Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shiro Sagisu

Shingeki no Kyojin (Attack on Titan) – live action

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 11-04-2018 r.

Aktorska adaptacja Attack on Titan, kultowej mangi i anime, opowiadającej o grupce ludzi, którzy muszą chronić się za wielkim murem przed gigantycznymi zombie-potworami, spotkała się z dużą krytyką recenzentów oraz widowni. Dzieło Shinji Higuchiego, które ukazało się na przestrzeni kilku miesięcy w formie dylogii, zganiono za miałką fabułę, kiepskie aktorstwo, katastrofalne wręcz efekty specjalne, oraz, co być może najbardziej zabolało fanów tego uniwersum, różnice fabularne w stosunku do oryginalnego materiału. Z ambiwalentnym stosunkiem spotkała się również ścieżka dźwiękowa.

Muzyka z serialu, za którą odpowiadał Hiroyuki Sawano, wśród fanów urosła do rangi dzieła kultowego (choć ja sam nie mam o niej aż tak dobrej opinii, głównie ze względu na zbytni rozgardiasz gatunkowy). Do zilustrowania aktorskiej adaptacji, tzw. „live action”, zaangażowano jednak zupełnie inną osobę. Wybór padł na Shiro Sagisu, kojarzonego głównie z Evangelionów. Japoński muzyk nie znał jednak ścieżek dźwiękowych swojego młodszego kolegi po fachu. Ba, Sagisu nigdy nie czytał mangi, ani nie oglądał serialu. Dopiero w trakcie pisania muzyki do filmu Higuchiego postanowił sięgnąć po słynny komiks; wciąż jednak nie miał zamiaru oglądać serialu, albowiem reżyser i producent zapewnili go, że ich obraz będzie zupełnie odmienny od swojego telewizyjnego pierwowzoru (co też de facto uczyniono). Niedziwne zatem, że to, co Sagisu stworzył na potrzeby produkcji, jest zupełnie odmienne od ścieżek dźwiękowych Sawano.

Sagisu pracował nad muzyką do Attack on Titan przez około pół roku, co jest względnie długim okresem w przypadku filmówki. Większość tego czasu spędził w Paryżu, resztę pozostałych szkiców przyszłej partytury nakreślił w Londynie i Tokio. 90% muzyki zostało nagrane w stolicy Wielkiej Brytanii, w słynnych Abbey Road Studios pod batutą Nicka Ingmana. Natomiast, co ciekawe, pozostałe 10% ścieżki dźwiękowej zostało zarejestrowane przez warszawskich filharmoników, tym razem pod batutą Masamichiego Amano.

Podczas pracy nad Attack on Titan, Sagisu przyjął koncepcję, jak sam to nazwał, „metal-opery”, odnoszącej się do jego fascynacji muzyką chóralną, orkiestrową oraz rockową. Podobne elementy wypróbował już chociażby we wspomnianej serii Evangelion, choć tam jego muzyka miała bardziej przygodowy, a przy tym mniej mroczny i minorowy charakter. W recenzowanej partyturze silniejsza jest też komponenta rockowa. Jakkolwiek specyficznie zharmonizowane partie męskiego chóru oraz sam fakt, że tekst wyśpiewywany jest w języku angielskim, wyraźnie nasuwają skojarzenia ze starszymi ścieżkami dźwiękowymi z Evangelionów.

Poświęciłem nieco miejsca chórowi, albowiem to on jest tutaj głównym nośnikiem emocji. Jego dramatyczny i posępny wydźwięk staje się podstawowym środkiem wyrażania dramaturgii i zagrożenia (czasem mamy też coś na wzór basu z Incepcji Hansa Zimmera), świetnie podkreśla apokaliptyczną wizję zniszczenia miasta przez zombie-olbrzymów. Co ciekawe, owe partie nasuwają na myśl nie tylko Evangeliony, ale również osiemnastowiecznych klasyków, którzy byli najpewniej źródłem weny dla Sagisu. Jak wspomniałem wcześniej, jest też miejsce dla tradycyjnej orkiestry, która czasem pojawia się jako asysta dla chóralnych kompozycji, innym razem, jak chociażby w otwierającym oficjalny soundtrack, wspaniałym Le Soleil D’Or, to ona gra „pierwsze skrzypce”. Gdzieniegdzie (np. w War Song) Sagisu wprowadza też muskularne, basowe motywy na blachę, sprawnie ilustrując tym samym gigantycznych antagonistów. Warto nadmienić, że analogiczny model ilustracji nakreślił 6 dekad wcześniej Akira Ifukube w swoich partyturach z filmów kaiju-eiga.

Do tych dwóch elementów, czyli chóru i orkiestry, Sagisu dodaje moduł rockowy. Łącząc te wszystkie trzy płaszczyzny, Sagisu tworzy nieraz prawdziwie epickie utwory, czego najlepszym przykładem jest przebojowe i monumentalne Temper the Wind, będące kwintesencją obranej przez Japończyka koncepcji „metal-opery”. Dynamizm wprost poraża, typowy dla Sagisu chór posiada kasandryczną i gromką wymowę, orkiestra i perkusjonalia napędzają tempo, a partie gitar elektrycznych sprawnie uwspółcześniają całą kompozycję. Fuzja chóru, orkiestry i gitar elektrycznych, w żywiołowym wydaniu, przewija się w wielu innych kompozycjach, chociażby w Masterplan, Metalopera, ale to właśnie Temper the Wind krystalizuje się jako highlight tej ścieżki dźwiękowej. Tematy z rzeczonych w tym akapicie dwóch utworów służą poza tym za najważniejsze melodie wiodące całego soundtracku. Bazę tematyczną uzupełnia lżejszy w wydźwięku, przygodowy motyw z pierwszego utworu oraz charakterystyczne frazy opadających smyczków, będące zapewne pewnym ukłonem w stronę prac Sawano.

Nie możemy jednak zapominać o wadach przygotowanego przez Sagisu materiału. Przede wszystkim Japończyk niekiedy przesadza z wykorzystywaniem rockowych i elektronicznych elementów, tworząc nieznośne mieszanki. Rise-up, Rhytmmetal, ATM, Rhytmmetal, czy końcówka Masterplan, Metalopera, to fragmenty, przy których mogą więdnąć uszy od jazgotu. Ponadto soundtrack trwa prawie 80 minut. Ta obfitość wynika najpewniej z tego, że na album trafiła muzyka z całej dylogii, niemniej z pewnością można byłoby ukrócić album. Zresztą intensywność i gargantuiczność muzyki Sagisu może być dla niejednego słuchacza przytłaczająca. W końcu odstępstw od typowej stylistyki obranej przez Japończyka jest niewiele. Takowymi przerywnikami jest zwłaszcza liryczne Boule de Cristal, piano oraz relaksujące, choć nie pozbawione lekko pompatycznego tonu, Golden Sun.

Częstym zarzutem wobec recenzowanej ścieżki dźwiękowej jest to, że nie przypomina ona materiału Sawano. Faktem jest, że Sagisu skupia się głownie na sprawdzonych i przećwiczonych przez siebie metodach ilustracyjnych. Niemniej sam obraz, pomijając jego oczywiste wady, odstępuje od elementów wypracowanych w serialu, tak też ciężko zarzucać Japończykowi to, że postanowił nie kontynuować idei muzycznych Sawano. Od strony czysto muzycznej Attack on Titan jawi się natomiast jako porcja przebojowej i energetycznej muzyki. Chóry, orkiestra, elektronika, rock – za pomocą tych środków wyrazu Sagisu stworzył prawdziwie apokaliptyczny score, który nawet jeśli miejscami wydaje się odrobinę przeszarżowany (co w sumie też można wytknąć pracom Sawano), to jednak potrafi oddziaływać na emocje. I tak też film należy omijać szerokim łukiem, ale z samą muzyką jak najbardziej można się zapoznać.

Inne recenzje z serii:

  • Attack on Titan (serial)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze