Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masaru Sato

Gojira, Ebirâ, Mosura: Nankai no daiketto (Ebirah – potwór z głębin)

(1966/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 27-08-2016 r.

Poprzedni film z serii o Godzilli dał mi raka. Ten dał mi homara. Trudno mi rozstrzygnąć, który z nich spowodował większe spustoszenie w moim organiźmie i mózgu, ale bez wątpienia zagłębianie się w produkcje wytwórni Toho z lat 60-tych to zadanie dla jednostek wyjątkowo odpornych, masochistów, lub też nałogowych słuchaczy muzyki filmowej, ponieważ niejednokrotnie mimo niezbyt inspirującego obrazu, japońscy kompozytorzy tworzyli świetnie ścieżki lub chociaż tematy. Niestety, czasami jednak mimo talentu i wschodni mistrzowie nie do końca potrafili się odnaleźć w kolejnych filmach o słynnym potworze.

Tak zdaje się być w przypadku Masaru Sato, który pomijając bezpośredni sequel pierwszego filmu, wkroczył do serii w momencie, gdy zaczęła zmieniać swój ton na znacznie bardziej lekki, komediowy i adresowany do dzieci. Kolejne zmiany przybierały na sile z filmu na film w zaskakującym tempie, dlatego Sato raczej nie trzymał się ani swojej, ani też napisanej przez Ifukube palety tematycznej i eksperymentował z różnymi rozwiązaniami, chociaż generalnie jego muzyka podążała za tendencjami filmu i była znacznie lżejsza od nieco wymęczonej już, mrocznej i dysonującej oprawy, jaką zwykł pisać Akira Ifukube.

Bez wątpienia rezygnacja z bombastycznej symfoniki i wykorzystanie elementów muzyki popularnej i jazzowej ułatwia (w jakimś stopniu) odbiór filmu, jednak na tym etapie Sato, łącząc różne wpływy, tworzy dziwaczną i niezbyt strawną podczas prezentacji albumowej hybrydę. Na płycie znajdziemy utwory inspirowane ówczesnym rock’n’rollem (nie grzeszą one oryginalnością – Young Go Go kojarzy się ze słynną ze względu na swoją kiczowatość czołówką Batmana z Adamem Westem, natomiast Yacht and Hurricane and Monster przypomina nieśmiertelny gitarowy riff z tematu Jamesa Bonda ), odrobinę przygodowej egzotyki (Transportation by Yaren), nieco orkiestralnego action score’u (No Way to Survive), oraz mickey mousingu. Na płycie nie brakuje też eksperymentatorstwa – walka Godzilli z tytułowym Ebirahem zilustrowana jest specyficznym gitarowym efektem dźwiękowym, natomiast temat Czerwonego Bambusa wykorzystuje dysonujące pomruki blach.

W nieco bardziej typowej dla serii sylistyce osadzona jest pieśń Mothry (która to już w całym cyklu?), która jest chyba najbardziej udanym elementem ścieżki dźwiękowej. Nie jest jednak tak przebojowa, jak pieśń napisana przez Kosekiego, przypomina ona raczej miks rozwiązań Ifukube zastosowanych dla Mothry i dla Konga. Możliwe też, że kotły i flety zastosowane przez Sato, mają nawiązywać do oryginalnej pieśni z pierwszego filmu o wielkiej ćmie.

Kolejnym temat jest nowy, prosty motyw Godzilli. Daleki jest on od tego, co dla potwora pisał Ifukube i kojarzyć się może nieco z dokonaniami Sato w kinie samurajskim. Z drugiej strony temat ten wydaje się być podszyty delikatnie czymś jazzowym, co zresztą będzie przez kompozytora w różny sposób rozwijane w kolejnych częściach cyklu.

Niestety, mimo, że soundtrack w filmie radzi sobie nieco lepiej niż wymęczone score’y Ifukube, i wnosi powiew świeżości swoim rozrywkowym tonem, w żaden sposób też nie przyciąga słuchacza na dłużej. Pieśń Mothry, mimo, że całkiem udana, nie ma w sobie ani przebojowości oryginału Kosekiego, ani też eterycznego piękna tematów Ifukube. Nie ma tutaj też żadnych wyrazistych tematów, które by zapadały w pamięć, znajdziemy tu jedynie kilka prostych motywów i przygrywek. Pondto całość, zwłaszcza podczas prezentacji albumowej, ze względu swój eklektyzm, mimo niedługiego czasu trwania płyty, tworzy trudny do wysiedzenia miszmasz.

Podczas gdy film nawet już nie kryje się z tym, że jest czystym rakiem, muzyka trzyma nieco wyższy od obrazu poziom. Kompozytor zdaje się podchodzić do serii z przymrużeniem oka i stara się też dopasować do tonu filmu, co jest zdecydowanym progresem w stosunku do pisanych na jedno kopyto ilustracji Ifukube. Niestety, jako, że film nie pozwala Sato na rozwnięcie skrzydeł, ilustracja w filmie spisuje się dość przeciętnie, natomiast różne eksperymenty i mieszanka stylistyczna tworzy nieprzyjemny w odbiorze albumowy produkt, który nie ma słuchaczowi wiele do zaoferowania.

Inne recenzje z serii:

  • Gojira
  • Gojira No Gyakushu
  • Godzilla: The Best of 1984-1995
  • Kingu Kongu tai Gojira
  • Gojira tai Mosura
  • San daikaijû: Chikyû saidai no kessen
  • Kaijű Daisenso
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze