Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Mancina

Twister Expanded Archival Collection

(1996/2016)
4,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 08-03-2017 r.

Tornada to jeden z najpiękniejszych i jednocześnie najbardziej przerażających przykładów niszczącej siły natury. Istnieją jednak grupy ludzi, którzy dosłownie jadą w oko cyklonu. Nazywa ich się „łowcami burz” (storm chasers). Powody są różne, część z nich to naukowcy, próbujący zrozumieć naturę trąby powietrznej. O nich właśnie w połowie lat dziewięćdziesiątych Michael Crichton i jego małżonka, Anne Marie Martin, napisali scenariusz. Po tym, jak rozpadł się pomysł na amerykańską wersję Godzilli (zrealizowaną kilka lat później przez Rolanda Emmericha), reżyser Jan de Bont chętnie zajął się Twisterem. Za produkcję odpowiadała należąca do Stevena Spielberga (sam był producentem wykonawczym) firma Amblin Entertainment. Dystrybucją podzieliły się dwa wielkie studia – Universal i Warner Bros. Główne role zagrali aktorzy wtedy jeszcze kojarzeni raczej jako mistrzowie drugiego planu, zmarły niedawno Bill Paxton oraz Helen Hunt, późniejsza laureatka Oscara za Lepiej być nie może. Towarzyszą im m.in. Jami Gertz, Cary Elwes czy nie dający się zapomnieć Phillip Seymour Hoffman w czasach jeszcze sprzed swojej wielkiej kariery. Za zdjęcia miał odpowiadać stały współpracownik Roberta Zemeckisa Don Burgess, ale szybko pokłócił się z reżyserem i wraz z ekipą odszedł z filmu. Zastąpił go znany z filmów Clinta Eastwooda Jack N. Green, a przez jakiś czas za zdjęcia odpowiadał nawet sam de Bont, który przed karierą reżyserską był przecież wybitnym operatorem. Sam film wybitny może nie jest, ale wciąż świetne efekty specjalne i dźwiękowe oraz sympatyczne postaci czynią go oglądalnym.

Mark Mancina współpracował z Janem de Bontem już przy okazji jego reżyserskiego debiutu, Speeda. Studio zaangażowało Michaela Kamena, ale reżyser chciał autora muzyki z Prawdziwego romansu. Za scenę, o którą mu chodziło odpowiadał właśnie klawiszowiec zespołu Yes. Tak rozpoczęła się piękna współpraca, która jednak zakończyła się rok później przy drugiej części Speeda. Reżyser chciał od muzyki do Twistera tylko dwóch rzeczy, oprócz oczywiście zachowania przez kompozytora swojego stylu: chóru i gitary elektrycznej. W tej drugiej kwestii wspomógł go inny kolega z zespołu, później także twórca muzyki filmowej, Trevor Rabin. Przy okazji premiery filmu wyszły dwa soundtracki, jeden z piosenkami, drugi wydany trochę później przez Atlantic Classics, z muzyką ilustracyjną. 20 lat później nową, rozszerzoną i ułożoną chronologicznie edycję przygotowała wytwórnia La La Land Records i to właśnie ta płyta jest przedmiotem niniejszej recenzji.

Podobnie jak oryginalny album, rozszerzoną edycję rozpoczyna orkiestrowe Wheatfield. Radosny, westernowy utwór nawiązuje do twórczości Aarona Coplanda, którego Mark Mancina zawsze cenił. Po entuzjastycznym początku kompozytor wprowadza główny temat. Nowy temat wprowadza też The Hunt Begins. Perkusja zaczyna wygrywać rytm, na którym oparta będzie cała ścieżka. Ten energetyczny początek już pokazuje tempo, jakie przyjęli twórcy filmu i wybraną przez kompozytora interpretację bohaterów filmu. Muzyka jest bowiem awanturnicza, ale odsyłająca raczej do tradycji nie kina płaszcza i szpady, ale właśnie westernu. Pomagają w tym oczywiście pokazywane w filmie plenery Oklahomy, jednego ze stanów, w których tornada występują najczęściej.

