Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Colossal

(2017)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-09-2017 r.

Wcale nie trzeba setek milionów $, aby zrealizować dobrą fantastykę. Czasami wystarczy ciekawy pomysł i odrobina śmiałości w przenoszeniu tego wszystkiego na odpowiedni grunt fabularny. Takim też filmem jest w moim odczuciu Monstrum (Colossal), wymykający się standardom narzucanym przez klasyczną definicję monster movie. Jest to bardziej dramat, który poprzez wątki fantastyczne uwypukla pewne trapiące bohaterów problemy. A znajdująca się w centrum opowieści Gloria ma tych problemów nad wyraz dużo. Uwikłana w problemy alkoholowe, młoda dziewczyna, całe życie opiera na serii kłamstw racjonalizujących jej postępowanie. Kiedy miarka się przebiera i ląduje na bruku opuszczona przez chłopaka, postanawia wrócić do rodzinnej miejscowości, by spróbować poukładać sobie życie. Poznaje miłego właściciela baru, Oscara, który oferuje jej pracę, a cały ten czas towarzyszą jej informacje o tajemniczym potworze pustoszącym Seul. Kiedy okazuje się, że dziewczynę coś łączy z tragicznymi wydarzeniami w Koei, wtedy zaczyna coś w niej pękać. Czy zrealizowany za 15 mln $ Monstrum ma prawo konkurować z hollywoodzkimi superprodukcjami z gatunku monster movie? Nie bardzo widzę tu przestrzeń na tworzenie porównań do takich produkcji, jak Godzilla czy Pacific Rim. Poza kilkoma scenami ze średniej klasy efektami komputerowymi, jest w głównej mierze dramat ukazujący powolną metamorfozę dwóch skrajnie różnych postaci.

Tego typu filmowe eksperymenty są wdzięcznym polem do konstruowania nieszablonowych partytur. Niekoniecznie epickich, symfonicznych monolitów przerywanych ckliwą liryką, ale kompozycji bardziej złożonych pod względem emocjonalnym. I z takimi też oczekiwaniami zatrudniono Beara McCreary. Zwerbowanie Amerykanina do tego projektu był pokłosiem współpracy ze studiem Voltage Pictures nad obrazem Revolt. Podczas tworzenia tej partytury, Bear miał okazję obejrzeć roboczą wersję Monstrum i tak bardzo przypadł mu ten film do gustu, że postanowił zawalczyć o angaż. Warunkiem postawionym przez producentów było stworzenie utworu demo do całej finalnej sekwencji widowiska. Materiał zrobił na decydentach ogromne wrażenie, więc nie tylko zdecydowano się zatrudnić Beara, ale i umieścić w finalnej wersji filmu rzeczony utwór. Jak się później okazało, był to tylko jeden z kilku fragmentów, który powstał na potrzeby Monstrum. Cała praca kompozytora zamknęła się bowiem w 40-minutowej partyturze, która odegrała niewielką rolę w budowaniu nastrojów czy emocji. W filmie Nacho Vigalondo królują licznie pojawiające się piosenki, ale nie brakuje też scen, gdzie jakikolwiek argument muzyczny wydaje się zbędny. Szkoda tylko, że w miejscach, w których pojawia się kompozycja Beara, jest ona spychana na szare tło dźwiękowego miksu. Wyjątek stanowi utwór podłożony pod finalną konfrontację, gdzie oprawa muzyczna faktycznie daje tu o sobie znać. Czy jednak na tyle wyraźnie i dosadnie, aby zwrócić uwagę statystycznego odbiorcy? Moim zdaniem nie. Ścieżka dźwiękowa Beara jest tylko poprawnie funkcjonującym tłem, które w całościowym ujęciu nie ma większej mocy sprawczej.

Rozczarowanie filmowym bytem oprawy muzycznej Beara poprzedzone było wielokrotnym sięganiem po album soundtrackowy wydany nakładem Lakeshore Records. 40-minutowy soundtrack jest całkiem przyjemnym, choć niezobowiązującym słuchowiskiem. W ostatecznym rozrachunku daleko mu jednak do najciekawszych płyt w dyskografii Amerykanina, aczkolwiek krótki czas prezentacji skutecznie rozmywa niektóre braki. Zabrakło tu przede wszystkim jakiegoś wyróżniającego się tematu przewodniego, który nadałby widowisku Vigalondo większego kolorytu. Borykająca się z alkoholowym problemem dziewczyna i pustoszące koreańską metropolie monstra nie zapewniają łatwego, wspólnego mianownika do stworzenia jednokierunkowej myśli tematycznej. Niemniej jednak, wzorem filmowców, można było nieco więcej poeksperymentować z brzmieniem, aparatem wykonawczym. Zamiast tego pojawia się gitarowe ostinato zdolne dźwigać różnego rodzaju sceny, niekoniecznie z udziałem filmowej Glorii. Ale nawet i ta prosta konstrukcja tematyczna nie jest najmocniejszą stroną oprawy muzycznej do Monstrum.

Jest nią natomiast cała reszta ociekających powagą i grozą utworów. I to właśnie od takiego fragmentu z filmowego prologu rozpoczynamy naszą przygodę z soundtrackiem. Charakterystyczne orkiestracje wpisują się w warsztatowe standardy Beara McCreary, ale uwagę zwracają wiolonczelowe solówki zarzucające pomost między tytułowym monstrum, a dziewczynką przechadzającą się po seulskim parku. Wszystkie te elementy będą się później przekładały na muzykę związaną z postacią Glorii. Na płycie dosyć płynnie przechodzimy do tych utworów, ale warto pamiętać, że w filmie Vigalondo, zaraz po tajemniczym prologu, symfoniczna oprawa idzie w odstawkę na blisko trzy kwadranse. Sceny ukazujące przeprowadzkę i pierwsze spotkania Glorii z Oscarem upływają w akompaniamencie fragmentów piosenek. Dopiero kiedy dziewczyna zaczyna dostrzegać zależność między jej czynami, a czynami potwora z Seulu, wtedy Bear McCreary zaczyna przejmować inicjatywę.

Przerażające odkrycie łączy się z drastyczną metamorfozą, jaką stopniowo przechodzi spokojny wydawać by się mogło Oscar. Swoistego rodzaju odwrócenie ról jakie następuje w drugiej połowie filmu jest okazją do ożywienia snującej się do tej pory kompozycji. Poza rockowym fragmentem ilustrującym irracjonalne zachowanie właściciela baru, na uwagę zasługuje kawałek opisujący przemianę mentalną Oscara. Melancholijny, owiany smutkiem wstęp ewoluuje do podniosłego, nasączonego dramaturgią crescendo. Dalsza część albumu stoi już pod znakiem muzyki akcji – najpierw konfrontacja z rzeczonym mężczyzną, a później wielki finał ze wspomnianą wcześniej, stworzoną jeszcze przed otrzymaniem angażu, muzyką. Podzielona na trzy części, w pierwszej buduje napięcie rytmicznymi ostinatami, by później eksplodować pełnokrwistym, świetnie skonstruowanym akcyjniakiem z typowymi dla Beara perkusjonaliami. Finał jest już z kolei ciepłą, gitarową aranżacją tematu głównej bohaterki. I w takim też lekko sentymentalnym tonie rozstajemy się ze ścieżką dźwiękową do Monstrum.



Jak już wspomniałem wyżej, nie jest to praca, która zrywałaby przysłowiowe kapcie z nóg. W twórczości Beara McCreary funkcjonuje wiele ciekawszych partytur, do których aż chce się powracać. Monstrum nie czaruje ani unikatowym brzmieniem, ani jakimkolwiek wyróżniającym się tematem uatrakcyjniającym treść ścieżki dźwiękowej. Jest to po prostu bardzo poprawnie skonstruowana ścieżka dźwiękowa w typowym dla Amerykanina stylu. Nie widzę więc powodu aby jakoś specjalnie zachęcać do sięgania po wydany za oceanem krążek. Myślę, że przygoda z dosyć dobrym filmem Nacho Vigalondo będzie najlepszą formą ocenienia potencjału tej ilustracji.

Najnowsze recenzje

Komentarze