Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Armand Amar

Va vis et Deviens (Żyj i stań się)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Radu Mihaileanu, to 48-letni rumuński reżyser, który w swojej filmografii pochwalić się może tylko kilkoma tytułami. Błędem było by jednak oceniać go podług jego aktywności w branży filmowej, bowiem gdy zabiera się za jakiś projekt, można być prawie pewnym, że wyjdzie z tego coś niesamowitego. Przykładem niech będzie Pociąg życia, który w 1998 roku oczarował europejską i zachodnią widownię zgarniając przy tym kilka prestiżowych nagród i wyróżnień (np.: Nagrodę Publiczności Sundance Film Festival, oraz Nagrodę Publiczności i Krytyków na festiwalu w Wenecji). Po latach reżyser ów wraca z kolejnym poruszającym obrazem, Żyj i stań się. Tym razem fabuła skupia się wokół dziewięcioletniego Schlomo, który zmuszony jest udawać Żyda, aby w ramach programu przesiedlenia etiopskich Żydów mógł pojechać do Izraela. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że kłamstwem tym będzie musiał się jeszcze osłaniać przez wiele lat, zatajając przed swoją nową rodziną prawdę. Poruszający i bardzo uniwersalny to film o kłamstwie i tożsamości. Z pewnością jeden z najlepszych dramatów 2005 roku jakie miałem okazję obejrzeć. Aż wstyd, że żaden dystrybutor w Polsce nie zadbał, by pokazać ten obraz w naszych kinach. Zejdźmy jednak z naszego rynku filmowego, bo to temat na osobny tekst. Skupmy się na tym co interesuje nas najbardziej. Na muzyce.

Kontynuując moją wycieczkę po jakże barwnej dyskografii Armand Amara w pewnym momencie natknąłem się właśnie na Żyj i stań się. Tak jak w przypadku poprzednich jego ścieżek z którymi miałem kontakt, tak i tym razem przesłuchawszy ją byłem pozytywnie zaskoczony. Nie ukrywam, że to właśnie muzyka skłoniła mnie do sięgnięcia po film… Na Amarze polegać bowiem można jak na gwarancji Poxipolu (:P). Każdy film do jakiego pisze partytury wywodzi się z kina ambitnego, pokazującego pewne problemy, niosącego prawdy życiowe i co najważniejsze trafiającego tematycznie w zainteresowania muzyczne kompozytora. Nie jest zatem zwykłym rzemieślnikiem traktującym każde powierzoną mu zadanie bezpłciowo jako zarobek, lecz artystą przykładającym się do swojego dzieła, pieszcząc je dokładnie (oby taki stan rzeczy zachował się jak najdłużej…). Do Va vis et deviens przyłożył się z pewnością, co doceniła Francuska Akademia Filmowa nominując tą ścieżkę do Cezara.

Na płycie wydanej przez Naive znajdziemy 11 utworów z muzyką Amara, które łącznie trwają niecałe 40 minut. Dokładnie tyle skomponował Francuz na potrzeby filmu. Wydawać by się mogło, że jak na dwu i pół godzinny obraz, napisał on wyjątkowo mało. Niekoniecznie. W filmach takich jak Żyj i stań się cisza nierzadko sprawdza się bardziej niż najlepsza nawet tapeta muzyczna. Amar wiedząc to doskonale, ograniczył rolę muzyki do niezbędnego minimum naznaczając nią tylko sceny dramatyczne. Standardowo już zdecydował się na minimalistyczne formy w wyrażaniu emocji. Trzonem kompozycji jest więc kameralna orkiestra która koncentruje się wokół instrumentów smyczkowych. Dosyć istotną rolę odgrywa tam wiolonczela, zdająca się prowadzić (przepraszam za bardzo obrazowe stwierdzenie) muzyczny, bardzo dramatyczny dialog ze skrzypcami (np.: Le Mensonge, Inchilalo). Największą uwagę przyciąga jednak instrument armeński – duduk, rozpościerający na całej partyturze płaszcz smutku i nostalgii (np.: Naté, Va Vis Et Deviens). Warto na marginesie wspomnieć, że Amar bardzo często ucieka się do duduka w swoich pracach, szczególnie o tematyce afrykańskiej i bliskowschodniej. Idealnym uzupełnieniem muzyki instrumentalnej jest wokal żeński oraz chór. Skłamałbym mówiąc, że każdy bez problemu przebije się przez ten score. Powyższa kompilacja tworzy w sumie bardzo prostą w brzmieniu, ale niezwykle trudną w zrozumieniu mieszankę dźwiękową. Dlatego potrzeba dużego skupienia, by dzieło Amara zrozumieć poprawnie. Jest ono bowiem niezwykle inteligentne i specyficznie potraktowane emocjonalnie.

Płytę otwiera bardzo klimatyczny utwór Exode z przyśpiewką kierującą nasze myśli na dziką Afrykę. Muzyka z jaką przyjdzie dalej nam się zmierzyć jest połączeniem europejskiego minimalizmu (charakterystyczne gospodarowanie sekcją smyczkową) z etniką wschodnią (instrumenty etniczne i liczne wokale). Oba te nurty mają swoje wyraźne odzwierciedlenia w tematyce. Najwyraźniej kreśli się temat chłopca, bardzo prosty w budowie, będący kombinacją kilku stale powtarzanych jak mantra dźwięków. Występuje w dwóch wersjach rytmicznych: wolnej (Mčre Et Enfant) oraz szybszej ( A La Recherche Du Qčs), podobnej nieco do motywu pociągu z wcześniejszej pracy Amara – Amen. Drugi temat nacechowany jest z kolei sporym elementem etnicznym. Prym wiodą tu duduki oraz niezwykle przejmujący żeński wokal dodający całości sporo smutku i skłaniając słuchacza do refleksji (Naté, Le Reve De Salomon).

Płytę zamyka rockowo-popowa, bardzo z resztą tandetna piosenka miłosna – Every Time. W filmie pojawia się raptem przez chwilę, ale mimo tego producenci postanowili umieścić ją na krążku, prawdopodobnie by zwiększyć popyt na soundtrack wśród młodzieży. A szkoda, bo utwór ten skutecznie rozbija mozolnie kreowany przez 40 minut klimat muzyki Amara.

Ot mamy pierwszy minus tej płyty. Czas na kolejny, tym razem uderzający bezpośrednio w muzykę Amara. Należy zarzucić jej przede wszystkim brak większej oryginalności. Mając za sobą pewien bagaż doświadczeń związanych z muzyką Armanda, a przysłuchując się niektórym frazom najnowszego jego dzieła, nie uniknąłem wrażenia, że kilkakrotnie skorzystał z utartych w Amen i La terre vue du ciel schematów melodycznych i… orkiestracyjnych. Biorąc pod uwagę, że większość kompozytorów tak robi, nie jest to problem nad którym należało by rozdzierać szaty. Odkładając go na półkę otrzymujemy bowiem bardzo interesującą ścieżkę; ścieżkę, która będzie niezłym kąskiem dla koneserów dobrej, inteligentnej muzyki filmowej. Im przede wszystkim polecam Żyj i stań się, aczkolwiek rad byłbym, gdyby sięgnął po nią każdy. Polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze