Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Ni no Kuni II: Revenant Kingdom

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 14-06-2018 r.

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch zaliczane jest do najważniejszych gier komputerowych przeznaczonych na konsolę. Produkcja, stworzona przez Level 5 i słynne Studio Ghibli, odniosła gigantyczny sukces, głównie za sprawą kreatywnego świata i barwnej grafiki. Nic dziwnego, że sequel tej produkcji, Ni no Kuni II: Revenant Kingdom, był jedną z najbardziej wyczekiwanych gier ostatnich lat. I choć ostatecznie nie zebrała ona tak świetnych recenzji, jak jej renomowany poprzednik, to jednak ponowne wejście w to baśniowe uniwersum znów przyniosło wiele frajdy graczom z całego świata.

Studio Ghibli nie było jednak współproducentem Revenant Kingdom. Nie oznacza to jednak, że ludzie związani z legendarną wytwórnią zupełnie odcięli się od kontynuacji. Do ekipy realizatorskiej znów trafił bowiem Yoshiyuki Momose, człowiek odpowiedzialny za wizualizacje i designy niektórych postaci w takich filmach Studia Ghibli, jak np. Księżniczka Mononoke i Spirited Away: w krainie bogów. No i na stanowisko autora ścieżki dźwiękowej powrócił także Joe Hisaishi, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Znakomita muzyka, którą Japończyk stworzył na potrzeby pierwszej gry, z pewnością dodatkowo ostrzyła apetyt na sequel.

Zacznijmy od tego, że Revenant Kingdom odcina się fabularnie od „jedynki”. Mamy nowych bohaterów, nowe lokalizacje, czary, bronie itp. Nawet akcja toczy się kilkaset lat po wydarzeniach przedstawionych we Wrath of the White Whitch (a zatem jest to jednak w założeniu ten sam świat). I tak też Hisaishi stworzył na potrzeby gry w sporej mierze zupełnie nowy materiał. Podobnie jednak jak w przypadku pierwszej części, i tym razem jego pracę uzupełnił inny kompozytor (co najpewniej jest związane z postprodukcyjnymi zmianami). Owym jegomościem jest Kenichiro Saigo. Muszę jednak wszystkich uspokoić – utwory Saigo, odstające od reszty samplowanym brzmieniem, stanowią zaledwie niewielki fragment całej ścieżki dźwiękowej, a podczas rozgrywki bryluje głównie muzyka Hisaishiego. Na oficjalnym soundtracku znalazły się zresztą tylko utwory nadwornego kompozytora Hayao Miyazakiego.

Ze starych pomysłów powraca przede wszystkim niezwykle chwytliwy temat główny, który zaserwowany nam zostaje już w menu początkowym. Przyznam się szczerze, że nowa aranżacja nie za bardzo przypadła mi do gustu. Przede wszystkim zupełnie zbędny jest banalny, jakoby wciśnięty na siłę, męski chór, który dodaje utworowi sporo sztuczności. Temat ten zdecydowanie lepiej sobie radzi w czysto symfonicznych wariacjach, które idealnie oddają ducha wirtualnej przygody – w takiej też postaci występuje w utworach The Great Outdoors i Evan’s Kingdom. Natomiast drugi z najważniejszych tematów z „jedynki”, czyli melodia z piosenki Fragments of Hearts, pojawia się tutaj tylko szczątkowo, np. na początku kończącego songu Happily Ever After (w dalszej części tekstu jeszcze do niego wrócę). Natomiast progresja akordowa, która otwiera Field z pierwszej części, utwór bazujący właśnie na Fragments of Hearts, pojawia się fragmentarycznie w Kingmaker’s Theme z omawianego albumu. Ponadto w The Kingdom of Mise (myszy są głównymi antagonistami) rzuca się w uszy zaaranżowany temat z Neko Kingdom’s Castle Town z Wrath of the White Witch – zresztą zarówno jeden, jak i drugi kawałek odwołują się do Ding Dong Dell, królestwa, w którym toczy się akcja obydwu gier.

Obszerna baza nowych tematów porusza oczywiście całe spektrum emocji (liryka, akcja, podniosłe marszyki, nieco komizmu), które urozmaicają zarówno rozgrywkę, jak i odsłuch soundtracku na prywatnym odtwarzaczu. Ich wyliczanie tutaj nie miałoby większego sensu, ale myślę, że warto się zatrzymać na moment przy niektórych z nich. Do swoistych highlightów należy zwłaszcza impresjonistyczne wręcz The Boundless Skies, gdzie piękne, jakby leciutkie partie instrumentów dętych drewnianych, wiolonczeli i całej sekcji smyczkowej pozwalają wręcz unieść się słuchaczowi. Pięknie potrafi pobudzić wyobraźnię także zwiewne The Curious Boy, czy magiczne i zarazem przebojowe City of the Future. Ponadto mamy również heroiczny marsz To Arms (którego pierwsze nuty przypominają mi temat główny z serii Dragon Quest Koichiego Sugiyamy). Ważnym punktem jest też wspomniana wcześniej piosenka Happily Ever After, która od strony melodycznej wydaje się zakorzeniona w pracach Hisaishiego z lat 80., a od strony aranżacyjnej (elektroniczny beat i sample wokalu) w dziełach napisanych dla Takeshiego Kitano. Być może miał być to temat wiodący dla całej gry, albowiem w „jedynce” melodia z piosenki Fragments of Hearts stanowiła także kanwę ilustracji pod podróże po mapie. W Revenant Kingdom tę rolę przejął motyw główny, skądinąd bardzo sprawnie.

