Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
The Octopus Project

Damsel

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 29-06-2018 r.

Motyw „damsel in distress” czyli w tłumaczeniu na język polski „damy w opałach” jest w kulturze znany od dziejów. Od antycznych herosów, po rycerzy walczących ze smokami, aby ocalić swe księżniczki, po dzielnych rewolwerowców, którzy ruszają na ratunek swych ukochanych. Bracia David i Nathan Zellner postanowili w swoim anty-westernie zabawić się konwencją, odwracając stereotypowe role i szkicując bardzo cienką linię, między kto jest złoczyńcą, a kto bohaterem. Film święcił swoją premierę na początku roku na festiwalach w Sundance i Berlinie, gdzie sam miałem okazję go zobaczyć i przekonać się jakże różnie publiczność na niego reagowała. Obraz z Robertem Pattinsonem i Mią Wasikowski w rolach głównych, najlepiej określić słowem „dziwny”. Zellnerowie starają się demitologizować Dziki Zachód wraz z tradycjami kowbojskimi idąc w kierunku kina kobiecej emancypacji. Czynią to za pomocą komedii, miejscami starają się iść w czarny humor jak z filmów innych braci, Braci Coen, ale jednak częściej skręcają w mało wyszukany slapstick. Damsel stara się być anty-westernem, komedią i kinem feministycznym w jednym i wiele na tej zabawie gatunkami traci, gdyż zamiast ciekawej hybrydy otrzymujemy przysłowiowy galimatias. Szkoda, gdyż na papierze film Zellnerów prezentował się ciekawie. A tak zostaje nam parę ciekawych fragmentów, niezłe aktorstwo, bardzo ładne zdjęcia z hipnotyzującą gitarową ścieżkę dźwiękową.

Za soundtrack odpowiada pochodząca z Austin w Teksasie grupa muzyczna The Octopus Project. Ich styl można określić jako mieszankę indie-popu z elementami muzyki eksperymentalnej, elektronicznej po psychodeliczną. Ich angaż przy Damsel nie powinien być zaskoczeniem, zważywszy, że przyjaźnią się oni z reżyserskim duetem i komponowali oni muzykę do ich dwóch poprzednich filmów.

Często jestem sceptyczny kiedy filmowcy powierzają oprawy dźwiękowe znajomym muzykom, czy swoim ulubionym zespołom, którzy na co dzień nie mają wiele wspólnego z muzyką filmową. I chociaż Damsel daleko do klasycznej ścieżki dźwiękowej jak stąd do Teksasu, to jednak jak wspomniałem, jest ona obok zdjęć jednym z mocniejszych elementów tego dziwacznego emancypacyjnego komedi-oanty-westernu. W tym leży też siła tego score’u, że nie jest on kolejną kliszą starającą się imitować dawnych mistrzów tego gatunku. Jednak przy całej swojej oryginalności słychać w nim dalej ducha Dzikiego Zachodu. Główna zasługa leży w użyciu instrumentów, które już chyba na zawsze będziemy utożsamiać z kowbojami, prerią i amerykańską dziką przyrodą. Tak też muzyka ta oparta jest głównie o dźwięk gitar, banjo, wspomaganych czasami brzmieniem piły, skrzypiec oraz delikatnego fletu. Kolejnym ważnym elementem, typowym zresztą dla The Octopus Projekt jest muzyka elektroniczna. W przypadku Damsel tworzą oni syntetyczne, wręcz hipnotyzujące elektroniczne pejzaże z pogranicza ambientu, na które dopiero nachodzą wspomniane wyżej instrumenty. W efekcie otrzymujemy subtelny, eteryczny score, który bardzo dobrze uzupełnia się ładnymi krajobrazami Utah, gdzie kręcony był ów film.

Ta minimalistyczna w formie muzyka The Octopus Project koncentruje się głównie na tworzeniu odpowiedniej atmosfery. I to wychodzi jej bezbłędnie tworząc wręcz dziwny, hipnotyzujący, odrealniony nastrój. Miejscami można byłoby wręcz sądzić, że muzycy z Austin lepiej zrozumieli intencje reżyserów i tego co oni chcieli opowiedzieć. Muzyka jawi się bardziej dojrzała i nie popada w rejony mało śmiesznej, miejscami dziecinnej komedii, a wręcz przeciwnie ma w sobie coś melancholijnego. Nie oznacza to też, że ta ścieżka jakoś kiksuje w obrazie. Mimo, że jak zaznaczyłem, daleko jej do klasycznej muzyki ilustracyjnej, to swoją rolę spełnia bez zarzutu. Nawet jeżeli film nie jest nią przeładowany i pojawia się ona sporadycznie. Ale ile razy to czyni, symbioza z obrazem wypada bez zarzutu, tworząc odpowiedni surrealistyczny klimat do zadumy.

Oglądając po raz pierwszy ten film od razu zwróciłem uwagę na muzykę i zastanawiałem się czy w ogóle zostania wydana. Mimo dwóch znanych nazwisk w obsadzie, mamy do czynienia ze skromnym kinem niezależnym. Za sprawą Milan Records soundtrack jednak doczekał się oficjalnego wydania, choć na razie nie w formie fizycznej. Trwający niecałe 40 minut album zawiera właściwie kompletną ścieżkę dźwiękową jaka znalazła się filmie. Jak wspomniałem w tym prawie dwugodzinnym obrazie muzyka jest ostrożnie dawkowana, ale ile razy się pojawia spełnia swoją funkcję. Po oderwaniu od obrazu ciągle zachowuje swój surrealistyczny, miejscami psychodeliczny klimat, ale można też zarzuć jej pewną monotonnie. Choć można wymienić kila wyróżniających się utworów, to jednak nie można nazwać tej muzyki tematyczną. Niektóre kawałki brzmią, jakby były improwizowane, swoistego rodzaju zabawą na gitarze. Ale i tak większość z nich zlewa się w jedną całość tworząc jednostajne, minimalistyczne brzmienie. Co też z drugiej strony można zaliczyć jako zaletę tego albumu. Trudno nie odmówić mu klimatu i od pierwszego do przedostatniego utworu jesteśmy w stanie pogrążyć się w ten gitarowo-ambientowy trans.

Specjalnie napisałem, „do przedostatniego utworu”, jako że ostatnim kawałkiem jest kiczowata ballada wykonywana przez Roberta Pattinsona. Naturalnie cała piosenka, jak i jej wykonanie, zarówno w filmie jak i na płycie należy potraktować jako żart, ten akurat nawet udany.

Wraz z premierą Damsel w Ameryce można zobaczyć jak ogromna jest rozbieżność w ocenach między Starym a Nowym Kontynentem. O ile w Europie, jak chociażby na Berlinale film braci Zellnerów został przyjęty więcej niż chłodnie, w Stanach Zjednoczonych krytycy wystawiają bardzo pozytywne oceny. Chwalona bardzo wysoko jest także muzyka The Octopus Project, gdzie niektórzy recenzenci zza oceanu porównują ją do Dead Man (Trupsza) Neila Younga, czy piszą, że tak brzmiałaby ścieżka dźwiękowa do filmu Sergio Leone, gdyby odpowiadał za nią zespół The Cure. Choć sam aż tak bardzo nie przesadzałbym z zachwytami, to jednak jak wielokrotnie wspominałem w tym tekście, obok zdjęć uważam muzykę za najmocniejszy element tego niespecjalnie udanego filmu.
Trudno jej odmówić oryginalności i specyficznego brzmienia, które tworzy odpowiedni trochę odrealniony klimat. Przy czym nie jest to soundtrack do westernu, gdzie należy w ogóle próbować bawić się w porównania z Ennio Morricone, Elmerem Bernsteinem, czy Alfrede Newmanem, czy w ogóle klasyczną w formie muzyką filmową. W przypadku Damsel możemy mówić o ciekawym, muzycznym eksperymencie, który jak to z eksperymentami bywa, nie każdy musi uznać za udany.

P.S. Poniżej mamy krótką scenę z filmu, gdzie możemy usłyszeć ten fragment tej ścieżki dźwiękowej:

Najnowsze recenzje

Komentarze