Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Steve Jablonsky

Deepwater Horizon (Żywioł. Deepwater Horizon)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 30-12-2016 r.

W ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad, chyba nie było roku, w którym nie otrzymalibyśmy jakiegoś mocnego filmu katastroficznego. Czasami tworzone były one przez ludzi z aż nazbyt wybujałą wyobraźnią, innym razem scenariusz pisało samo życie… Zawsze jednak cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem, a dla producentów stanowiły idealną okazję do podreperowania swojego budżetu. Nie tym razem. Obraz Petera Berga, Żywioł. Deepwater Horizon okazał się w 2016 roku spektakularną, finansową porażką. Ale czy artystyczną? Tutaj zdania są podzielone. W moim odczuciu było to całkiem dobre widowisko, opowiadające o jednej z największych katastrof ekologicznych tego stulecia. Któż bowiem nie pamięta o spektakularnej awarii na jednej z platform wiertniczych w Zatoce Meksykańskiej? Nieudany odwiert zakończył się masywną eksplozją i uwolnieniem do morza ponad 200 milionów galonów ropy. Nie dziwne więc, że koncern odpowiedzialny za ten dramat, przez wiele lat był na cenzurowanym organizacji zajmujących się ochroną środowiska. Wydawać by się mogło, że tak pedantycznie opowiedziana historia, koncentrująca się na przeżyciach pracowników platformy, będzie tutaj wcale nie gorszym magnesem przyciągającym uwagę, co wcielający się w główne role Mark Wahlberg oraz John Malkovich. Niestety, film Berga skrył się w cieniu sukcesu innych blockbusterów, mających swoją premierę na przełomie września i października.



W tym cieniu pozostała również ścieżka dźwiękowa autorstwa Steve’a Jablonsky’ego. I to nie tylko przez wzgląd na słabe zainteresowanie filmem, ale i przez fakt, że właściwie nikt nie zatroszczył się o wydanie oprawy muzycznej w formie płytowej. Godzinny soundtrack opublikowano jedynie w wersji cyfrowej, co dla miłośników twórczości Jablonsky’ego było kolejnym ciosem – wszak kilka miesięcy wcześniej podobny los spotkał muzyczny sequel Wojowniczych żółwi ninja, a wcześniej niektóre Transformery. Muzycznemu Żywiołowi daleko jednak do przebojowości i tematycznej wylewności wspomnianych wyżej prac. Tak naprawdę jedyną płaszczyzną, na której ścieżka dźwiękowa Steve’a sprawdza się całkiem dobrze, jest płaszczyzna funkcjonalna. Surowa, oparta na elektronice i symbolicznie okraszona samplowaną orkiestrą, muzyka, wpisuje się w szereg stricte funkcjonalnych tworów czerpiących z hollywoodzkiego mainstreamu pełnymi garściami. W przypadku tego akurat kompozytora będzie to zarówno odwoływanie się do stylistycznych podwalin RCP, co wielu wcześniej popełnionych przez niego samego kompozycji. Wśród najbardziej charakterystycznych, które najprościej odczytać podczas mierzenia się z obrazem, będą zarówno kultowe Transformery, jak i niezbyt lubiany przez krytyków Battleship. Odejście w sound-designerską metodę opowiadania filmowych wydarzeń miało tutaj swoją rację bytu. A biorąc pod uwagę dosyć skąpy w muzyczną treść początek widowiska i systematyczne „włączanie się” ścieżki dźwiękowej do scen poprzedzających katastrofę, takie właśnie podejście do środków muzycznego wyrazu znajduje moje zrozumienie. Ale czy dobra komitywa ścieżki dźwiękowej z obrazem przekłada się również na indywidualne doświadczenie soundtrackowe?

Tutaj wszystko rozbija się o preferencje słuchacza. Bo jeżeli odbiorca ma awers do takich tworów, jak Battleship, to absolutnie nie złapie przelotu i z tą, jakże o wiele bardziej zachowawczą kompozycją. Aczkolwiek nie od razu przekonujemy się o pretensjonalności niektórych rozwiązań stosowanych przez Jablonsky’ego. Otwierający krążek Taming the Dinosaurs komunikuje się ze słuchaczem ambientowym, miłym dla ucha tematem, który pod wieloma względami kojarzyć się może z analogicznymi fragmentami Pain & Gain. Dosyć szybko przechodzimy jednak do bardziej minorowego, budującego napięcie, grania. Narkotyczne The Rig, również oparte na ambientowej konstrukcji, stanowi swoistego rodzaju wprowadzenie w miejsce toczącej się akcji – wielką, budzącą respekt platformę wiertniczą. Kolejne dwa utwory, to klasyczne budowanie napięcia przed mającymi nastąpić wydarzeniami. I to właśnie The Monster najbardziej kojarzyć nam się będzie z niesławnym (choć moim zdaniem mocno niedocenionym) Battleship.



Utworem Well from Hell wkraczamy w najbardziej newralgiczną część soundtracku opisującą tytułowy żywioł. Natomiast kurtyna sennej narracji opada wraz z pierwszą eksplozją wstrząsającą platformą Deepwater Horizon (Cut the Pipe). Od tej pory muzyczna akcja podążać będzie za stale postępującym chaosem. Pomocne są tu rytmiczne sample dotrzymujące kroku dynamicznemu montażowi filmowemu. I tak, jak można się było tego spodziewać, ilustracja spychana jest tutaj na dalszy plan, ograniczając się właściwie tylko do funkcji motorycznych. Sama konstrukcja action score nie będzie tutaj większym zaskoczeniem. Steve Jablonsky korzysta bowiem z wielu utartych w branży schematów, serwując nam najprostszy z możliwych sposobów opisywania wydarzeń filmowych – za pomocą pulsującej elektroniki. Miłośnicy brzmień rodem z fabryki dźwięków RCP będą mieli tutaj używane słuchając takich utworów, jak Mud, Stop the Crane, czy też fragmentu ilustrującego finalny akt widowiskowej akcji – Burn or Jump. Wszystko odbywa się oczywiście przy akompaniamencie dosyć miałkiego, ale łatwo wpadającego w ucho tematu.

Utworem Roll Call powracamy do ambientowej liryki okraszonej sporą porcją smutku i melancholii. Najmniej frapujący wydaje się tutaj finał oryginalnej oprawy muzycznej Steve’a, zakuwający ten sam temat w sielankowe, gitarowo-smyczkowe frazy (Home). W podobnej stylistyce żegnani jesteśmy piosenką Gary’ego Clarka Jr, .Take Me Down. Jakież to „amerykańskie”…

Paradoksalnie tego godzinnego soundtracku słucha się całkiem dobrze. W porównaniu do wielu analogicznych, anonimowych tworów, skonstruowanych w podobnym duchu i zalewających nasz rynek na potęgę, Deepwater Horizon wytrzymuje presję konkurencji. Uwagę zwraca przede wszystkim płynna narracja przeprowadzająca nas od lirycznego, ambientowego wstępu, poprzez systematyczne budowanie napięcia, aż do jego uwolnienia w postaci wartkiej akcji i powrotu do bardziej stonowanego grania. Niby niewiele, ale wystarczająco, aby te cztery kwadranse spędzić bez poczucia zmarnowanego czasu oraz pieniędzy. Szkoda tylko, że jedyną możliwością pozwalającą na wysnucie takich wniosków jest sięgnięcie po elektroniczną wersję soundtracku. Można przy tym odnieść wrażenie, że wydawcy ścieżek dźwiękowych Jablonsky’ego mają cały rynek kolekcjonerski w głębokim poważaniu. Oby tylko wkrótce się nie okazało, że owa ignorancja działa w obie strony.

Najnowsze recenzje

Komentarze