Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Vangelis

Sex Power

(1970)
4,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 20-09-2016 r.

Wśród czytelników tego portalu na pewno trudno znaleźć takie osoby, które nie kojarzyłyby Vangelisa, jednego z najważniejszych i najlepszych twórców muzyki elektronicznej. A jednak początki jego kariery nie cieszą się szczególną popularnością. Mam tu na myśli zarówno działalność w zespole rockowym Aphrodite’s Child, jak i projekty solowe Greka, do których zaliczają się m.in. ścieżki dźwiękowe. Pod tym względem przełomowym dla Vangelisa okazał się rok 1970. Wtedy też napisał muzykę do dwóch produkcji, dramatu Sex Power Henry’ego Chapiera oraz serialu dokumentalnego L’Apocalypse des Animaux Frédérica Rossifa. Jako że jednak drugi z tych projektów ukazał się na płycie dopiero trzy lata później, to właśnie Sex Power uznawany jest za pierwszy oficjalnie wydany soundtrack Vangelisa. Co możemy o nim powiedzieć?

Gdy myślimy o Vangelisie, to widzimy go przede wszystkim jako pioniera muzyki elektronicznej, człowieka, który zrewolucjonizował ten gatunek, a także umiejętnie zaszczepił go w filmówce. W Sex Power tak naprawdę jednak nie uświadczymy zbyt wiele syntezatorów. Grek co prawda nie rezygnuje z ich użycia, niemniej rola tych instrumentów, zwłaszcza w porównaniu do późniejszych jego prac, zdaje się dość ograniczona. W zamian za to na pierwszy plan wysuwają się m.in. chórki, fortepian i gitara. Nie możemy też zapomnieć o perkusjonaliach, na których oparte są niekiedy całe kompozycje, jak chociażby najdłuższa na płycie, ponad 8-minutowa ścieżka Movement Seven, gdzie zastosowanie znalazły bębny i gongi. Pod tym kątem Sex Power jawi się jako praca bardziej zdradzająca awangardowe skłonności Vangelisa niż stricte elektroniczne. Na szczęście soundtrack z filmu Chapiera to nie tylko modernistyczne eksperymenty.

Po krótkiej, 20-sekundowej introdukcji rozpoczynającej album, zostaje nam zaprezentowany bardzo dobry motyw główny, wykorzystujący klimatyczne, zawodzące chóry, fortepian oraz rozmaite perkusjonalia. Cały utwór cechuje specyficzna mistyka, typowa dla wielu późniejszych, także popularniejszych dzieł Vangelisa oraz wyrazista melodyka. Pozostaje tylko żałować, że jest to jedyny raz, kiedy możemy zapoznać się z tym intrygującym, barwnym tematem. Wypada zanotować, że pojawił się on na wydanej w 1997 roku nieoficjalnej kompilacji Themes 2. Cóż, decydenci mający wpływ na zawartość tej składanki dobrze wiedzieli, który utwór wybrać, wszak to właśnie Movement One jest najjaśniejszym punktem tego krążka.

Z bazy tematycznej wyróżnia się jeszcze jakby wyrwana zupełnie z innego albumu, bardzo lekka i całkiem chwytliwa melodia, na którą natrafimy w części trzeciej, piątej i dziesiątej. Vangelis rozpisuje ją na różne sposoby, zazwyczaj na fortepian, gitarę lub syntezatory. Na tej płaszczyźnie daje o sobie znać też motyw z Movement Six, który zostaje zinstrumentalizowany na etniczne flety i bębny, tym samym wprowadzając do albumu nieco folklorystycznego zabarwienia. Jak widać zatem Sex Power to pozycja dość różnorodna, łącząca w sobie tradycyjne instrumentarium z elektronicznym i etnicznym.

Niestety zapoznając się z albumem wyraźnie poczujemy ząb czasu, jaki nadgryzł tę pracę, albowiem niektóre środki muzycznego wyrazu w niemałym stopniu trącą już myszką. Poza tym omawianemu score przydałby się porządny remastering. Mało tego, score Vangelisa zasługuje na ponowne wydanie, ponieważ w kilku miejscach natkniemy się na zupełnie niepotrzebne, żeby nie powiedzieć irytujące, sfx-y (np. dźwięki silnika). Co prawda takich „dodatków” jest proporcjonalnie dużo mniej, niż w przypadku rozlicznych ścieżek dźwiękowych Greka, które ukazały się nieoficjalnie, niemniej dla statystycznego miłośnika filmówki może się to okazać pewnym uniedogodnieniem.

Odsłuch Sex Power Vangelisa jest bez wątpienia nietuzinkowym doświadczeniem. Na pewno score ten posiada charakterystyczny, nieco refleksyjny ton, a od strony czysto muzycznej wyróżnia się kilkoma ciekawymi rozwiązaniami aranżacyjnymi oraz melodiami. Łatwo też da się wyczuć młodzieńczą werwę Greka, jego próbę poszukiwania własnego języka muzycznego, stworzenia czegoś nowego. Niestety jest także druga strona medalu. Gros tych eksperymentów wypada już nieco przestarzale, inne zwyczajnie drażnią przesadną awangardowością. Ponadto słaba jakość dźwięku oraz obecność irytujących dźwięków z filmu, wyraźnie osłabiają doznania słuchowe. Reasumując, dla fanów greckiego kompozytora jest to pozycja obowiązkowa, ale słyszalne przebłyski vangelisowskiego geniuszu powinny zaintrygować także innych odbiorców.

Najnowsze recenzje

Komentarze