Muszę też jednak przyznać, że większość z wyżej wymienionych w powyższym akapicie utworów nie dorównuje najlepszym tematom z „jedynki” i zapewne sporo odbiorców chętniej będzie wracać do starszego soundtracku. Zresztą niektórym aranżom brakuje niekiedy odpowiedniej siły. Nie chodzi mi o to, że wykonanie jest słabe lub nieprecyzyjne, bo co do tego nie można mieć najmniejszego zarzutu, natomiast gdy przyrównamy to z pierwszą częścią, to można odnieść wrażenie, że muzyka rejestrowana jest przez mniejszy skład i brakuje jej odpowiedniej przestrzeni (słychać to zwłaszcza w Theme from Ni no Kuni 2). Jest to o tyle zagadkowe, że za wykonanie obydwu partytur odpowiadała ta sama orkiestra.

Aspektem, w którym Revenant Kingdom zdecydowanie wygrywa z Wrath of the White Whitch, jest temat bitewny. Let Battle Commence, bo to o tym utworze mowa, to doskonały przykład niezwykle energetycznej i zarazem lekkiej muzyki akcji. Do tego dochodzi łatwo wpadający w ucho motyw, może najbardziej chwytliwy ze wszystkich napisach na potrzeby „dwójki”. Dodatkowo pojawia się on w większości sekwencji bitewnych, których podczas rozgrywki jest bez liku (obok tematu głównego, który towarzyszy podróżowaniu bohaterów po świecie, to najbardziej zapadająca w pamięć idea muzyczna). Muzyka akcji ciekawie prezentuje się także w opartym na pracy orkiestry i perkusji The Toopled Throne, gdzie Hisaishi balansuje na granicy komizmu i napięcia. Poboczne utwory akcji cechuje jednak większa drapieżność i agresywność, co z jednej strony niekiedy sprowadza je do niezbyt wyszukanej ilustracji, a z drugiej czyni budulcami atmosfery zagrożenia podczas rozgrywki (co jest zresztą bardzo potrzebne, albowiem gra została powszechnie uznaną za łatwą do przejścia). Warto zwrócić uwagę, że w The Final Showdown Hisaishi sięgnął po melodię ze średniowiecznego Dies Irae, utworu zresztą często wykorzystywanego przez rozmaitych kompozytorów.

Zawarty na płycie materiał jest bardzo spójny brzmieniowo, główną rolę odgrywają instrumenty symfoniczne, ograniczona natomiast zostaje rola instrumentów tradycyjnych, które dawały o sobie znać w „jedynce” (sitar, tabla, etniczne perkusjonalia). Niewielką rolę otrzymał chór, który poza pierwszym utworem akcentuje swoją obecność zwłaszcza w mrocznym i intrygującym Dark Rite. Zupełnym novum jest jeszcze wykorzystanie elektroniki, która ni stąd, ni zowąd pojawia się pod koniec soundtracku, w The Factory Floor, które wykorzystuje progresję akordową z poprzedzającego go City of the Future. Takowy zabieg miał zapewne na celu podkreślenie zaawansowania technologicznego pewnej lokalizacji z rozdziału szóstego gry, niemniej ostateczny efekt razi kiczowatością. Swoją drogą szkoda, że zamiast tych dziwacznych i nieudanych eksperymentów nie znalazło się miejsce dla muzyki z miasta podniebnych piratów, która poprzez swoje folklorystyczne zacięcie sprawnie urozmaiciłaby pozostały materiał, jednocześnie z nim nie kolidując. Inna sprawa, że jej autorem być może jest wspomniany wcześniej Saigo, co też tłumaczyłoby, dlaczego nie znalazła się na rzeczonym soundtracku.

Revenant Kingdom nie jest w żaden sposób pracą rewolucjonizującą warsztat Hisaishiego, zresztą chyba nikt się takowej nie spodziewał. W większości utworów charakterystyczne pióro Japończyka jest bardzo wyraźnie słyszalne. Ba, w niektórych kompozycjach wyłapiemy kilka „autoinspiracji”. Najlepszym przykładem jest Kingdom by the Sea, które rytmicznie i melodycznie jest wzorowane na Cloud Trap ze Szkarłatnego pilota. Ponadto w Curious Boy usłyszymy partie dętych drewnianych, przypominające symfoniczną aranżację tematu głównego z Sonatine, a smyczki z The Final Showdown nasuwają skojarzenia z akcją z Yamato. Takich przykładów znalazło by się więcej.

Nie będę nikogo oszukiwał – Revenant Kingdom nie jest tak wyborną pracą, jak Wrath of the White Whitch. Nie ma w sobie tyle przebojowości, chwytliwości i energii. Jest bardziej skromna, mniej eksplozywna, ale przy tym wszystkim jednak równie finezyjna, barwna i dopieszczona od strony instrumentacyjnej i harmonicznej. To wszystko procentuje oczywiście odkrywaniem kolejnych smaczków przy następnych odsłuchach. Nie będzie to wiekopomne dzieło, ale z pełnym przekonaniem mogę napisać, że Joe Hisaishi nie zawiódł.

Inne recenzje z serii:

  • Ni no Kuni
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze