Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Troy – Expanded Edition (Troja)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-10-2017 r.

Mimo że wiele już lat minęło od premiery filmu Wolfganga Petersena, Troja, to trudno zapomnieć o licznych kontrowersjach towarzyszących postprodukcji tego obrazu. Wszyscy zapewne znamy historię z odrzuceniem gotowej już partytury Gabriela Yareda. Odbyło się to w atmosferze skandalu, podgrzewanego przez samego kompozytora, który wypuszczając całe nagranie, wszedł na ścieżkę wojenną nie tylko z reżyserem, ale i finansistami studia Warner Bros. Prawda okazała się jednak bardzo bolesna. Mimo wspaniałej tematyki i cieszących ucho aranżacji, muzyka Libańczyka zupełnie nie potrafiła odnaleźć się w poddanej licznym zmianom montażowym Troi. Na kilka tygodni przed premierą postanowiono więc zatrudnić innego kompozytora. W tym celu Petersen skontaktował się z Jamesem Hornerem, z którym przecież współpracował kilka lat wcześniej nad Gniewem oceanu. Horner nie był zainteresowany wskakiwaniem na ten pędzący wózek, ale dał się przekonać do wzięcia udziału w specjalnie zaaranżowanym pokazie filmu. Jak później wyznał, do podjęcia się tego angażu skłonił go hipnotyczny głos Tanji Tzarovskiej, solistki po którą sięgnął Yared do wykonania partii wokalnych swojej ścieżki dźwiękowej. Od tego momentu rozpoczął się wyścig z czasem.

James Horner na skomponowanie zakontraktowanej, 75-minutowej partytury, miał kilkanaście dni. Podczas wstępnego spottingu okazało się, że film potrzebuje jej znacznie więcej. Ostatecznie stanęło na 118 minutowej ścieżce dźwiękowej, która tworzona była w wielkim pośpiechu dosłownie kilka tygodni przed planowaną premierą. O jakiejkolwiek głębszej analizie filmu, poszukiwaniu unikatowych barw i dłuższym zatrzymaniu się nad sferą tematyczną nie było tu mowy. Już od samego początku można było zakładać, że ujmujący wokal Tanji będzie osią, wokół której obracać się będzie dramaturgia ścieżki dźwiękowej. Horner zaczął jednak tworzenie oprawy muzycznej od sceny pojedynku między Achillesem a Hektorem. Dopiero wyprowadzone tam koncepcje stały się podwaliną do stworzenia zarówno języka muzycznego, jak i odpowiedniej bazy tematycznej. I jeżeli ten pierwszy wpisuje się w sztampowe rozwiązania, jakimi Hollywood częstuje nas od wielu dekad, to kwestia tematyki ma prawo budzić umiarkowany entuzjazm.



Amerykanin stworzył bowiem dwa bardzo mocne tematy, które świetnie korespondują z obrazem i… są po prostu miłe dla ucha. Pierwszym jest heroiczna fanfara – swoistego rodzaju hymn wojenny przypisany Achillesowi. W połączeniu z jego wyczynami na polu bitwy sprawdza się wprost wybornie. To samo można powiedzieć o motywie zagrożenia, pojawiającym się na horyzoncie wydarzeń wraz z pierwszymi greckimi statkami. Minorowa melodia staje się głównym budulcem muzycznej akcji w scenie inwazji Greków na Troję i czyni to w jakże spektakularny sposób. W dalszej części filmu, kiedy oblężone miasto stawia twardy opór, wojenne ostinato zaczyna przybierać bardziej dramatyczną formę. Ciężkie straty, jakie ponoszą Grecy opłakiwane są rzewnym motywem wykonywanym przez utalentowaną, macedońską śpiewaczkę. A w centrum tych tragicznych wydarzeń stawiany jest wątek miłosny między Heleną a Parysem, który był przecież pretekstem do wszczęcia wojny trojańskiej. Nie dziwne więc, że w partyturze Hornera dosyć istotnym elementem jest również liryczny motyw scalający te dwie postaci. Większą rolę zaczyna on odgrywać dopiero w drugiej połowie filmu i co ciekawe niekoniecznie w kontekście wspominanych wyżej postaci. Przykładem jest finałowy pojedynek, kiedy śmierć Achillesa staje się dopełnieniem tragicznych losów kochanków. Ujmująca, mistrzowsko rozpisana muzyka z filmowego epilogu, przechodzi płynnie do opartej na temacie miłosnym piosenki promującej to widowisko. Etniczne wokale Tanji stanowią tutaj tylko miłe dla ucha tło do śpiewanego przez Josha Grobana, ładnego tekstu, traktującego o nieśmiertelności.


Z perspektywy filmu Pteresena, można powiedzieć, że James Horner wykonał kawał dobrej roboty. Niezbyt błyskotliwej, raczej bazującej na sprawdzonych przez niego rozwiązaniach i pokutujących w branży schematach, ale dosyć efektywnie sprawdzających się w zderzeniu z filmową rzeczywistością. Jasne, że kompozycja Hornera nie wytrzymuje porównania z genialnie wręcz skonstruowaną muzyką Yareda – bogatą tematycznie i tak mocarną w wymowie, że jakakolwiek myśl o odrzuceniu tej pracy budzić może odruchowy sprzeciw. Pamiętajmy jednak, że twórcy filmu nie patrzyli na kompozycję Yareda pod kątem ewentualnego soundtracku, tylko spełniania pewnych podstawowych założeń ilustracyjnych. Jeżeli doszli do wniosku, że nie spełnia ona swoich funkcji, to mieli prawo odpowiednio zareagować. Analizując tę sytuację, można pomyśleć, że cały negatywny PR związany z muzyką Hornera jest właśnie efektem głębokiego rozczarowania krytyków i szarego konsumenta. I przyznam, że sam początkowo dałem się porwać tej fali nastrojów. Dopiero przygoda z filmem i głębsza analiza obu prac pozwoliła rzucić na nie więcej światła. Wszak w innych okolicznościach Troja Hornera byłaby w oczach odbiorcy kolejnym, dobrym (ale tylko) rzemiosłem.

Fala krytyki przełożyła się niefortunnie na odbiór oficjalnego soundtracku, wydanego w okolicach premiery filmu. O 70-minutowym albumie można mówić wiele, ale na pewno nie w kategoriach nudnego, ciężkostrawnego i na wskroś złego słuchowiska. Krążek od Warner Music ma swoje mocniejsze momenty, jak na przykład fragmenty ilustrujące inwazję Greków, odpierania ich oraz finałowej konfrontacji. Ma również wiele chwil przestoju, kiedy przed znużeniem ratują nas etniczne wokalizy i ciekawe aranże tematyczne. W ostatecznym rozrachunku Hornerowi udało się skleić całkiem porządny soundtrack, który w zupełności wyczerpuje potencjał całej partytury. Dlatego też informację o planowanym wypuszczeniu na rynek rozszerzonego, dwupłytowego wydania, potraktowałem z wielką rozerwą. Tym bardziej, że kierująca całym projektem Intrada Records od razu zastrzegła, że na rozszerzeniu zabraknie dwóch fragmentów, które pierwotnie można było usłyszeć na soundtracku od Warner Music. Mgliste zasłanianie się problemami w pozyskaniu praw do tego nagrania (utwór Troy) nie zostały dokładniej sprecyzowane. Jak zatem prezentuje się pozostała część materiału wchodząca w skład specjału od Intrady?

Przykro stwierdzić, ale bardzo ubogo. Pomijam tutaj kwestię schludnej szaty graficznej i obszernych opisów w dołączonej do wydania książeczce – to niejako standard na kolekcjonerskim rynku wydawniczym. Problemem wydaje się treść muzyczna, która w swojej (prawie) pełnej formie absolutnie nie polepsza wizerunku oryginalnego soundtracku. Niepublikowane wcześniej utwory nie wnoszą nic nowego, obnażając przy tym kilka niewygodnych faktów związanych z produkcją tej muzyki. Jedną z kluczowych informacji wydaje się kwestia wykonania poszczególnych fragmentów. Jak się okazuje, nie wszystko zostało ostatecznie nagrane z udziałem orkiestry. Znamienne są tutaj początkowe sceny widowiska, które zdobione są samplowanymi smyczkami, na przykład Call for Achilles. To samo tyczy się utworu Hector Instructs Wife, którego jedynym, wartym uwagi, organicznym elementem są żeńskie wokalizy. Takowych w rozszerzonym soundtracku usłyszeć możemy znacznie więcej aniżeli na regularnym albumie. Reszta wydaje się tylko kosmetycznym uzupełnieniem – wprowadzeniem lub zakończeniem słyszanych wcześniej fragmentów. Idealnym przykładem będzie tutaj scena inwazji Greków poprzedzana sugestywnym, miarowo wystukiwanym na bębnach rytmem z równie wymownymi dźwiękami dzwonów. Uwagę zwraca również filmowa wersja piosenki Grobana, Remember, charakteryzująca się dłuższą introdukcją w wykonaniu Tanji Tzarovskiej. Na krążku od Intrady znajdziemy oczywiście i albumową wersję tego utworu. Ot zupełnie zresztą, jak utworu otwierającego film Petersena.

W tym porównawczym ferworze nie sposób nie zatrzymać się chociażby na chwilę nad technicznymi różnicami między regularnym soundtrackiem, a rozszerzeniem. Do tego pierwszego nie mam większych zastrzeżeń. Miks i mastering wpisują się tutaj w standardy branżowe, więc można było oczekiwać analogicznych rozwiązań w nowym wydawnictwie. Materiał bazujący na oryginalnych masterach z filmowego miksu brzmi jednak… bardziej topornie. Nie umyka uwadze kilka niezbyt dopracowanych momentów obnażających dysproporcje w miksie – najczęściej w partiach elektronicznych. Także i w niektórych fragmentach akcji rzeczone proporcje wydają się zachwiane, zwłaszcza w kontekście pracy instrumentów dętych blaszanych. Niemniej jednak są to detale, na które zwrócą uwagę tylko nieliczni.

Nielicznie będzie również grono odbiorców, do jakiego trafić powinno to rozszerzone wydanie ścieżki dźwiękowej do Troi. Jako wierny fan twórczości Jamesa Hornera pozwoliłem sobie na kupno tego albumu, ale już po pierwszym przesłuchaniu utwierdziłem się w przekonaniu, że częściej wracał będę jednak do regularnej edycji. Dwupłytowy kolos od Intrady jest zupełnie jak film Wolfganga Petersena: dłużącym się, może nawet niepotrzebnym przedsięwzięciem. No ale skoro się pojawił, to z redakcyjnego obowiązku odnotowujemy jego rynkową obecność…


Najnowsze recenzje

Komentarze