Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jean-Pierre Taieb

Divide, the

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-05-2017 r.

Film The Divide klasyfikowany jest jako kolejny tytuł spod znaku „post-apocalyptic movie”. Paradoksalnie jednak dzieło Xaviera Gensa nie jest wcale banalną opowieścią o zagładzie ludzkości. Cała apokaliptyczna otoczka zostaje tutaj użyta jako fabularny pretekst do ukazania destruktywności człowieka. O dziwo jednak nie w skali makro. Fabuła skupia się bowiem na ośmiu osobach, którym udaje się przeżyć nuklearny atak. Zostają oni zmuszeni do przebywania ze sobą w podziemiach apartamentowca. Wkrótce pomiędzy poszczególnymi osobami zaczynają tworzyć się konflikty. I tak też choć The Divide nie jest wolny od paru wad, to jednak na pewno jest filmem ze sporym potencjałem.

W tej rzeczywistości musiał odnaleźć się autor muzyki, Jean-Pierre Taieb, francuski gitarzysta i kompozytor. Była to dla niego druga współpraca Gensem – cztery lata wcześniej skomponował ścieżkę dźwiękową do wyreżyserowanego przez niego horroru Frontiere(s). Na jego potrzeby stworzył score mocno osadzony we współczesnych trendach. Czy w The Divide będziemy świadkami tych samych tendencji w warsztacie francuskiego artysty?

Oficjalny soundtrack, tak jak i film, zaczyna się bardzo enigmatycznie. Kobieta patrząca przez okno apartamentowca na nowojorskie zabudowania, jaskrawe światło, nuklearna eksplozja. Nie znamy przyczyn tego zdarzenia, nie wiemy kim jest osoba ukazywana przez kamerę. Zaraz po tej scenie następuje sekwencja napisów początkowych, podczas których słyszymy pierwszy na krążku utwór, Theme from Divide. Powolne, rozważne akordy fortepianu, do których dołączają smyczki i perkusjonalia, nie są przesycone, jak można by się spodziewać, aurą zagrożenia i niepokoju. Jest w nich za to dużo więcej melancholii, trochę smutku, w czym, tak swoją drogą, mogą przypominać kultowy utwór Time z Incepcji Hansa Zimmera. Tym samym Taieb instynktownie uwypukla dramatyczny pierwiastek filmu Gensa. Pierwiastek, który wkrótce staje się esencją obrazu.

Niestety z czasem ciekawa wizja muzyczna Francuza zaczyna się rozmywać. Taieb szybko wkracza na grunt typowego dla wszelkiej maści horrorów, papkowatego underscore’u. Jak łatwo się domyślić, w tej materii posługuje się głównie elektroniką, sporadycznie „żywymi” instrumentami (gitary, smyczki), za ich pomocą budując ponure tekstury, dysonanse, efekty i eksperymenty dźwiękowe (niektóre z nich mogą nasuwać skojarzenia z… The Thing Ennio Morricone). Słowem nic, co by mogło na dłużej zatrzymać słuchacza. Napiszę nawet więcej, niektóre tego typu utwory mogą przyprawiać o ból głowy, tak jak chociażby kompozycja The Divide. W zasadzie tytułowa ścieżka jest jedną z najsłabszych na albumie, w odróżnieniu od tendencji typowej dla wielu soundtracków.

Nie inaczej ma się rzecz z akcją. Tak jak i wspomniany w powyższym akapicie underscore, tak i co bardziej dynamiczne utwory mogą wywoływać u słuchacza poczucie zażenowania (o bólu uszu nie wspominając), czy to ze względu na brak oryginalności, czy ze względu na swój hałaśliwy charakter. Na szczęście czasem Taieb pozwala gdzieniegdzie przemknąć elektroniczno-fortepianowym nutom wywodzącym się się z Theme from the Divide, a czasem pojedynczym, z lekka onirycznym wokalom. Trzeba też jednak oddać Francuzowi, że taka dość surowa brzmieniowo muzyka, nawet jeśli nie wykracza poza oklepane schematy ilustracyjne, dobrze wpisuje się ponurą i klaustrofobiczną stylistykę filmu Gensa.

Po zapoznaniu się z powyższymi akapitami czytelnik może dojść do wniosku, że The Divide jest w gruncie rzeczy pracą mało atrakcyjną i nieprzystępną dla statystycznego odbiorcy. Faktycznie, pierwsza połowa albumu, pomimo kilku ciekawych utworów, może wystawić cierpliwość słuchacza na ciężką próbę. Jednakże w drugiej połowie czeka na nas prawdziwa gratka w postaci fenomenalnego utworu One Way to Life, którego słyszymy w ostatniej, kulminacyjnej scenie filmu. Nie ma tu żadnej wyrazistej melodii; kompozycja zbudowana jest z kilku akordów (utrzymanych w depresyjnym i klimatycznym duchu Theme from Divide), które zostały znakomicie zaaranżowane na fortepian, wokal, energetyczną perkusję. ocierający się o jazgot kolaż syntezatorów i gitar elektrycznych. Co ważne, ścieżka ta absolutnie znakomicie wypada na ekranie, sprawnie dopasowując się do ruchomych kadrów, a jednocześnie nie popadając w nadmierną ilustracyjność. Takich kulminacji potrzebuje kino!

Jeśli ktoś niedostatecznie nasycił się siedmiominutowym One Way to Life, to w końcowej części albumu czekają na nas dwie wokalne wersje tej kompozycji, tym razem pod tytułem Running After My Fate. Można zatem śmiało wysnuć wniosek, że druga połowa krążka rekompensuje nam pierwszą. Ciężko mi bowiem będzie znaleźć kogoś, kto przejdzie obok tych ścieżek z zupełną obojętnością. Inna sprawa, że sam materiał można by nieco skrócić – 40 minut byłoby w sam raz.

Soundtrack z The Divide jest pozycją trudną w ocenie, ponieważ wykres wrażeń słuchowych przypomina sinusoidę. One Way to Life i jego wariacje prezentują się doprawdy świetnie (przebojowość, dynamika, klimat), a kilka co bardziej lirycznych utworów potrafi kreować specyficzny, surowy i duszny nastrój. Na drugim biegunie znajduje się jednak kompletnie bezpłciowy suspens i okropnie miałka akcja. A takowych kompozycji wcale nie jest mało, zwłaszcza w pierwszej połowie albumu. Ocena środka wydawałaby się zatem sprawiedliwa, niemniej ze względu na kapitalne One Way to Life, jedną z najlepszych kompozycji A.D. 2011, nie będę szczędził małego plusika.

Najnowsze recenzje

Komentarze