Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michiru Oshima

Fullmetal Alchemist: Conqueror of Shambala

(2005)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 30-03-2017 r.

Shambala to w tradycji tybetańskiego buddyzmu mityczne królestwo położone gdzieś pośród Himalajów. To właśnie wokół tej legendarnej krainy osnuta została fabuła anime Fullmetal Alchemist: Conqueror of Shambala w reżyserii Seijiego Mizushimy, będącego kontynuacją emitowanego w latach 2003-2005 serialu Fullmetal Alchemist (nie mylić z powstałym kilka lat później Fullmetal Alchemist: Brotherhood). Akcja filmu toczy się w dwa lata po wydarzeniach przedstawionych w serialu, ponownie skupiając się na dwóch adeptach alchemii, braciach Edwardzie i Alfonsie Elric. Edward, po tym jak został przeniesiony w magiczny sposób do Europy lat 20. ubiegłego wieku, próbuje za wszelką cenę wrócić do swojego świata. Wkrótce okazuje się, że okultystyczna organizacja nazistowska, Towarzystwo Thule, planuje odszukać Shambalę, która może się okazać kluczem do stworzenia niezniszczalnej potęgi III Rzeszy. Edward widzi w Shambali szansę na osiągnięcie swojego celu.

Produkcja Conqueror of Shambala rozpoczęła się tuż po zakończeniu prac nad ostatnim odcinkiem serialu. Jak łatwo się zatem domyślić, za realizację pierwszego pełnometrażowego filmu opowiadającego o braciach Elric odpowiadała praktycznie ta sama ekipa. Na stołek autora muzyki powróciła także japońska kompozytorka Michiru Oshima. Stworzona przez nią ścieżka dźwiękowa z serialu odznaczała się orkiestrowym sznytem, wzbogaconym często o elementy etniczne i elektroniczne. Najbardziej wyróżniała się jednak przepiękną, śpiewaną po rosyjsku, piosenką Brothers, która stała się przedmiotem licznych internetowych coverów, a także, jakby nie patrzeć, bodaj najpopularniejszą kompozycją w dorobku Japonki. Oshima nie zamierzała rewolucjonizować swojego warsztatu i wypracowanych na potrzeby serialu metod ilustracyjnych. Wkrótce artystka ponownie udała się do stolicy Rosji, aby tam nagrać muzykę ze swoją ulubioną orkiestrą, Moscow International Symphonic Orchestra.

Choć Japonka stworzyła na potrzeby telewizyjnego protoplasty franczyzy całą paletę tematów i temacików, to jednak tylko nieliczne z nich pojawiły się ostatecznie w Conqueror of Shambala. Najczęściej będziemy mieć sposobność usłyszeć temat główny Fullmetal Alchemist, który zdobił chociażby The Way Home, otwierający utwór z pierwszego wolumina soundtracku z serialu. Jednak w większości przypadków pojawia się on jedynie lekko nakreślony i nigdy nie wybrzmiewa w pełnej okazałości. Podobnie ma się rzecz z melodią z kultowego już Brothers, która obecna jest na omawianym albumie tylko dwa razy, i to raczej w mało reprezentacyjnych wariacjach. Rzadkie wykorzystywanie przez Oshimę tematu z Brothers ma związek z przedstawianą w filmie rozłąką braci Elric. Niektóre okazjonalne motywy (Castle of Science Goes Kablooey, Citizen of the World) również możemy pamiętać z serialu.

Z nowych idei muzycznych wyróżnia się przede wszystkim temat głównych antagonistów, czyli nazistowskiej organizacji Thule. Jest to posępna i gromka melodia, rozpisywana zarówno na pełną orkiestrę, jak i chór, z zaznaczeniem solowego głosu operowego, zwłaszcza barytonu i sopranu. Z pewnością można ją uznać za jeden z najbardziej reprezentacyjnych punktów omawianej ścieżki dźwiękowej, niemniej ciężko nie odnieść wrażenia, że czasem jest jej po prostu zbyt dużo. Z drugiej strony nierzadko wypada ona doprawdy okazale. Podobnie jak wszelkie inne wejścia partii operowych.

Oshima przygotowała trochę etnicznie zabarwionych utworów, które jakoby zastąpiły elektroniczne brzmienia znane ze ścieżki dźwiękowej z serialu. Większość z nich prezentuje się intrygująco, wprowadzając do materiału odrobinę świeżości i folklorystycznego posmaku. Co ciekawe, zostały one nagrane nie przez Moscow International Symphonic Orchestra, lecz przez znacznie mniejszy aparat wykonawczy, w którym możemy wyróżnić kenę, buzuki i mandolinę. Niestety prawie wszystkie te kompozycje są bardzo krótkie (co też doskwiera innym ścieżkom, ale o tym napiszę w następnym akapicie), przez co ciężko jest się wczuć w prezentowaną muzykę. W zasadzie jedynym wyjątkiem od tej reguły jest utwór Requiem, który jest niezwykle energetyczną mieszanką buzuków, mandoliny, skrzypiec i perkusjonaliów. W etniczną stylistykę wpisują się także jedyne dwa utwory (a w zasadzie jeden, tyle że podany w dwóch różnych aranżacjach) nieskomponowane przez Oshimę. Autorem Kelas – Let’s Dance jest Ferenc Snètberger, węgierski gitarzysta jazzowy.

Wśród pokaźnej ilości utworów zgromadzonych na rzeczonym soundtracku, zdarzają się tutaj niestety też i takie, które nie mają zbyt wiele do zaoferowania poza wartością czysto ilustracyjną. Nie da się ukryć, że Japonka gdzieniegdzie popada w profesjonalnie rozpisany, lecz generyczny underscore. Z drugiej strony, słuchaczowi często z pomocą przychodzi potężne brzmienie moskiewskiej orkiestry, które daje o sobie znać zwłaszcza w co bardziej dynamicznych kompozycjach (opartych głównie na sekcji dętej, smyczkowej oraz potężnych werblach i innych perkusjonaliach). Choć może nie punktują one jakąś szczególną melodyką, czy też kreatywnością, niemniej z pewnością potrafią ukontentować miłośników symfonicznej filmówki. Ponadto kawałki te raz jeszcze udowadniają, że Oshima, pomimo tego, że jest miłą, sympatyczną i skromną osobą, potrafi pisać brutalną i pełną agresji muzykę akcji.

Problemem dla niektórych odbiorców może się okazać montaż materiału. Jest to niemała wada w porównaniu do serialowych soundtracków. Tam mieliśmy wiele utworów nieilustracyjnych, które w ruchomych kadrach bywały wykorzystywane tylko fragmentarycznie. Natomiast na rzeczonym albumie mamy do czynienia z pełną ścieżką dźwiękową z filmu, którą tworzy prawie pół setki kompozycji, w dodatku nierzadko bardzo krótkich. Jakby tego było mało, zwłaszcza te drobne ścieżki niewiele wnoszą do odsłuchu, będąc w zasadzie nikomu niepotrzebnymi dodatkami. A tymczasem album trwa ponad godzinę, co przy takim rozdrobnieniu na pewno może dawać we znaki. Wyłuszczenie tych bardziej wartościowych utworów i stworzenie z nich około 40 minutowego słuchowiska na pewno byłoby dobrym posunięciem. Trzeba też jednak pochwalić decydentów z wytwórni Aniplex za to, że podarowali sobie umieszczenie na albumie dwóch piosenek rockowych, z napisów początkowych i końcowych, które pasowałoby do materiału Oshimy jak pięść do nosa.

Czy zatem warto się rozejrzeć za tym soundtrackiem? Jeśli komuś przypadły do gustu ścieżki dźwiękowe z serialu, lub po prostu jest fanem franczyzy Stalowego Alchemika, to na pewno będzie czerpał przyjemność z obcowania z tym albumem. Reszcie odbiorców Fullmetal Alchemist: Conqueror of Shambala Michiru Oshimy polecałbym z większą ostrożnością. Sęk tkwi w nadmiarze materiału i jego przesadnym rozdrobnieniu. Nie może to jednak przesłonić niekwestionowanych walorów tej pracy. Japonka po raz kolejny pokazuje tutaj, że nie obca jest jej zarówno orkiestrowa elegancja, jak i pełnokrwista akcja oraz etniczna stylistyka. To po prostu dobra i barwna partytura, tylko trochę okaleczona w aspekcie wydawniczym.

Inne recenzje z serii:

  • Fullmetal Alchemist
  • Fullmetal Alchemist: Brotherhood
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze