Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Atli Orvarsson

Rams (Barany. Islandzka opowieść)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 06-07-2017 r.

Dla Atliego Örvarssona praca nad Rams była przeżyciem, którego mało kiedy filmowi kompozytorzy doświadczają. A wszystko przez niesamowity splot wydarzeń, będący sam w sobie materiałem na osobny dokument. Islandczyk, znany głównie z bycia technicznym attache Hansa Zimmera, nie poprzestaje na Hollywood i, by zachować twórczy balans, wraca na chwilę do Europy, a dokładnie do Les Arcs we francuskich Alpach. Na miejscu, szczęśliwym trafem, spotyka filmowców z rodzimej Islandii, wśród nich Grimara Jonssona. Ten, z kolei, zapatruje się na stworzenie filmu o dwóch żyjących po sąsiedzku braciach, uparcie nie rozmawiających ze sobą od 40 lat. Zdjęcia mają odbywać się w rodzinnych stronach Örvarssona, co zupełnie zaskakuje kompozytora i motywuje go do podjęcia projektu. Jonsson nie jest jednak przekonany. Zna poprzednie dokonania Atliego, słuchał fragmentów jego ścieżek na YouTubie, wie, że operuje masywną orkiestrą, pracuje dla Hollywood, i do filmu pasować, niestety, nie będzie.

Atli był zdeterminowany. Napisał do Jonssona długiego emaila, tłumacząc, że jest najlepszym kandydatem. Że tematyka i zdjęcia nie mogą być przypadkiem. Że podoła i chce z całych sił. Od dziecka otoczony był muzyką rodziców. Dorastał wśród bandów, instrumentów, gdy miał 13 lat zadebiutował na trąbce w My Fair Lady. Gdy później podjął naukę na Berklee College of Music, stwierdził, że to właśnie ekran jest dla niego, i chce komponować. W Rams, wrócił do siebie, co dało mu pełen przegląd pola na lokacje, kulturę i ludzi. Natychmiast awansował na współproducenta filmu. Zachęcony nową rolą, chciał w pełni zagłębić się w klimat Islandii. Pradziadek Örvarssona był organistą w bliskim jego rodzinnym stronom kościele. Atli postawił na to właśnie miejsce. Odkurzył stary akordeon – pozostawiony w spadku po jego niedawno zmarłym ojcu – chwycił parę mikrofonów i przekroczył próg kaplicy.

Wielkim wyzwaniem dla kompozytora musiała być przesiadka z orkiestry na skrajnie kameralną formę, kryjącą się pod Rams. Na pewnym etapie produkcji muzyki padł nawet pomysł, by zaangażować niewielki kwartet smyczkowy. Zamiast tego udało się uzyskać podobny, a nawet lepszy, efekt, dokładając fortepian oraz kościelne spogłosowane organy. Ten zestaw, ilekroć wybrzmiewa, wyrywa nas z ciszy otoczenia, ale także wymownej ciszy panującej pomiędzy braćmi. Dla nich najważniejsze są owce, jako źródło utrzymania i sens życia. Sama istota takiej fabuły może napawać lekkim rozbawieniem. Jak się jednak szybko przekonamy, poważny Örvarsson i przepiękne zdjęcia, uchwycone soczewką anamorfotyczną (obraz ściśnięty w poziomie), nie celują w efekt komediowy. Humor, jeśli już podany, jest efektem sytuacji aniżeli jakiejkolwiek sugestii ze strony operatora czy muzyków.

Rams łatwo nazwać muzycznym komentarzem do panoramy skutej mrozem Islandii. Akordeon jest w niej przewodnikiem, i jest bardzo smutny, monotonny, przesycony nostalgią. Oddaje samotność i izolacje wiejskiej społeczności. Co ciekawe, to co słyszymy w utworze Rams jest po części improwizacją. Örvarsson odrzucił komponowanie pod postaci czy wydarzenia. To bez wątpienia wymagałoby planu, pewnej systematyczności. Nie chcąc obarczać ścieżki narracją, muzyka płynie swoim nieśpiesznym rytmem, dodając filmowi pięknej dramaturgii. Utwory takie jak Into the Highlands lub Heart and Soul są tego dowodem. Odsłaniają tą najbardziej wrażliwą, kontemplacyjną twarz Örvarssona. Możliwe, że ta posępna aczkolwiek przejmująca liryka, tym bardziej przemawia do słuchacza, im bardziej kompozytor uzmysławia sobie, że to tylko przystanek w rodzinnych stronach; za chwilę upomną się o niego amerykańcy producenci z jeszcze jednym orkiestracyjnym kolosem do przyrządzenia.

Wskutek restrykcji nałożonych przez kościół, Islandczycy bardzo długo pozostawali odcięci od tańca i instrumentów. Żeby zrekompensować sobie tą niepowetowaną stratę, często odnoszono się do śpiewu i pieśni, co stanowi na Islandii tradycję do dziś. I tego elementu nie mogło zabraknąć na albumie. Mamy trzy piosenki, wykonywane przez topowych islandzkich artystów, które okazyjnie wykopują nas spod emocjonalnej powłoki rzeźbionej przez Örvarssona. Te braki muzyczne, na które narażeni byli Islandczycy, wydają się odciskać piętno na samym scorze. Dźwięki są naprawdę skromne, szczątkowe, jakby muzyka dopiero kiełkowała. Czuć, że jej twórcy zależało na organiczności – co sam podkreślał w wywiadach. W takim After the Storm zanosi się nawet na drobną ewolucję, aż do mniej więcej środka stawki, kiedy melodia wraca do chłodnej, posępnej aury. Te znamiona ostateczności odcinają Örvarssona od jego poprzednich dokonań. Następuje pełne zanurzenie, powrót do korzeni. Ścieżka filmowa łączy się z życiem prywatnym kompozytora.

Soundtrack z Rams pozostaje bez minusów. Nie chodzi tutaj o pewną asekuracje, którą założyli sobie muzycy tworząc partyturę o zgoła dosyć jasno określonej maści. Nie jest możliwe wyczytać z niej cokolwiek, co miałoby swój odnośnik w fabule. Tak samo trudno rozszyfrować zatopionych w samotności bohaterów filmu. Örvarsson nie wtrynia nosa w ekranową relację braci. Zainspirowany Islandią, pozostaje jej wierny, i taką jaką zna, przekazuje reżyserowi. A że pasuje idealnie – nasze szczęście.

W 2016 roku Atli Örvarsson wrócił do muzycznej Islandii i skomponował utwór Oldurot razem z SimfoniaNord. Możecie go znaleźć na kompilacji pod tytułem Island Songs Olafura Arnaldsa.

Najnowsze recenzje

Komentarze