Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Starship Troopers: The Deluxe Edition (Żołnierze kosmosu)

(1997/2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-12-2016 r.

Czy można zakochać się w brutalnym filmie s-f, w którym, mimo dosyć poważnego tonu, wszystko brane jest w jeden wielki nawias? Takie jest właśnie kino w wykonaniu Paula Verhoevena. Reżyser ten nie stroni od trudnych tematów ubieranych w szaty groteski, a przy tym mistrzowsko zrealizowanych, czego przykładem jest Robocop i Pamięć absolutna. Komercyjny sukces tych dwóch przedsięwzięć pozwolił Verhoevenowi na dalsze eksperymenty z gatunkową fantastyką, a idealnym do tego materiałem było zapomniane już dzieło literackie, Starship Troopers. Powieść Roberta A. Heinleina, to dosyć ciekawy twór traktujący o ponurej wizji przyszłości, w której wysoce zmilitaryzowane społeczeństwo dzieli się na cywilów i obywateli. Status tego drugiego można uzyskać tylko i wyłącznie poprzez co najmniej dwuletnią służbę wojskową. Służbę okraszoną krwawymi zmaganiami z agresywnymi Arachidami, potocznie zwanymi „robalami”. I właśnie w takim momencie rozpoczynamy naszą filmową przygodę. Obserwując cały ten wojenny bezsens, jak na dłoni przewijane są przed nami liczne wątki, nie bez powodu odsyłające naszą wyobraźnię do wielu XX-wiecznych reżimów. Przerysowane postaci są tylko narzędziem w ręku reżysera bawiącego się niewybredną treścią. Niewybredna wydaje się również strona techniczna tego przedsięwzięcia. Mając na zapleczu specjalistów od mechatroniki i raczkującej dopiero animacji CGI, Verhoeven był w stanie uczynić stronę wizualną jednym z najmocniejszych elementów tej produkcji. Ostatecznie jednak Żołnierze kosmosu przegrali oscarową batalię z mistrzowskim filmem Camerona, Titanic. Wygrali natomiast batalię o serca miłośników gatunku, czego najlepszym przykładem były masowo tworzone sequele. Żaden z nich nie zbliżył się jednak do kultowych już Żołnierzy kosmosu Verhoevena.

Równie wysoką poprzeczkę postawiła oprawa muzyczna w wykonaniu Basila Poledourisa. Żołnierze kosmosu byli okazją do powrotu sprawdzonego teamu Poledouris-Verhoeven, którego owocem były przebogate tematycznie Ciało i krew, czy chociażby wspomniany wyżej Robocop. Najnowsze ich dzieło w niczym jednak nie przypominało poprzednich, wszak Żołnierze kosmosu poruszali się na granicy gatunkowej fantastyki i kina wojennego. Ta wybuchowa mieszanka obligowała kompozytora do zaniechania eksperymentowania z elektroniką na rzecz bardziej klasycznych w wymowie środków muzycznego wyrazu. Quasi-williamsowskie tematy, militarystyczne marsze i brawurowe orkiestracje, to tylko jedno oblicze tego polichromatycznego słuchowiska. Dosyć ważna była również liryka kształtująca relacje między trójką młodych bohaterów. Z drugiej jednak strony nie zabrakło suspensu tak potrzebnego do kreowania odpowiedniej atmosfery wiszącego w powietrzu zagrożenia. Wszystkie te elementy spaja rozbudowana baza tematyczna, której centralnym punktem jest bitewny marsz. Porywająca, heroiczna melodia, poza oczywistymi walorami estetycznymi, jest również ciekawym kontrapunktem jawnie naigrywającym się z ideologicznych podstaw misji, na którą wysyłani są bohaterowie. Jednakże w momencie przystąpienia do akcji, podniosły ton rewidowany jest serią atonalnych zabiegów idealnie odnajdujących się w chaosie wojny. Istna rzeź jaką robale urządzają sobie na żołnierzach Federacji kwitowana jest kolejną porcją tematyki ukrytej w kakofonicznej symfonice. Nie bez znaczenia pozostają też przynależne do rzeczywistości filmowej ilustracje propagandowych spotów. To właśnie w jednym z nich zapoznajemy się między innymi z lejtmotywiczną wizytówką Federacji. Jak zatem widzimy, ścieżka dźwiękowa do Żołnierzy kosmosu jest bardzo rozbudowana pod względem tematycznym. Śmiało mogę powiedzieć, że w tej materii praca ta nie ma sobie równych, biorąc pod uwagę bogaty dorobek twórczy Poledourisa. Mimo tego owa muzyka w jakiś przedziwny sposób idealnie scala się z obrazem. Każdy wybrzmiewający w filmie utwór jest definicją ilustracyjnego geniuszu, a przy tym miłym dla ucha słuchowiskiem.

Cóż, pokusa sięgnięcia po soundtrack jest zatem nieodzownym elementem doświadczenia filmowego. Wydany nakładem Varese Sarabande, 40-minutowy album, wydaje się tutaj idealnym kompromisem pomiędzy estetyką całości, a niewybredną treścią, która odwołuje się tylko do najbardziej znaczących fragmentów partytury. Ikoniczne tematy przemontowane zostały w taki sposób, aby nie nadwyrężać cierpliwości słuchacza. Z drugiej jednak strony zdawały się omijać szerokim łukiem wiele wątków kształtujących relacje między bohaterami, bądź też całą gamę popisowych tekstur ze scen batalistycznych. Pewnego rodzaju substytutem była izolowana ścieżka dźwiękowa dostępna do odsłuchu na specjalnym wydaniu DVD z filmem. Rynek kolekcjonerski nie znosi jednak próżni, więc niemalże 20 lat po premierze widowiska Verhoevena, w ramach Varese CD Club ukazał się limitowany do trzech tysięcy egzemplarzy The Deluxe Edition. Na dwóch krążkach zgromadzono całą skomponowaną na potrzeby filmu partyturę, a wśród dodatków znalazły się między innymi niewykorzystane w filmie utwory i piosenki wybrzmiewające w kilku scenach. Wydawać by się mogło, że taka forma prezentacji zamiecie pod przysłowiowy dywan wcześniejszy, skromny albumik, który ukazał się zaraz po premierze filmu. Czy oby na pewno?



Już krążące po sieci bootlegi (także wspomniana wcześniej izolowana ścieżka dźwiękowa) zdradzały dosyć toporną treść tego soundtrackowego delikatesu. Przeprawa przez półtoragodzinny materiał nie należała do najłatwiejszych, choć na wielu płaszczyznach rekompensowała te trudności, dostarczając przede wszystkim olbrzymiej wiedzy o całokształcie tematyczno-stylistycznej koncepcji Basila. A takowa była naprawdę imponująca.



Przekonujemy się o tym już na wstępie podróży przez zawartość pierwszego krążka. Militarystyczny marsz w Fed-Net #1 odsłania przed nami temat ilustrujący filmowy prolog. Jest to nic innego jak telewizyjny, propagandowy spot, który pod wieloma względami przypomina podobne zabiegi tworzone na potrzeby Robocopa. I w takim też duchu przesadnej ekspresji (ocierającego się nawet o gatunkową klasykę Złotej Ery) przemawia ten krótki, patetyczny fragment. Nie jest to bynajmniej jedyny taki akcent. W dziele Verhoevena funkcjonuje wiele podobnych przerywników, które w zderzeniu z filmową treścią trącą groteską. Muzyka Poledourisa podąża więc takim informacyjno-propagandowym szlakiem, przerysowując ilustrowane obrazy do granic możliwości. Zderzenie ze skąpaną w krwi setek tysięcy żołnierzy rzeczywistością jest dosyć brutalne. Obłuda telewizyjnego przekazu ustępuje miejsca dosyć nerwowemu poruszaniu się po polu bitwy, czego wyrazem jest niespokojne, wypełnione dysonansami granie. Segment Bug Attack On Newsman odsłania przed nami karty, jakimi Poledouris rozgrywał będzie tę muzyczną partię, obarczoną brutalną, pozornie chaotyczną symfoniką, idealnie wtapiającą się w krwawe obrazy. Remedium na to wszystko była tematyka zakuta w skalę oktatoniczną i liczne dysonanse kreujące poczucie zagrożenia. Oczywiście najwięcej pod tym względem działo się będzie w dalszej części ścieżki dźwiękowej – kiedy nowi rekruci rzuceni zostaną na pierwszą linię frontu.


Zanim to jednak nastąpi, partytura przemawiać będzie dosyć składną i miłą dla ucha liryką odwołującą się do gatunkowych standardów. Królują więc smyczki, drewno i sielankowy klimat scalający trójkę młodych ludzi podejmujących decyzję o wstąpieniu do armii. Na krążku od Varese usłyszeć możemy wiele niepublikowanych wcześniej fragmentów, w tym niewykorzystany w filmie utwór Kiss In The Park. Leniwie prowadzona narracja przy dosyć krótkich, bo kilkudziesięciosekundowych kawałkach, ma prawo uśpić naszą czujność. Aczkolwiek okazjonalnie dawkowany patos skutecznie przypomina nam o militarystycznej wymowie tej kompozycji. Ostatecznym zwrotem w kierunku bardziej ekspresyjnego grania będzie krótki, marszowy War!! nie bez powodu kojarzący się z fragmentami Conana. Wydawać by się mogło, że osłuchany już Klandathu Drop w żaden sposób nie będzie nas w stanie zaskoczyć, ale nowy mastering pozwolił docenić wspaniałą pracę sekcji smyczkowej. Nie jest to jednak najlepsze, co znaleźć możemy na rozszerzonej edycji ścieżki dźwiękowej do Żołnierzy kosmosu.

Głównym powodem dla którego warto sięgnąć po ten monstrualny soundtrack jest niewykorzystany utwór Klendathu Battle w dwóch jego odsłonach (filmowej i alternatywnej). Mistrzowsko rozpisana, wypełniona suspensem i akcją, ilustracja, stanowi dosyć ciekawą teksturę do sceny, która ostatecznie potraktowana została ciszą. Mniej zachowawczy spotting finałowych sekwencji bitewnych pozwolił zaistnieć na tym wydaniu bardziej rozbudowanym utworom – naznaczonym większą dozą ilustracyjności. Zmagania z tym kolosem rozpoczynamy od siedmiominutowego Radio Shack / Whiskey Outpost Pt. 2 / Death Of Dizzy stawiającego przed nami monumentalną, świetnie rozpisaną (zwłaszcza w partiach smyczkowych) akcję. Kontynuacją tego triumfalno-dramaturgicznego pochodu jest dziewięciominutowy Rico’s Roughnecks / Destruction Of The Rodger Young / Bug City. Większość zawartego tu materiału jest nam doskonale znana, gdyż znalazła się na regularnej edycji soundtracku. To samo tyczy się oprawie do finałowej potyczki z „mózgiem” Arachnidów. Kończący ilustrację End Titles jest natomiast montażem kilku usłyszanych wcześniej utworów, w tym świetnego Klandathu Drop.



W ramach bonusu na drugim krążku otrzymujemy jeszcze dwie piosenki wykonane przez córkę Basila, Zoe Poledouris, jak również alternatywne wykonania utworów Klendathu Battle oraz Bugs!!. Nie są to bynajmniej kosmetyczne zmiany, a raczej zupełnie nowe aranżacje odbiegające zarówno wykonaniem, jak i niekiedy treścią od usłyszanych wcześniej, filmowych wersji.

I czytając to wszystko można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z solidną ilustracją obfitującą w wiele interesujących, mistrzowsko skonstruowanych utworów. Wszystko to jest prawdą, ale radość obcowania z tymi highlightami podkopywana jest przez zbyt dużą ilość materiału zanurzonego w mało absorbującym underscore i męczącej akcji. Słuchając tego dwupłytowego specjału niejednokrotnie walczyłem ze sobą, by skrócić te męki sięgając po bardziej przystępne, regularne wydanie soundtracku. Niestety, The Deluxe Edition nie wnosi wiele nowego do tego, z czym wcześniej się „osłuchaliśmy”. Kilka kryjących się w tym obszernym materiale smaczków nie powinno spędzać snu z powiek statystycznego miłośnika muzyki filmowej. Rozszerzona ścieżka dźwiękowa będzie więc domeną tylko najbardziej zagorzałych miłośników twórczości Basila Poledourisa, bądź też tych, którzy do filmu Verhoevena podchodzą ze szczególnym nabożeństwem.


Inne recenzje z serii:

  • Starship Troopers
  • Starship Troopers 2: Hero of the Federation
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze