Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Andrzej Korzyński

Akademia Pana Kleksa

(1983/2016)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 18-01-2017 r.

Akademia Pana Kleksa była jedną z najodważniejszych pod względem muzycznym produkcji kina polskiego okresu PRL. Z jednej strony mamy tu do czynienia z wielowątkowym musicalem, który w dość odjechanym stylu łączy różne konwencje muzyczne: od funku, poprzez synthpop, sięgając nawet po heavy metal. Z drugiej strony z kultowymi piosenkami sąsiaduje wystawny score zrealizowany na pograniczu symfoniki oraz muzyki elektronicznej. Wszystko to okraszone zostało świetnymi tematami, entuzjastycznym wykonaniem i ogólną nieszablonowością. W skrócie Korzyńskiemu i jego współpracownikom udało się stworzyć soundtrackowy klasyk, który (zasłużenie) pobudził wyobraźnię całego pokolenia widzów.

Tym razem jednak nie o piosenkach będzie mowa. Funkcjonujący od ponad 30 lat na rynku songtrack zawierał co prawda skromny wybór tematów instrumentalnych, ale większość ścieżki ilustracyjnej Korzyńskiego pozostała nieopublikowana. To już jednak historia – w dniu 25 listopada 2016 roku na polskim rynku wydawniczym zadebiutował oryginalny score do Kleksa, wydobyty z archiwów kompozytora i zremasterowany pod szyldem sosnowieckiej wytwórni GAD Records. Czy warto było czekać tyle czasu?

Zdecydowanie tak! Uważni widzowie pamiętają zapewne, jak istotną rolę w kreowaniu baśniowej atmosfery opowieści pełnią instrumentalne utwory Korzyńskiego. O ile piosenki dodają filmowi uwspółcześnionej przebojowości, o tyle score – przynajmniej w partiach orkiestrowych – cofa go w kierunku klasycznego, dziecięcego fantasy. Koncepcyjnie Pan Kleks pokrewny jest więc innemu baśniowemu musicalowi, Księżniczce w oślej skórze Jacquesa Demy’ego i Michela Legranda, który w warstwie muzycznej również cechowała podobnie pojmowana opozycja na linii nowoczesność-tradycjonalizm.

Tematy przygotowane przez Korzyńskiego są przy tym po prostu wyśmienite, jedne z najlepszych w bogatej karierze polskiego artysty. Można je podzielić na kilka segmentów. Pierwszy to tematyka baśniowa, czy może raczej tematyka baśniowej gawędy, bo powieść Brzechwy i jej ekranizacja dużo czasu poświęcają idei opowiadania bajek i nauki poprzez bajki. Słuchaczy witają tu przede wszystkim Motywy bajkowe I i II – prześliczne melodie oparte na okazałym, kunsztownym brzmieniu sekcji smyczkowej, należące do ścisłej czołówki muzycznych tematów fantasy w polskiej kinematografii. Korzyński wspominał, że chciał, by jego kompozycja przypominała stylistycznie filmy Disneya. I rzeczywiście, w baśniowym segmencie z pewnością można doszukać się tej iście hollywoodzkiej teatralności i wystawności, a część rozwiązań wprost chyba inspirowana jest estetyką ilustracyjną kompozytorów amerykańskich. Słychać to zwłaszcza w wątku dotyczącym historii ptaka Mateusza, gdzie przewijają się lejtmotywy etniczne (np. Na Targu W Klechdawie – rodem z którejś hollywoodzkiej fantazji poświęconej Lewantowi), horrorowy underscore (Spotkanie Z Wilkiem, Wilki Zdobywają Zamek), czy skrót narracyjny w postaci sekwencji tematycznej (klasycyzujące Kaprysy Następcy Tronu). Nie ulega wątpliwości, że Korzyński dobrze odrobił lekcję z amerykańskiej myśli soundtrackowej.

Drugą grupą są tematy, które zbiorczo można by określić jako rockowo-elektroniczne. Każdy, kto zetknął się z twórczością polskiego kompozytora, wie, że lubił on włączać do swoich prac różne nowinki technologiczne, nawet w produkcjach o problematyce tradycjonalistycznej (W pustyni i w puszczy). W Kleksie jedynym ograniczeniem była wyobraźnia, nic więc dziwnego, że spora część narracji muzycznej korzysta z odkryć współczesnej muzyki rozrywkowej, budując w ten sposób stylistyczny pomost między ilustracją instrumentalną a filmowymi piosenkami. Oprócz elektronicznego suspensu poświęconego ekranowemu adwersarzowi (Zakład Golarza Filipa, Laser Golarza) najciekawszym elementem ścieżki są energetyczne miniatury Walka Planet oraz Sen O Siedmiu Szklankach, inspirowane dokonaniami progrocka i space rocka. W tej mierze Kleks odrywa się od klasycznej, hollywoodzkiej estetyki muzyki filmowej i plasuje się w gronie charakterystycznych dla kina fantasy lat 80-tych soundtracków „hybrydowych”(np. Ladyhawke A. Powella).

Czy jednak ścieżka Korzyńskiego ze swoim stylistycznem miksem nie będzie zbyt radykalna dla słuchaczy bardziej konserwatywnych? Na to pytanie trudno udzielić jednej dobrej odpowiedzi. Ocena powinna uwzględniać przede wszystkim fakt, że film Krzysztofa Gradowskiego sam w sobie jest stylistyczną mozaiką i nie można go wprost zakwalifikować do jednego gatunku. Przeczyłoby to zresztą duchowi powieściowego pierwowzoru, w którym Brzechwa bezceremionialnie konfrontował przecież motyw klasycznej baśni z erą nowoczesności. I taka też jest kompozycja Korzyńskiego: na przemian konserwatywna i progresywna, przez moment szablonowa a chwilę później całkowicie nieprzewidywalna.

Akademia… przejawia więc niemałe artystyczne ambicje, ukryte pod płaszczykiem bezpretensjonalnej rozrywkowości. Perfekcyjnie sprawdza się jako ilustracja filmowa, i to na kilku płaszczyznach. Jest bowiem w trakcie seansu świetnie wyeksponowana i wyczuwalna, a jak na polskie standardy (dość nierówne w tej mierze) również dobrze zmontowana. Bezbłędnie też oddaje tę nieco schizofreniczną poetykę, która stanowi o unikalności ekranowego pana Kleksa. W wydaniu albumowym nie pozwala się nudzić, choć pewną słabostką odsłuchu jest rozdrobnienie niektórych utworów, o czasie trwania poniżej minuty. Na szczęście nie ma to wpływu na całościowe doświadczenie, które przynależy do tych z kategorii „wow”.

Najnowsze recenzje

Komentarze