Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Outlander (season 2)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-12-2016 r.

Serial Outlander dosyć szybko wyrósł na jedną z wizytówek amerykańskiej stacji telewizyjnej Starz. Wyniki oglądalności pierwszego sezonu były tak dobre, że śmiało można było myśleć o kontynuowaniu przygód Claire Randall, która w wyniku dziwnego zjawiska przenosi się w czasie o dwa wieki. Osamotniona i początkowo pełna obaw kobieta, szybko adaptuje się do XVIII-wiecznej rzeczywistości, stając się ważną figurą w narastającym konflikcie szkocko-brytyjskim. Stojąc u boku Jamiego miotana jest między najbardziej znaczącymi wydarzeniami z kart historii, co niejednego widza może najzwyczajniej w świecie poirytować. Widowisko broni się jednak ciekawą narracją i dobrymi kreacjami aktorskimi pozwalającymi przetrwać nawet najbardziej jałowe epizody. Wydawać by się mogło, że po dosyć nierównym pod tym względem pierwszym sezonie, kolejny będzie tylko powielał te błędy. Otóż nie do końca. Serial łapie okazjonalnie zadyszkę, ale zmiana lokacji wydaje się motorem napędzającym kolejne wydarzenia i (co za tym idzie) zainteresowanie widza. Zmiana scenerii, to również duże zmiany w stylistyce, kostiumach, a nade wszystko muzyce…

Temu zadaniu z powodzeniem podołał Bear McCreary, dla którego do drugiego sezonu Outlandera grzechem byłoby nie powrócić. Powody były dwa. Pierwszemu na imię Ronald D. Moore, z którym amerykański kompozytor współpracował od czasów Battlestara. Tym bardziej prozaicznym jest natomiast autentyczne zafascynowanie Beara szkocką kulturą, co przejawia się częstym wykorzystaniem charakterystycznego dla tego kręgu kulturowego instrumentarium. Pierwsze sezon Outlandera pozwolił mu na tym polu zaszaleć, ale perspektywa kolejnej serii budziła już więcej obaw. Oto bowiem akcja przeniosła się na francuski dwór, gdzie przez pierwszych kilka odcinków królować miała barokowa muzyka. Drastyczna zmiana klimatu zmusiła kompozytora do rozszerzania swojej wiedzy w zakresie epokowej klasyki, eksperymentowania z nowym brzmieniem, a nade wszystko do rozpisywania kompletnie nowego zestawu melodii zdolnych odnaleźć się w tym kameralnym wykonawstwie. Nie było łatwo, o czym zresztą mówił sam Bear McCreary, ale zapewniło to chwilę oddechu od zapętlenia się w obrębie tych samych schematów. Cóż, widmo rutyny majaczyło nad perspektywą powrotu głównych bohaterów do Szkocji, ale czy na pewno? Serial, zupełnie jak Claire, przeszedł gruntowną metamorfozę, a wspólnym mianownikiem wszystkich wydarzeń i przygód było oczekiwanie na powstanie Jakobitów. Do łask powróciły znane tematy, choć nie zabrakło również nowych. I kiedy już doszło do rzeczonego konfliktu, kompozytor mógł wycofać się na z góry upatrzone pozycje, podejmując charakterystyczne dla swojego warsztatu modele ilustracyjne. Pod tym względem nie ma mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu. Również nie będzie zaskoczeniem niebanalna funkcjonalność ścieżki dźwiękowej tworzonej przez Beara. Polichromatyczna muzyka jest jednym z najefektywniej wyeksponowanych elementów serialowego Outlandera i spędzone nad tym periodykiem dwa lata wcale nie wpłynęły na pogorszenie szeroko pojętej jakości.



Chciałoby się, aby takie same wrażenia towarzyszyły odsłuchiwaniu ścieżki dźwiękowej opublikowanej przez Madison Gate Records i Sony Music. Na szczelnie wypełnionej muzyką płycie znalazła się dokonana przez kompozytora selekcja najważniejszych fragmentów z drugiego sezonu Outlandera. Jak sam autor przyznawał, nie do końca zadowolony był z ograniczeń jakie stwarzała publikacja tylko jednego krążka (poprzedni sezon miał możliwość zaistnieć na dwóch). Jednakże słuchając gotowego już produktu, trudno wyobrazić sobie, aby jakikolwiek dodatkowy utwór diametralnie zmienił wizerunek tej pracy. Jest ona bowiem wypadkową dwóch odrębnych nurtów zazębiających się w jedną opowięść. I album niejako podąża za tymi wydarzeniami, rezerwując przestrzeń w pierwszej kolejności dla utworów skojarzonych z podróżą Claire i Jaimiego do Francji, by mniej więcej w połowie krążka powrócić stylistycznie do szkockiej etniki oraz bardziej dramatycznego grania. Konstrukcja soundtracku jest przy tym zaskakująco tożsama z serialową chronologią, choć oczywiście i pod tym względem trzeba było zastosować drobną kosmetykę.

I efekty takowej odsłania przed nami już pierwszy utwór na krążku. Zmiana lokacji siłą rzeczy przełożyła się na zmianę wymowy ścieżki, co zarówno producenci jak i kompozytor chcieli podkreślić w odpowiednio wystylizowanym temacie przewodnim. Doszli jednak do wniosku, że pozbawienie tego tematu charakterystycznych, militarystycznych perkusjonaliów będzie zbyt dużym odstępstwem. Na płycie możemy więc usłyszeć pierwotny szkic The Skye Boat Song w iście barokowym wydaniu. Nie jest to bynajmniej moment, w którym definitywnie zanurzamy się w smyczkowej wirtuozerii XVIII-wiecznej klasyki. Leave the Past Behind jest swoistego rodzaju pomostem łączącym tradycyjny sposób kreowania filmowej narracji z dramaturgią uwolnioną od ścisłych ram historycznej przynależności. To samo możemy powiedzieć o niespokojnych frazach otwierających Wrath of the Comte. Włączenie do tego zestawu solowej altówki niejako otwiera nowy rozdział w stylistyce ścieżki dźwiękowej. Intonowany za jej pomocą temat hrabiego de Saint-Germain jest ciekawym fortelem, jaki Bear Mccreary poczynił na opisywanej postaci. Jak się bowiem okazuje, temat słynnego szlachcica skomponował… on sam. Amerykanin wykorzystał po prostu jeden ze stworzonych przez Saint-Germain utworów i odpowiednio go zaaranżował. Nie był to bynajmniej jedyny taki zabieg podczas tworzenia tej oprawy muzycznej.

