Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Qigang Chen

Flowers of War, the (Kwiaty wojny)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 12-12-2017 r.

Masakra nankińska, znana także jako gwałt nankiński, zalicza się do najmniej chlubnych epizodów w historii Japonii, a także do najbardziej znaczących symboli martyrologii narodu chińskiego. Miała ona miejsce w czasie II wojny chińsko-japońskiej (1937-1945). Armia Kraju Kwitnącej Wiśni, pod dowództwem generała Iwane Matsui, 13 grudnia 1937 roku zajęła Nankin, ówczesną stolicę Republiki Chińskiej. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęła się rzeź jeńców wojennych i mieszkańców miasta. Dokładna liczba ofiar ludobójstwa nie jest znana – niektóre szacunki podają nawet 300 tys. zamordowanych.

Znamiennym wydaje się fakt, że mord dokonywał się na oczach zachodnich obserwatorów (byli to głównie misjonarze, księża i dyplomaci), którzy przed wybuchem wojny przybyli do Nankinu. Spora część z nich, jako osoby będące pod polityczną protekcją, zaczęła tworzyć Międzynarodową Strefę Bezpieczeństwa, w której udzielali schronienia chińskiej ludności. I właśnie do tego aspektu makabrycznych wydarzeń nankińskich odnosi się film Zhanga Yimou Kwiaty wojny, z Christianem Bale’m w roli głównej. Obraz był w 2012 roku chińskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

Już od pierwszej sceny Yimou rzuca nas w wir zbrojnych potyczek na ulicach Nankinu. Wtedy też poznajemy gburowatego i cynicznego Amerykanina Johna Millera, który próbuje się przedostać do Katedry Winchester, gdzie ma dokonać pochówka tamtejszego księdza. Wkrótce okazuje się, że budowla staje się miejscem azylu dla grupki chińskich uczennic i prostytutek. Aby uratować przebywające w świątyni dziewczyny, Miller zmuszony jest podszywać się pod duchownego.

Muzykę do Kwiatów wojny napisał chiński kompozytor Qigang Chen, legitymujący się również francuskim paszportem. Jest on głównie autorem muzyki poważnej: symfonii, baletów i utworów kameralnych. Do branży filmowej trafił po raz pierwszy dopiero w 2010 roku, gdy, nomen omen, Yimou zatrudnił go do skomponowania muzyki do swojego filmu Pod krzewem głogu. Jak widać współpraca okazała się na tyle owocna, że chiński reżyser to właśnie Chena poprosił o zilustrowanie Kwiatów wojny. Co zatem przygotował urodzony w Szanghaju muzyk?

Zacznijmy najpierw od tego, że Kwiaty wojny nie są filmem wojennym – działaniom militarnym, poza pierwszym aktem, Yimou nie poświęca prawie w ogóle miejsca. Jego obraz to przede wszystkim opowieść o przetrwaniu, poświęceniu prostych ludzi, próbie odnalezienia się w nowych realiach, kruchości życia. I tak też w muzyce Chena nie usłyszymy ani jednego werbla, a rola instrumentów dętych zostaje zredukowana do minimum. W zamian za to Chen stawia głównie na instrumenty strunowe, często solowe. Ich dobór też nie jest przypadkowy. Mamy bowiem zarówno kojarzone z chińską tradycją erhu oraz pipę, a także typowe dla kultur zachodnich skrzypce i wiolonczelę. Dobrze to koresponduje z uniwersalną wymową filmu, ale także podkreśla postać Millera, który wszak staje się jedyną nadzieją dla zgromadzonych w katedrze Chińczyków. Zwraca też uwagę ciekawe strojenie skrzypiec, na których gra światowej sławy artysta Joshua Bell. Ich wysokie dźwięki często wydają się zbliżone brzmieniowo do wschodnioazjatyckiego erhu.

Drugą płaszczyzną są partie chóralne. Nie są one jednak nigdy ekspresyjne i doniosłe – Chen stawia za to na eteryczność i delikatność. Z jednej strony odnoszą się do dziecięcego chóru, jaki tworzą chińskie dziewczęta z katedry, z drugiej strony nadają muzyce często liturgicznego charakteru. Ciekawie wypadają zwłaszcza kompozycje, w których asystuje im brzmienie instrumentów solowych.

Tematy są obecne niemal na całej rozciągłości ścieżki dźwiękowej. Są to głównie melodie subtelne, o wymowie lirycznej, choć – wbrew temu, co mogłaby sugerować tematyka filmu – nie są przygnębiające lub smutne. Jest w nich wiele romantyzmu, spokoju, nastrojowości. Warto wspomnieć, że na potrzeby bazy tematycznej swojej partytury, Chen adaptuje także motywy z muzyki tradycyjnej. Najważniejszy z nich, słyszany chociażby w utworze Qin Huai Legend I (Falling In Love), został zaczerpnięty z piosenki ludowej Legend of Wuxi.

Minusem recenzowanej pracy jest jej pewna monotonia. Oczywiście urocze dźwięki erhu, skrzypiec, wiolonczeli, czy ładne chóry potrafią zawładnąć emocjami odbiorcy, o tyle jednak ciężko nie zwrócić uwagi na jednostajność, która przejawia się w niemalże bezustannym serwowaniu słuchaczowi rzewnych, nostalgicznych nut. Nie ma tu podkręcenia tempa akcją, nie ma dysonującego underscore’u, nie ma rozbudowanych instrumentacji i harmonii. To po prostu stricte liryczna i stonowana ścieżka dźwiękowa.

To, o czym pisałem w poprzednim akapicie, może także działać na korzyść albumu. W końcu to właśnie dzięki swojej subtelności nabiera on nastrojowego i kontemplacyjnego charakteru. Można co prawda powiedzieć, że od strony muzycznej nie jest to wielkie i nowatorskie dzieło, niemniej nigdy takowym nie miało być. To muzyka oddziałująca w prosty i czytelny sposób na emocje odbiorcy, naturalna i urokliwa, nawet jeśli bardzo tradycyjna i miejscami odrobinę senna. Kwiaty wojny Quiganga Chena są więc, ze swoim liryczno-sakralnym wydźwiękiem, swoistą elegią, przy której można się na chwilę wyciszyć.

Najnowsze recenzje

Komentarze