Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Angelo Badalamenti, różni wykonawcy

Twin Peaks (2017)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 12-04-2018 r.

„Zobaczymy się za 25 lat” – tak brzmiały pamiętne słowa Laury Palmer skierowane do agenta specjalnego Dale’a Coopera w ostatnim odcinku kultowego serialu Miasteczko Twin Peaks Davida Lyncha. Można powiedzieć, że amerykański reżyser słowa dotrzymał. Wiosną 2017 roku, na antenie telewizji Showtime, zadebiutował kolejny sezon opowieści o fikcyjnym, waszyngtońskim miasteczku. Myślę, że śmiało można stwierdzić, że była to jedna z najbardziej wyczekiwanych kontynuacji w historii telewizji. Promocję dodatkowo podgrzewał fakt, że na ekranie mieliśmy zobaczyć znajome twarze, począwszy oczywiście od Kyle’a McLachlana w roli uwielbianego agenta Coopera. Poza powrotem znanej ekipy aktorskiej, do zilustrowania perypetii bohaterów nowego sezonu ponownie został zaproszony prawie 80-letni wówczas Angelo Badalamenti, twórca legendarnej ścieżki dźwiękowej do pierwszych dwóch sezonów serialu, także częsty współpracownik Lyncha. Był to pierwszy wspólny projekt tego nietuzinkowego duetu od czasu Mulholland Drive.

Nikt nie wyobrażał sobie Miasteczka Twin Peaks bez muzyki Badalamentiego – choćby Twin Peaks Theme i Laura Palmer’s Theme weszły przecież do kanonu muzyki filmowej. Jako że nowy sezon miał być kontynuacją, a do tego mieliśmy zobaczyć stare postacie, to też oczywistym było, że powróci również i część muzyki Badalamentiego. Na wiele miesięcy przed premierą pierwszego odcinka nowego sezonu padła informacja, która być może była po prostu kaczką dziennikarską, jakoby Amerykanin miał przygotować inny temat główny. Tak się jednak nie stało – każdy odcinek trzeciego sezonu ostatecznie witała widzów dobrze znana melodia Twin Peaks Theme. Ale czy Badalamenti pokusił się o jakieś nowe i pamiętne kompozycje?

Zacznijmy od tego, że trzecie Miasteczko Twin Peaks nie jest kalką starych sezonów. Zresztą akcji w samym Twin Peaks nie ma za wiele, a do tego część wątków, które tam się toczą, wydaje się kompletnie zbędna, bo nie ma większego, a czasem żadnego, wpływu na fabułę. W zamian za to poznajemy zupełnie nowe lokalizacje, m.in. Dakotę oraz kasyna w Las Vegas. I tak też cała ścieżka dźwiękowa nie przypomina tak bardzo swoich poprzedniczek. Z dobrze znanych utworów powraca oczywiście Twin Peaks Theme i Laura Palmer’s Theme, a także Audrey’s Dance. Ten ostatni pojawia się rzecz jasna w związku z postacią Audrey (niestety jej wątek był jednym z tych zupełnie niezrozumiałych i niepotrzebnych kaprysów Lyncha).

Muzyki w serialu, jakby kompletnie przeciwnie do starych sezonów, w których ilustracja odgrywała niebagatelną rolę, jest stosunkowo niewiele. Trochę miejsca zajmuje tzw. sound design, w dużej mierze stworzony przez samego Davida Lyncha oraz jego pomagiera Deana Hurleya. Można przypuszczać, że Badalamenti ustosunkowuje się do obranej przez nich konwencji, tworząc score zbudowany na syntezatorowych teksturach. Jednocześnie rezygnuje z dream-popowych i dark-jazzowych stylizacji, a także z wyrazistej melodyki – czyli dokładnie z tego, co uformowało sukces pierwszych sezonów Miasteczka Twin Peaks.

Wśród nowych kawałków Badalamentiego wyróżnia się przede wszystkim The Fireman, który przewija się kilkukrotnie przez serial, choć najbardziej daje o sobie znać w kompletnie ekstrawaganckim i surrealistycznym, balansującym na granicy kiczu i sztuki najwyższej półki, odcinku nr 8 (zdecydowanie najbardziej pamiętny epizod sezonu). Jest to utwór w większości oparty jedynie na zimnych, srebrzystych, ambientowych dźwiękach syntezatorów i wysoko prowadzonych smyczkach (być może samplowanych). Jednak wyróżnia się tutaj urzekająca melodia, w zasadzie proste następstwo dźwięków, które w te chłodne tekstury dodaje pierwiastek piękna i subtelności.

