Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

4 mosche di velluto grigio (Cztery muchy na szarym aksamicie)

(1971/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 05-12-2016 r.

Cztery muchy na szarym aksamicie to ostatni film z tzw. „zwierzęcej trylogii”, serii giallo w reżyserii Dario Argento. Powstały w 1971 roku obraz opowiada historię perkusisty Roberto Tobiasa, który zaczyna być śledzony przez tajemniczego mężczyznę. Pewnego razu postanawia złapać swego prześladowcę, lecz w wyniku szarpaniny przypadkowo śmiertelnie rani przeciwnika. Muzyk ucieka z miejsca zdarzenia. Na tym jednak nie kończą się jego problemy. Wkrótce od nieznanego adresata otrzymuje zdjęcia, które jasno wskazują, kto jest mordercą. Tobias decyduje się przeprowadzić śledztwo na własną rękę.

Podobnie jak w przypadku poprzednich filmów z cyklu, i tym razem za muzykę odpowiadał Ennio Morricone. Jako że każdy z tych obrazów opowiada zupełnie inną historię, tak też w ścieżkach dźwiękowych włoskiego mistrza nie znajdziemy zbyt wielu wspólnych elementów, np. tematu łączącego serię. Soundtrack z Ptaka o kryształowym upierzeniu odznacza się doskonałym motywem przewodnim, kilkoma niezłymi pobocznymi utworami, a także dość wymagającą muzyką ilustracyjną. Świetną melodią wiodącą wyróżnia się również soundtrack z Kota o dziewięciu ogonach, choć z powodu dużej awangardowości i abstrakcyjności innych kompozycji, jego adresatami mogą być tylko najzagorzalsi miłośnicy maestro. A co takiego ma nam do zaoferowania pod tym względem finalny obraz „zwierzęcej trylogii”?

Dziś nietypowym zjawiskiem byłoby okraszenie kryminalnej historii delikatnym, lirycznym i emocjonalnym tematem przewodnim. Ale Morricone w kinie giallo mógł sobie na to pozwolić. I tak, jak Ptak o kryształowym upierzeniu i Kot o dziewięciu ogonach otrzymały znakomite, liryczne motywy główne, tak i Cztery muchy na szarym aksamicie w tym aspekcie nie ustępują w żaden sposób swoim poprzednikom. Come un madrigale to po prostu kolejny czarujący temat w karierze Morricone. Włoch pisze bardzo chwytliwą i odrobinę nostalgiczną melodię, podszywając ją tak jakby dziecięcą wrażliwością (piękne smyczki i doskonałe, subtelne wokale). Ostrożnie przemyka ona jeszcze w utworach Suite 3 i Suite 4.

W odróżnieniu od pozostałych części trylogii Argento, temat przewodni nie trafił pod scenę otwierającą film. Podczas napisów początkowych oglądamy za to próbę głównego bohatera i jego kapeli. Pod tą sekwencję Morricone przygotował muzykę źródłową, nawiązującą do rocka progresywnego (pierwotnie score do Czterech much na szarym aksamicie miał stworzyć zespół Deep Purple). Na płycie jest to pierwszy utwór – 4 mosche di velluto grigio (Titoli). Podobne brzmienia usłyszymy także w kilku innych ścieżkach, min. w żywiołowym i skocznym Shake oraz Suite 1. Ten drugi utwór jest zresztą jedynym, do którego faktycznie pasuje określenie „suita”. Zbudowany jest on z kilku różnych, nierzadko bardzo odległych od siebie idei muzycznych: począwszy od iście gospelowego śpiewu, przez delikatne partie harfy, lirykę silnie zakorzenioną w europejskiej filmówce (piękny, żeński śpiew), quasi katarynkową melodię, na rockowym graniu kończąc.

Niestety na album trafił również ciężki i atonalny materiał. „Schody” rozpoczynają się od Suite 2. Tam też Morricone wprowadza dysonanse sekcji smyczkowej, gwałtowne wejścia fortepianu, a także rozmaite efekty dźwiękowe, w kilku miejscach naśladujące dźwięk ocierających się o siebie kamieni (towarzyszące scenom snów głównego protagonisty). Poza tym nie obeszło się bez, charakterystycznych dla tamtego okresu twórczości Włocha, kobiecych pojękiwań i bębniarskich improwizacji. Cóż, nie muszę chyba tłumaczyć, że w tego rodzaju kompozycjach odnajdą się tylko najwięksi miłośnicy awangardy i twórczości Morricone.

Gdybym miał uszeregować „zwierzęcą trylogię” Dario Argento według najlepszego soundtracku, to Cztery muchy na szarym aksamicie uplasowałyby się na środkowej lokacie. Nawet jeśli bywają na recenzowanej ścieżce dźwiękowej fragmenty ciężkie i nudnawe, to i tak wypada ona lepiej, niż monotematyczny i niezwykle trudny w odsłuchu Kot o dziewięciu ogonach. W aspekcie przystępności prezentuje się jednak gorzej, niż obdarzony genialnym motywem głównym Ptak o kryształowym upierzeniu. Fakt faktem, żadna część z serii nie jest pozycją, którą można by polecić statystycznemu miłośnikowi muzyki filmowej, albowiem najbardziej pasjonujące są tutaj pojedyncze utwory i zawierające się w nich tematy. Tak też wszystkie trzy soundtracki powinny się znaleźć na celowniku głównie amatorów i kolekcjonerów dyskografii Włocha. Reszcie czytelników zarekomendowałbym natomiast swoiste „the best of”, czyli An Ennio Morricone – Dario Argento Trilogy, składaka zawierającego większość najciekawszych kompozycji z trylogii Argento.

Inne recenzje z serii:

  • Ptak o kryształowym upierzeniu

  • Kot o dziewięciu ogonach
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze