współpraca z Franklinem nad kontynuacją słynnego thrillera Psycho w żaden sposób nie stwarzała okazji do wymykania się gatunkowym standardom. Link był niejako próbą spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość oczami małpy, co poniekąd sugeruje wiele scen ukazywanych z perspektywy badanych przez doktora Rogeta szympansów. Dodatkowo istotna wydawała się tutaj przeszłość tytułowej małpy, która zanim trafiła w ręce naukowca, przez wiele lat była cyrkową gwiazdą. I to właśnie stało się punktem wyjścia do szukania odpowiedniego brzmienia. Goldsmith postanowił bowiem oprzeć strukturę ścieżki na rytmicznych perkusjonaliach z wyznaczającą linię melodyczną elektroniką. Bardzo zawadiacką i nie stroniącą od cyrkowych stylizacji. Pod wieloma względami było to przełożenie doświadczenia pracy nad Gremlinami, choć w nieco mniej spektakularnej, kreatywnej odsłonie. Wszystkiemu winna jest monotonia wkradająca się w bazę tematyczną i wykonawczą. Oparcie stosunkowo niedługiej, bo niespełna godzinnej oprawy muzycznej głównie na popowo-elektornicznych rozwiązaniach ma swoją rację bytu, ale tylko na pewnych płaszczyznach i w odpowiednich warunkach. Jest na pewno doskonałym rozwiązaniem na ilustrację humorystycznych wstawek wypełniających początek widowiska. Natomiast, gdy atmosfera ulega znacznemu zagęszczeniu, a pozornie niewinna małpa okazuje się seryjnym mordercą, wprowadzane przez Goldsmitha rozwiązania nieco się rozmijają z wizualizacją. W dalszym ciągu ścieżkę tłumaczyć może próba analizowania wydarzeń oczami Linka, ale nie każdy widz będzie w stanie odgadnąć zamysłu zarówno reżysera, jak i autora ścieżki dźwiękowej. Dlatego też nad kwestią funkcjonalności kompozycji Goldsmitha można prowadzić szerokie dyskusje, których efektem zapewne będą skrajne oceny – od średnio entuzjastycznych do spoglądających na elektroniczne wyczyny Maestro z mała nutką fascynacji.

Fascynacji, choć nie koniecznie wieńczonej dłuższym romansem z albumem soundtrackowym, ma prawo ulec statystyczny miłośnik muzyki filmowej. Link jest bowiem ścieżką bardzo przewrotną jak na możliwości i standardy Goldsmitha, a przy tym całkiem miłą w odbiorze, łatwo padającą w ucho. Przez lata wiele wytwórni podejmowało kwestię wydawniczą tej pracy, choć zawsze w tym samym kształcie i formacie: bazowanym na oryginalnych miksach dokonanych przez samego kompozytora na potrzeby albumu soundtrackowego opublikowanego w 1986 roku przez Varese Sarabande. Wielokrotnie dotłaczano te szybko schodzące kompakty, aż w końcu pod szyldem Intrada Records pojawiło się kompletnie zremasterowane wznowienie z bogatymi opisami i całkiem miłą dla oka szatą graficzną. Półtoratysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie, więc korzystając z okazji na rynek wkroczyła wytwórnia La-La Land Records oferująca właściwie ten sam materiał, ale w nieco zmodyfikowanym opakowaniu graficznym. I to ten właśnie krążek trafił ostatnio na moją półkę.


A trafił tam całkiem przypadkiem. No ale skoro już zajął stosowne miejsce w kolekcji Goldsmitha, nie omieszkałem dokładniej przewertować zawartości. Jak już wcześniej wspomniałem, do Linka przekonał mnie sam film, gdzie tak na dobrą sprawę w pełni można było zrozumieć intencje kompozytora. Soundtrack jako niezależne słuchowisko ma swoje mocne i słabe strony, wśród których przeważa przekonanie, że mamy do czynienia z niezobowiązującą rozrywką. Po części jest to prawdą, bo gdy przeanalizujemy partyturę pod kątem technicznego zaplecza i formy wykonania, to trudno tu doszukać się jakiejś maestrii w gospodarowaniu środkami muzycznego wyrazu. Nad całością czuwa jedna charakterystyczna figura tematyczna, wokół której nadbudowywana jest pozostała treść ścieżki dźwiękowej. Ta figura jak na tacy podawana jest nam w rozpoczynającym krążek Main Link. Już sama tytulatura utworów sugeruje, że oprawa muzyczna koncentruje się wokół tytułowej postaci i dalsza część albumu dobitnie o tym świadczy.



Nie tylko dlatego, że w każdym z zaprezentowanych tu utworów przewija się temat uroczego, ale groźnego szympansa. Muzyka poddaje się jakby nastrojom, które towarzyszą Linkowi i stara się uaktywniać tylko wtedy, kiedy podejmowana jest kwestia owej małpy. Zdarzają się jednak drobne wyjątki, takie jak Welcome Link, roztaczające swoimi muzycznymi skrzydłami te sceny, które w jakimś mniejszym stopniu zbiegają się z obecnością Linka. Wtedy też następuje diametralne odejście od konwencji rytmicznego, ironicznego postrzegania rzeczywistości. Goldsmith stawia przed nami ciepłą, zaskakująco przyjemną, smyczkową lirykę, wpisującą się w standard jego warsztatu.

Im dalej zagłębiamy się w treść tego wątpliwego widowiska, tym bardziej muzyka staje się areną, na której krzyżują się elektroniczne eksperymenty kompozytora z umiejętnością ciekawego budowania motoryki. Nie dziwi odwoływanie się w sekwencjach akcji (Mighty, Angry Link) do tematu Gremlinów, czy podobne zabiegi kierujące naszą uwagę na wcześniejsze dokonania Maestro. W przeciwieństwie do średniej efektywności łączenia tych zabiegów z wizualnym punktem odniesienia, na krążku prezentuje się to całkiem fajnie. Ot żyjąca własnym życiem, rytmiczna składanka, która dosyć szybko zmierza do kulminacji. End Link zatacza niejako koło przywracając rozrywkowy ton z pierwszych minut słuchowiska.



I mimo że słuchanie tego krótkiego, bo niespełna 40-minutowego soundtracku wcale nie boli, to jednak dalekie jest do wywoływania niepohamowanego entuzjazmu i zachwytu, jaki towarzyszyć może podobnym gatunkowo tworom – chociażby Gremlinom. Link wydaje się w całej panoramie twórczości Goldsmitha dosyć średnią, choć wywiązującą się ze swoich obowiązków ilustracją. Natomiast dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej jest tylko przygodą po odbyciu której dosyć szybko można przejść do szarej codzienności.


Najnowsze recenzje

Komentarze