Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Wandmacher

Underworld: Blood Wars (Underworld: Wojny krwi)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 19-01-2017 r.

Współczesne kino rozrywkowe opanowane jest przez sequele, czy w ogóle filmowe serie. Już nawet w języku polskim przyjęło nazywać się je z angielskiego franczyzami. Patrząc jak wiele z nich jest, każde studio chce mieć swoje filmowe uniwersum. I jestem ostrożny z wyłącznie krytykowaniem producentów, gdyż jednak to też jakoś widzowie decydują, że chcą oglądać tych samych znanych bohaterów. Jedną z nich jest Selene grana przez Kate Beckinsale z serii Underworld opowiadającej o odwiecznej walce wampirów z wilkołakami, nie wiedzieć czemu nazywanymi Lycanami. W sumie podobnie jak Resident Evil inna seria z walczącą atrakcyjną bohaterką, tak i Underworld zdawać się nie mieć końca. Underworld: Blood Wars to już piąta (!) część, a szósta jest w planach. To filmowe wampirowo-wilkołakowe uniwersum zgromadziło dość zagorzałą bazę fanów i pozostaje tylko pytanie, czy i oni dostrzegają jak w każdą częścią spada jakość? Pod wieloma względami ta piąta odsłona sprawia wrażenie produktu od razu z myślą o kinie domowym, a nie kinowych salach. Historia gra tu rolę drugorzędną, zaś aktorzy też zdają się być zmęczeni, że w ogóle muszą w tym grać. Ale też nie ukrywajmy ta seria nigdy nie zaliczała się do wielce ambitnych. Niestety nawet jako akcyjniak Underworld: Blood Wars zawodzi, pozostawiając miłą dla oka Kate Beckinsale i ciekawe kostiumy, szczególnie jak ktoś ma zamiłowanie do skóry i czerni. W skrócie, kolejna odnoga tasiemca do szybkiego zapomnienia. I muzyka raczej też nie jest z tych co to mają prawo utknąć w pamięci.

Pomijając drugą część Underworld: Evolution za którą odpowiadał Marco Beltrami, głównym kompozytorem tej serii był Paul Haslinger. Jednak i on nie trzymał się jednego muzycznego stylu. Tak też muzycznie i w zależności od części ta seria balansowała między industrialnym, a trochę filmowym graniem. Przede wszystkim tym ścieżkom przyświecały dwa cele: ma być mrocznie i brutalnie. I pewnym sensie tą samą drogą podąża oprawa dźwiękowa do Underworld: Blood Wars za którą odpowiada tym razem Michael Wandmacher. Amerykanin nie jest żadnym nowicjuszem i może się pochwalić ponad 20letnim doświadczeniem w branży. Tyle, że komponuje głównie na potrzeby kina akcji i horrorów od klasy B w dół, oraz gier wideo. Pod tym względem kolejna odsłona horroro-akcyjniaka doskonale wpisuje się do jego filmografii.

W przeciwieństwie do pierwszej industrialno-ambientowej części Underwold: Blood Wars idzie w bardziej orkiestrowym kierunku, oczywiście z elektronicznymi, industrialnymi domieszkami. Ale w pierwszej linii Wandmacher obrał bardziej klasyczne brzmienie rodem z horrorów, stawiając przy tym na smyczki i mocne brzmienie rogów. Naturalnie mówienie o symfonicznej pracy byłoby nadużyciem. Jest orkiestra, ale w modzie współczesnych ścieżek dźwiękowych, jest ona odpowiednio zmiksowana i zmieszana z elektronicznymi, ambientowymi niepokojącymi dźwiękami.

Mimo, że to już piąty film z serii nie można też mówić, aby przez ten czas powstała, czy wykrystalizowała się jakaś baza tematyczna. I w tym sensie Wandmacher kontynuuje niby to co zaczął Haslinger, czyli koncentruje się głównie na atmosferze i tym, aby oprawa muzyczna była, brutalna i mroczna. Pod tym względem ta muzyka pasuje do mrocznego, aby nie powiedzieć ponurego charakteru filmu. Tylko tak samo jak z czasem widz jest zmęczony przefiltrowanymi, chłodnymi zdjęciami, tak i muzyka może odpychać swoją bezdusznością.
Pod względem ilustracji Michael Wandmacher niby spełnia swoje zdanie, ale też nie wychodzi poza funkcję muzycznej tapety i to dość ponurej.

Na początku Underworld: Blood Wars zapowiada się nawet nieźle. Utwory na soundtracku ułożone są chronologicznie względem wydarzeń w filmie. I otwierające album i obraz What Came Before czy Selene is Found swoim mocnym brzmieniem dobrze wprowadzają nas w ten brutalny świat. W nich czai się też coś, co możemy nazwać namiastką motywu przewodniego. Krótki motyw, właśnie na wspomniane smyczki i rogi, przewija się jeszcze czasami przez ścieżkę, jak chociażby w takich kawałkach jak The Trek, końcowej suicie, czy Marius. Ten ostatni jest niby przypisany głównymi antagoniście. Pędzące smyczki, rogi, bębny i niepokojące odgłosy sugerują, że mamy do czynienia z mocarnym przeciwnikiem, wielkim przywódcą wilkołaków. Szkoda tylko, że w samym filmie ów złoczyńca jest tak bardzo nijaki. Tym samym muzyka wręcz przerasta tę postać.

Miejscami muzyka akcji rzeczywiście zdaje się być bardziej rozwinięta i przemyślana niż w poprzednich soundtrackach. Niestety z czasem jej ilustracyjność może zdawać się męcząca. O ile jeszcze w obrazie jakoś swoją rolę odgrywa, to tak na samym albumie z czasem ta muzyka może męczyć. Choć oczywiście mogą się znaleźć miłośnicy takiego mocniejszego grania, to jednak dla wielu może ono być zbyt jednostajne, schematyczne i nazbyt ilustracyjne. A trwający godzinę album też nie pomaga w odbiorze.

Chwilę wytchnienia oferuje środek albumu. Chodzi o utwory przypisane wizycie głównych bohaterów w górskim zamku zamieszkałym, przez jakąś mistyczną formę wampirów. Miłośników serii Underworld najmocniej przepraszam za moją ignorancję, ale naprawdę aż takim specjalistą od tego uniwersum nie jestem. W każdym razie ze względu na bardziej sakralne i uduchowione miejsce Wandmacher sięga po instrumenty dęte drewniane. Efektem czego, chociażby takie The Nordic Coven, czy też fragmenty innych kawałków mogą się podobać. Znowu nie jest to jakaś olśniewająca liryka, ale trochę spokojniejszego mniej przytłaczającego grania dobrze temu score’owi robi. Podobnie jak kawałek Sunlight z wokalem Lisbeth Scott. Wiadomo motyw już tak przewałkowany przez kino, że aż może się wydawać nudny. Przy czym podobnie jak w tej scenie promienie słońca, na chwilę zmieniają tę ponurą i depresyjną tonację, tak i ten schematyczny kawałek, dostarcza trochę życia i emocji na albumie.

Z jednej strony nie można zarzucić Michaelowi Wandmacherowi fuszerki. Ale z drugiej strony nie udało mu się ustrzec przed kliszami. To nie jest zły soundtrack, bo tak naprawdę największą wadą Underworld: Blood Wars jest jak bardzo on jest schematyczny. Trudno pisać o jakimś stylu, czy wyróżniających się elementach. W filmie słychać obecność muzyki, ale nie wykracza ona poza podstawowe funkcje tego typu ścieżek. Zaś na samym albumie z czasem może po prostu męczyć, czy nudzić. I podobnie jak w przypadku filmu, wylatuje nam z głowy zaraz po zapoznaniu się z nią. Właściwie na płycie, najlepszym elementem jest końcowa piosenka Sound of Your Scream napisana przez Bryana „Braina” i Melissa’ę Reese (z Guns N’ Roses). Ten synth-rockowy utwór jest wręcz tym prawdziwym promieniem słońca. Niestety jest on zbyt słaby, aby uwolnić w pełni ten soundtrack od wszechogarniających schematów.

Najnowsze recenzje

Komentarze