Mancina buduje strukturę ścieżki powoli. Pierwsze tematy wprowadza w kilku pierwszych utworach. Oprócz już wymienionych istnieje jeszcze trzeci, oparty na chórze i niskich, buzujących smyczkach. The Sky znakomicie buduje atmosferę cudowności, która następnym razem przechodzi w wręcz godną Jerry’ego Goldsmitha ekscytację. W tej ścieżce zwraca jednak uwagę sposób, w jaki Mancina wykorzystuje orkiestrę. Pamiętajmy, że był to kompozytor wywodzący się z kręgu Hansa Zimmera, wręcz pierwszy z twórców, którzy z pomocą Niemca zrobili karierę. Jest to jednak muzyka w pewnym sensie tradycyjna. Nie chodzi tylko bynajmniej tylko o to, że Amerykanin wykorzystuje dęte drewniane. Bardzo wyraźnie słyszana orkiestra jest po prostu dominującym głosem. Wpływy współczesne oczywiście także są. Sama konstrukcja głównego tematu jest utrzymana w typowym dla Media Ventures rockowym stylu. Ten przygodowy nastrój utrzymuje się przez znakomitą trylogię: zawierające świetne solo na waltornię Watersprouts (w skróconej wersji z pierwszego albumu Downdraft), łączące ze sobą materiał dla tornada i genialny nowy temat akcji Cow i wreszcie A Walk in the Woods. Ten ostatni jest chyba najbardziej poszukiwanym z całego filmu i nie zawierały go bodaj nawet bootlegi. Westernowo-rockowy utwór jest orkiestrowym wstępem do piosenki Humans Being zespołu Van Halen. Mariaż tych dwóch kawałków jest zdecydowanym highlightem filmu i szkoda, że producenci albumu nie mogli spróbować połączyć obu przynajmniej w materiałach bonusowych, skoro opublikowano Respect the Wind.

Po czysto przygodowym materiale muzyka staje się bardziej dramatyczna. Zwiększa się też rola chóru. Na chóralne partie Twistera warto zwrócić uwagę ze względu na ich horrorowy czasem charakter. Jeśli kiedykolwiek Mark Mancina miał bardziej awangardowe zapędy, wykorzystał je w pełni w tej ścieżce. Czasem przypominają one wcześniejszą twórczość Hansa Zimmera (Ognisty podmuch), co tylko podkreśla ich katastroficzny charakter. Podobnie jak basowe partie smyczków, chór reprezentuje tornada, zapewne takie skojarzenie miał reżyser, kiedy myślał o bardzo silnym wietrze. Najlepiej to słychać w teatralnym wręcz Drive-In Twister, które już mocniej przypomina tradycję muzyki do kina katastroficznego. Ten utwór i następujące po nim Wakita są pozbawione jakiegokolwiek elementu przygody. Sceny są wyłącznie dramatyczne (w pierwszym przypadku horror ataku trąby powietrznej połączony jest ze scenami z Lśnienia Stanleya Kubricka) i pokazują siłę zniszczenia.

Ideałem byłoby oczywiście połączenie obydwu światów i pod tym względem Mancina nie zawodzi. Przejściem jest mocno Zimmerowskie Sculptures. Zimmerowskie, bowiem przypomina nawet Twierdzę w bardziej klasycznym wydaniu. Ostatnie utwory to na zmianę materiał katastroficzny i przygodowy, jak w świetnej wersji tematu z Cow w House Visit. To jeszcze nie koniec. Pozytywne zakończenie filmu podkreślają The Big Suck i End Credits. Przepięknie brzmi triumfalna wersja tematu wykonywana przez orkiestrę i chór.

Ostatnie utwory płyty to kilka wersji alternatywnych (w tym dialog z pokoju kontrolnego w Wheatfield (Alternate), jak na wydaniu Atlantic Records) oraz pełna wersja napisów końcowych, łącznie z Respect the Wind Van Halena. Muzyka Marka Manciny dziś jest może trochę zapomniana, ale należy do czołowych osiągnięć stylistyki Media Ventures w najlepszym okresie studia. Ścieżki, które zdefiniowały dzisiejszą muzykę filmową pojawiały się właśnie w połowie lat 90-tych, a model relacji między orkiestrą i elektroniką (choć w Twisterze elektroniki nie ma na pierwszym planie) oraz specyficzny, inspirowany muzyką rockową styl ukształtowały kilku kompozytorów. Nie można zapomnieć, że jednym z pionierów był tu Mark Mancina. Omawiana ścieżka jest być może dla tego nurtu najbardziej klasyczną w formie. Wyjątkiem byłaby chyba tylko Muppetowa wyspa skarbów Zimmera. Dzieło Manciny to po prostu świetna, wciąż trzymająca fason muzyka, świetnie łącząca nowe trendy z tradycją kina katastroficznego i… westernu. Można tylko polecić.

Ze specjalnym podziękowaniem dla Poczty Polskiej za wielkie opóźnienie dostarczenia płyty do recenzji, co na pewno ułatwiło jej napisanie.

Najnowsze recenzje

Komentarze