Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Damien: Omen II (Omen 2)

(1978/2001)
5,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 31-10-2016 r.

W dyskusjach o muzyce filmowej Omen Jerry’ego Goldsmitha przytaczany jest często jako modelowy przykład udanej soundtrackowej trylogii. I słusznie, bo po znakomitej części pierwszej, amerykański kompozytor stworzył dwa satysfakcjonujące sequele, z których każdy wnosi do serii nową jakość i ciekawe rozwiązania narracyjne. Wprawdzie Damien: Omen II nie niesie ze sobą takiej wolty stylistycznej, jak The Final Conflict, nadrabia to jednak na innych polach, przede wszystkim jako zupełnie nowe odczytanie oryginalnego Ave Satani.

Pod względem konwencji oraz ilustracyjnej estetyki, pierwszy Omen był unikatem nawet w niezwykle eklektycznym kanonie Goldsmitha. Damien prezentuje się w tej mierze nieco bardziej zachowawczo i przejawia wiele elementów wspólnych z innymi pracami Amerykanina z drugiej połowy lat 70-tych. Słychać to zwłaszcza na poziomie muzyki atmosfery, chociażby w chłodnym, depresyjnym underscore z utworu Thoughtful Night, który znajdzie swoje rozwinięcie w młodszej o kilka miesięcy Magii Richarda Attenborough. Inny charakterystyczny dla Goldsmitha chwyt ilustracyjny to formuła dramatycznego, ale i groteskowego danse macabre, z agresywnymi akcentami sekcji dętej i frenetycznym, obsesyjnym kontrapunktem smyczków. Recenzowana ścieżka może pochwalić się jednym z najlepszych „tańców” Amerykanina – ekscytującym Broken Ice, prawdziwym wulkanem diabolicznej agresji i desperacji.

Ta kinetyczna ekspresja jest skądinąd zjawiskiem najpełniej charakteryzującym to, co w drugim Omenie Goldsmith zdołał osiągnąć. Jego kompozycja wydaje się być w ciągłym ruchu, jak gdyby odliczała sekundy do jakiejś upiornej kulminacji. Czasem będzie to ruch ukierunkowany na przemieszczenie się w przestrzeni (Main Title i Runaway Train, będące muzycznym manewrem „po linii prostej”), innym razem schizofreniczne kręcenie się w kółko (A Ravenous Killing, Broken Ice). Z uwagi na wewnętrzną motorykę „dwójce” najbliżej do klasycznego score’u akcji. Żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po filmową sekwencję napisów tytułowych. Gdyby wyłączyć podkład muzyczny, otrzymamy nudną i pozbawioną emocji relację z przejazdu brodatego starca ulicami izraelskiego miasta. Nic w sposobie kadrowania, ani w mimice aktora Leo McKerna nie zapowiada, że za chwilę mogą ziścić się apokaliptyczne proroctwa o nadejściu Antychrysta. Co do tego nie ma jednak wątpliwości, gdy pod obraz podłoży się demoniczną muzykę Goldsmitha.

Damiena można też traktować jako swego rodzaju ćwiczenie stylistyczne. Wyczuwalne bowiem jest, że Goldsmith postanowił sprawdzić, w jaki sposób może rozwinąć i przetworzyć brzmienie wypracowane na potrzeby części pierwszej. Dzięki temu Damien zawiera stosunkowo niewiele momentów „kopiuj-wklej”, choć jako taki wiernie trzyma się fundamentu serii w postaci tematu Ave Satani. Jednocześnie wzbogaca go o nowe pomysły chóralne (różnego rodzaju szepty, melorecytacje, nieartykułowane wokale) oraz elektroniczne, zaś paletę instrumentalną uzupełniają obrazoburcze partie organów. Efekt jest bardzo satysfakcjonujący, choć z uwagi na przesunięcie niektórych akcentów mniej piorunujący niż awangardowa „jedynka”.

Damien: Omen II nagrany został dwukrotnie: na potrzeby filmu w Los Angeles, zaś na potrzeby wydania albumowego w Londynie z National Philharmonic Orchestra (celem obejścia wysokich prowizji, jakie ówczesne prawo gwarantowało hollywoodzkim muzykom). Różnice między obiema wersjami nie są tak dobitne, jak w przypadku Koziorożca 1 czy Masady i w głównej mierze dotyczą montażu zarejestrowanego materiału. Edycja „deluxe” opublikowana przez Varese Sarabande w 2001 roku prezentuje zarówno program amerykański, jak i londyński. Główną zaletą tego pierwszego jest ładny, niepublikowany wcześniej utwór Snowmobiles, będący jedynym powiewem optymizmu na tej ponurej, zasadniczej kompozycji. To kolejna kluczowa różnica w zestawieniu z pierwszą częścią trylogii, gdzie elementy diaboliczne balansowane były przez urokliwą goldsmithowską lirykę. Drugi Omen takich utworów właściwie nie posiada i można z tego względu zarzucać mu pewną jednowymiarowość, a nawet monotonię (kurs ten skorygowany zostanie dopiero w finale cyklu). Jako ilustracja do prostego kina gatunkowego, a takim jest właśnie film Dona Taylora, sprawdza się jednak nienagannie.

Z pewnością więc po Damiena warto, a będąc miłośnikiem Goldsmitha wręcz należy sięgnąć. Jak na horror jest to propozycja całkiem ambitna, choć oczywiście nie na miarę oscarowych laurów. Należy jednak pamiętać, że pod tym względem jego poprzedniczka była absolutnym ewenementem, który później w historii Akademii już się nie powtórzył. Być może dla niektórych nawiązania do Ave Satani okażą się w Damienie zbyt notoryczne i ścieżkę Goldsmitha potraktują oni bardziej jako przedłużenie części pierwszej aniżeli pełnoprawny sequel na miarę The Final Conflict. Byłaby to jednak ocena krzywdząca – brak ambicji rewolucyjnych nie odbiera Damienowi kreatywności i skuteczności w tym, co było jego głównym zadaniem. Czyli starym, dobrym, hollywoodzkim straszeniu.

Najnowsze recenzje

Komentarze