Barokowe, smyczkowe pasaże aż kipią od nawiązania do klasyki. W ten sposób wersalski przepych z powodzeniem mogły zilustrować krótkie cytaty z twórczości Marc-Antoine Charpentiera. Poza nim na tapetę brani są między innymi Jean-Baptiste Lilly (Into Paris ), Jean-Philippe Rameau (Baroque Chess Match) i wielu, wielu innych. Implementacja klasyki to z jednej strony przejaw szacunku kompozytora względem tego epokowego grania w jego mistrzowskim wydaniu, choć nie sposób nie odnieść wrażenia, że za tą fasadą wzniosłych ideałów kryje się zwyczajna ostrożność. Swoistego rodzaju przestrach przed wchodzeniem na nieznane sobie terytorium. Siłą rzeczy minimalistyczne formy trzeba było ubrać w narracyjne szaty pozwalające przemawiać bardziej zrozumiałym dla współczesnego odbiorcy językiem. I tutaj chyba najprędzej przyjdzie nam docenić wysiłek Beara w godzeniu ze sobą tych dwóch światów. Czasami wychodzi to mniej udanie, jak w przypadku utworu The Duel „pachnącego” Demonami Da Vinci. Innym razem nie brakuje pewnego uroku, czego przykładem jest liryczny The Apothecary. Podróż po XVIII-wiecznej Francji kończymy oderwanym troszkę od tej rzeczywistości, ale pięknym Faith.


„Jakobicka” odsłona tematu The Skye Boat Song otwiera kolejny etap naszej soundtrackowej podróży. Porzucamy w ten sposób odmierzone od linijki orkiestracje i sztywne nawiązania do klasyki, skupiając się na budowaniu napięcia przed powstaniem szkockim. Nie sposób nie zauważyć, że zmianie ulega nie tylko wymowa i stylistyka ilustracji, ale również i ton. Bardziej refleksyjne, owiane melancholią granie, zawdzięczamy nowemu tematowi wyprowadzanemu w utworze Je Suis Prest. Bazuje on na tradycyjnej szkockiej melodii zatytułowanej Moch Sa Mhadainn, która powstała właśnie w czasach, w których rozgrywa się serialowa akcja. Po raz kolejny mamy więc link łączący ścieżkę dźwiękową Beara z muzyką autentycznie kreującą opisywane realia. Jednakże posłużenie się akurat tą melodią było przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, co ewidentnie pokazuje chemia panująca między skocznymi frazami, a perkusyjnym fetyszem amerykańskiego kompozytora. Efektem tego jest łatwo wpadające w ucho The Uprising Begins. Z drugiej strony utwory takie, jak 125 Yards, czy Prestonpans, mimo oczywistych walorów ilustracyjnych, nie wnoszą absolutnie nic do warsztatu McCreary’ego. I gdyby nie genialne wręcz wykonanie Moch Sa Mhadainn moglibyśmy przejść wobec tej części soundtracku bez większych emocji. Piosenka wykonywana przez Griogaira Labhruidh jest najjaśniejszym punktem albumu soundtrackowego do drugiej serii Outlandera, choć na pewno nie jej definitywnym podsumowaniem.

Ma prawo również zachwycić ilustracja do finałowego odcinka serii, której kompozytor poświęca prawie 25 minut płytowej przestrzeni. Także i tutaj czeka na nas kilka wokalnych niespodzianek – tym razem w bardziej mainstreamowym wydaniu. Opatrzone chóralnymi partiami White Roses of Scotland oraz Tales of Brianna, to jedne z najpiękniejszych fragmentów ścieżki dźwiękowej do drugiego Outlandera. Konkurować z nimi może troszkę bardziej rozbudowany pod względem dramaturgicznym Destiny on Culloden Moor, a nade wszystko konkludujący serię A Fraser Officer Survived, powracający do mistycznego tematu kamieni, za pomocą których Claire odbywa swoją niesamowitą podróż w czasie.



Niekoniecznie niesamowita, a raczej przyjemna wydaje się podróż po zawartości albumu soundtrackowego do drugiego sezonu Outlandera. Spodziewany drastyczny spadek poziomu po drugim woluminie pierwszej serii, ostatecznie nie nastąpił. Z drugiej strony gdyby autorzy scenariusza nie rzucili naszych bohaterów na dwór króla Francji, prawdopodobnie nie postawiłoby to kompozytora przed koniecznością podejmowania stosownych stylizacji i rozbudowania bazy tematycznej. Rzutem na taśmę otrzymaliśmy więc barwny zestaw schudnie zaprezentowanych utworów. Krążek od Madison Gate / Sony Music ma zatem prawo zaistnieć nie tylko w świadomości miłośnika serialu oraz twórczości McCreary’ego, ale każdego, kto lubi takie niezobowiązujące wypady w muzyczną przeszłość.


Inne recenzje z serii:

  • Outlander (season 1, vol. 1)
  • Outlander (season 1, vol. 2)
  • Outlander (season 3)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze