Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tom Holkenborg

Brimstone (Wendeta)

(2017)
4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 30-12-2017 r.

Brimstone (polski tytuł Wendeta) to holenderski western z międzynarodową obsadą, między innymi Dakota Fanning, Guy Pearce, czy znani z Gry o Tron Kit Harington i Carice van Houten (która akurat jest Holenderką). Miejsce i czas akcji, XIX. amerykańska osada, jak najbardziej podchodzą pod western. Choć tak naprawdę filmowi bliżej do dramatu, thrillera, dla niektórych może wręcz horroru niż stereotypowego obrazu ze strzelającymi kowbojami. Film opowiada historię młodej, niemowy Liz, która wraz z mężem, córką i pasierbem wiodą spokojnie życie w niewielkiej grupie holenderskich osadników. Wszystko się zmienia, kiedy w miasteczku pojawia fanatyczny kaznodzieja, który uważając się za narzędzie boże, postanawia surowo karać grzeszników. Główna bohaterka jednak wie, że starotestamentowany pastor przybył po nią i jej rodzinę, gdyż ich drogi spotkały się już w przeszłości. I tak otrzymujemy niezwykle przejmujący, dramat kobiety walczącej o wolność i człowieczeństwo w czterech aktach. Obraz składa się z czterech części, z których dwie środkowe stanowią retrospekcje. Oglądanie ich, ze względu na sporą dawkę bestialskiej przemocy zarówno fizycznej jak i psychicznej, może być dla wielu sporym wyzwaniem, czy wręcz nie do zniesienia. Holenderski reżyser Martin Koolhoven nie oszczędza widza serwując festiwal nienawiści w przygnębiającym i ociekającym brudem Dzikim Zachodzie. Brimstone nie zostawia obojętnym i spora tym też zasługa dobrej obsady, pięknych zdjęć, w ogóle bardzo dobrej strony technicznej i przejmującej muzyki Toma Holkenborga znanego też jako Junkie XL.

Zważywszy, że Brimstone zalicza się do jednych z najdroższych holenderskich produkcji i wraz z zagraniczną obsadą ma być pewną filmową wizytówką na świat. Nie powinno więc na pierwszy rzut oka dziwić, że napisanie muzyki powierzono aktualnie najbardziej znanemu holenderskiemu kompozytorowi Tomowo Holkenborgowi. Jednak analizując jego dotychczasowe muzyczne osiągnięcia, szczególnie te jako DJ i ekspert od muzyki elektronicznej Junkie XL, można się zastanawiać, czy jest on właściwym kompozytorem do opowiedzenia tej historii. Jego dotychczasowa, ciągle niewielka filmografia zdominowana jest filmami akcji, które Holender zazwyczaj lubi ilustrować w oparciu o silną sekcję perkusyjną. A więc poza względami narodowościowymi Holkenborg zdawał się być dość nietypowym wyborem do tego filmu. Dlatego też tym większym zaskoczeniem może być jakże klasyczny w brzmieniu soundtrack do Brimstone skomponował.

Tom Holkenborg wspominał, że Passacaglia i fuga c-moll Johanna Sebastian Bacha jest jednym z jego ulubionych utworów na organy i zawsze chciał skomponować ścieżkę dźwiękową inspirowaną tym klasycznym dziełem. Przy Brimstone wspomniał o tej idei reżyserowi Martinowi Koolhovenowi, który na początku obawiał się czy muzyka nie będzie brzmiała zbyt klasycznie. Ale w końcu Holkenborgowi udało się przekonać swego rodaka. Słuchając kompozycji Bacha i Holkenborga można rzeczywiście dostrzec wiele podobieństw, przy czym o żadnej kopii nie może być mowy. Obie kompozycje są dramatyczne, posiadają w sobie pewną dawką mroku i zwiastują nadchodzącą tragedię.

Specjalizujący się w muzyce elektronicznej kompozytor postanowił oprzeć swój score prawie wyłącznie na instrumentach smyczkowych. W pewnym sensie rozwija on swoje liryczne brzmienie, które mogliśmy usłyszeć w takich jego pracach jak Mad Max: Fury Road, czy Black Mass. Przy czym Brimstone jest jeszcze bardziej dojrzalszy, a smyczki brzmią jeszcze bardziej przejmującą, symbolizując ból, cierpienie, ale i nadzieję. Holkenborg nie rezygnuje całkowicie z elektroniki, ale spycha ją na dalszy plan, częściej tworząc tło ambientowe tło, na który potem nachodzi sekcja symczykowa. Czasami w tle słychać przetworzony elektronicznie chór, czy też dźwięki dzwonów i organów, które tworzą niepokojące brzmienie, nie raz wręcz rodem z horrorów. Co też zważywszy, czego jesteśmy świadkami w filmie, jest jak najbardziej uzasadnione.

Martin Koolhoven przyznaje, że jest miłośnikiem melodyjnych ścieżek dźwiękowych i wywiadach ubolewał, że współcześnie nie są one taką oczywistością jak dawniej. Tym samym też dał Tomowi Holkenborgowi do zrozumienia, że chce muzykę wyrazistą, tematyczną, a nie tylko groźnie brzmiącą ścianą dźwięku. Kompozytor zadbał oto i już w pierwszym otwierającym album tytułowym kawałku Brimstone otrzymuje bazę tematyczną na której opiera się ten score. Z jednej strony mamy przejmujący, oparty o wręcz płaczące skrzypce temat głównej bohaterki Liz, który nagle przy pomocy posępnej wiolonczeli przeradza się w złowieszczy temat opętanego nienawiścią pastora. W następnym utworze The Reverend motyw kaznodziei zostaje bardziej rozbudowany o króciutką chóralną wokalizą i całą masą niepokojących odgłosów. Właściwie cały soundtrack opiera się na walce tych dwóch smyczkowych tematów. Dlatego choć w filmie ta muzyka sprawuje się bardzo dobrze, pomaga budować odpowiedni klimat, napędza go, tak na płycie z czasem mamy prawo poczuć pewne znużenie. Nie pomaga w tym także czas trwania albumu. Prawie półtorej godziny takiego miejscami naprawdę przygnębiającego grania, opartego na ciągłym powtarzaniu dwóch motywów, choćby niewiadomo jak piękne było, ma prawo męczyć.

Pod względem wykonania muzyka ta stoi na bardzo dobrym poziomie. Sekcja smyczkowa brzmi pięknie, przejmującą i niepokojące doskonale ilustrując ciernistą drogę jaką musi przejść główna bohaterka. W niektórych momentach cały ból i cierpienie wprost wylewa się z tego soundtracku, tak jak i mroczna strona dzikiego zachodu. Tak, tak dalej mamy do czynienia z muzyką do westernu, tyle że w tym wypadku, nie otrzymamy skocznego gwizdanego tematu, kawałka na gitarę, czy epicką uwerturę. To nie tego typu ścieżka dźwiękowa. Będąc jednego w westernowych klimatach, określenie pracy Holendra jako „na jedno kopyto” jest jak najbardziej słuszne. Przy czym mimo wylewającej się tej muzyki monotonni warto zainteresować się soundtrackiem, chociażby dla kilku utworów, które nie powinny zostawić nikogo obojętnym. Są to też te najdłuższe kawałki na płycie, które w paru miejscach znacząco odbiegają od narzuconego, monotonnego stylu. I tak wartym uwagi jest prawie siedmiominutowe Revelation, które na pierwszy rzut oka/ucha nie różnie się od większości materiału zawartego na płycie. Co więcej przez pierwszą połowę jesteśmy raczeni niesamowicie wyciszoną muzyką, przerywaną groźnie brzmiącymi dźwiękami i naturalnie nie zabrakło też głównego motywu. Jednak w finale daje o sobie znać potężnie brzmiący chór, o wręcz apokaliptycznym brzmieniu w akompaniamencie, lamentujących smyczek. Naprawdę na krążku, a co dopiero w obrazie, moment ten robi piorunujące wrażenie. Prawdziwą perełką jest prawie ośmiominutowy Exodus, który znowu zaczyna się dość nieśmiało, aby następnie przerodzić się w manifestację wszystkich emocji, cierpienia fizycznego, psychicznego, jakie doznaje główna bohaterka. Skrzypce, wiolonczela, plus chór błyszczą w tym utworze najjaśniej. Szczególnie parte na skrzypce przesiąknięte są takim smutkiem, że na długo pozostają w pamięci i oddają w pełni piękno tego instrumentu.
Słuchając tego utworu Tom Holkenborg daje nam poznać swoją liryczną stronę, dla wielu nieznaną, czy też niestety ukrywaną pod hollywoodzką, głośną i nieoryginalną muzyką akcji. A szkoda, gdyż jednak widać, że z odpowiednim materiałem naprawdę potrafi komponować emocjonującą i dobrą muzykę filmową. I wtedy można o nim pisać jako kompozytorze, a nie tylko jako „były DJ”, czy przez pryzmat na jego pseudonim artystyczny.

Brimstone jest bez wątpienia najbardziej dojrzałą pracą Toma Holkenborga. Przy czym też jedną z bardziej wymagających od strony słuchacz. Choć trudno jej odmówić piękna i profesjonalnego wykonania, to potrafi ona wprowadzić w przygnębiający nastrój. Zwłaszcza, że znowu, kolosalnie wydany przez Milan Records album, może być dla wielu zbyt ciężką przeprawą. Jednak nigdzie nie jest napisane, że każda ścieżka dźwiękowa musi być miła, łatwa i przyjemna w odbiorze, aby być dobra. Tak się akurat składa, że ta jedna z trudniejszych, cięższych prac Holendra jest jedną z jego lepszych i znajomość filmu jeszcze bardziej pomaga ją docenić. W przypadku Brimstone pozory mylę, zresztą nie po raz pierwszy. I tak pastor mający głosić słowo boże, jest ucieleśnieniem zła. Western nie oferuje pojedynków o świcie, ale dramat kobiety pełen przemocy i bestialstwa. Zaś DJ o specyficznym pseudonimie Junkie XL, komponuje klasycznie brzmiącą ścieżkę dźwiękową inspirując się Johannem Sebastianem Bachem.

Najnowsze recenzje

Komentarze