Podobny model przyjmuje także większość pozostałych kompozycji Badalamentiego. Niestety w większości są to ambientowe zapychacze, czasem wzbogacone o pojedyncze elementy jazzowe. I nawet jeśli potrafią budować tak ważną z perspektywy lynchowskiej stylistyki oniryczną aurę, to jednak, w przeciwieństwie do The Fireman, są w gruncie rzeczy pozbawione głębi, klimatu i emocji. Tylko gdzieniegdzie Amerykanin wyrywa się z tych wypranych z większych ambicji tekstur. Takowym przykładem jest ładne Heartbreaking (z nutką twórczości Johna Barry i samego Badalamentiego) oraz Dear Meadow Shuffle, nieco bardziej przypominające surrealistyczno-jazzowe kompozycje ze starego Miasteczka Twin Peaks.

Na albumie znalazło się także wiele utworów nieoryginalnych, które wespół z muzyką Badalamentiego tworzą właściwy score (co też jest odstępstwem od starych sezonów). Większość nie odstaje stylistycznie od reszty materiału – jest więc sporo snującej elektroniki, czasem trochę elementów jazzowych i industrialnych. Wśród nich jest polski akcent – Tren ofiarom Hiroszimy Krzysztofa Pendereckiego, w wykonaniu warszawskich filharmoników pod batutą Witolda Rowickiego. Wybór tego utworu nie jest szczególnie zaskakujący – trafił bowiem pod scenę wybuchu bomby atomowej z rzeczonego 8. odcinka. Świetnym ruchem było natomiast sięgnięcie po kawałki Johnny’ego Jewela, jednego z członków zespołu Chromatics. Ze względu na swoją naturę, letargiczne połączenie relaksującego saksofonu, elektroniki i perkusji, wprost przenosi nas do starego Twin Peaks, jakie wszyscy pamiętamy i lubimy. Nic jednak nie dzieje się przypadkiem – Jewel od zawsze wymieniał Badalamentiego wśród swoich ulubionych artystów. Kto wie, być może nawet Jewel wprowadził do serialu więcej dawnego Miasteczka Twin Peaks niż sam Badalamenti. Na albumie znajdziemy jednak tylko jedną z jego kompozycji, Windswept (Reprise), która może jawić się jako największy highlight recenzowanego albumu.

Najważniejszym elementem muzycznym nowego Miasteczka Twin Peaks, jakie zapamięta statystyczny odbiorca, będzie jednak nie właściwy score, lecz piosenki, które w większości odcinków wykonywane są w Roadhouse, fikcyjnym barze w Twin Peaks, na pewno dobrze znanym amatorom starych sezonów. Wśród wykonawców znajdziemy najprzeróżniejszych artystów – od Trenta Reznora i jego Nine Inch Nails, przez Chromatics i Sharon Van Etten, na samej Julee Cruise (wykonawczyni piosenek ze starego Miasteczka Twin Peaks) kończąc. Zdecydowana większość piosenek trafiła na album Twin Peaks: Music from the Limited Event Series.

Jeśli chodzi o spójność stylistyczną, to soundtrack z nowego Miasteczka Twin Peaks nie zawodzi. Jest więc sennie, nieśpiesznie, klimatycznie, a dobór utworów wydaje się całkiem przemyślany (zrezygnowano np. z umieszczenia, wykorzystanego w jednym z odcinków, generalnie humorystycznego Take Five Dave’a Brubecka). Fanom twórczości Lyncha i samego Miasteczka Twin Peaks powinno to wystarczyć. Gorzej sprawa wygląda, jeśli przyjrzymy się oddzielnie poszczególnym utworom. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że najlepsze kompozycje, nie licząc The Fireman i może jeszcze Hearthbraking, to te, które znamy ze starych sezonów, bądź te, które nie zostały stworzone przez Badalamentiego. Cóż, soundtrack ze starego Miasteczka Twin Peaks stał się klasyką muzyki filmowej, jednak audytorium recenzowanej tutaj pozycji najpewniej nie wychyli się poza fanów franczyzy.

Inne recenzje z serii:

  • Twin Peaks
  • Twin Peaks – Ogniu krocz za mną
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze