Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams, Alexander Courage

Superman IV: The Quest For Peace

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-07-2018 r.

Przez wiele lat to właśnie Superman Richarda Donnera stawiany był jako wzór świetnie zrealizowanego, mistrzowsko zagranego i wypełnionego duchem przygody, kina superhero. Bohaterowie komiksów DC musieli długo czekać, aby powtórzyć ten sukces w Batmanie. Ale czy wśród współczesnych odbiorców wracających do tych klasyków, jest ktoś kto pamięta tworzone dosłownie hurtowo sequele? O ile pierwsza kontynuacja przygód Kryptończyka spotykała się jeszcze z jako takim zrozumieniem, to o trzeciej i czwartej chciałoby się zapomnieć. Superman III poległ nie tyle komercyjnie, co artystycznie, skłaniając włodarzy studia Dovemead Films do porzucenia tej franczyzy. Schedę po nim przejęło Cannon Group., które nie bacząc na kiepskie nastroje wśród widzów, ruszyło z produkcją kolejnego filmu. Nie było to najbardziej zgrane przedsięwzięcie. Mało powiedzieć, że budżet skurczył się o ponad połowę, to na dodatek efekt pracy na planie ocierał się o realizacyjną i logistyczną katastrofę. Składanie tego wszystkiego do kupy również nie należało do najłatwiejszych zadań. Z pierwotnie planowanego, ponad dwugodzinnego filmu wykasowano prawie jedną czwartą, a wszystko przez miażdżące opinie po pokazach testowych. Ostatecznie Superman IV: The Quest for Peace trafił do kin w lipcu 1987 roku, stając się pożywką dla wielu krytyków i widzów. Nie ma się czemu dziwić, wszak historia opowiadająca o konfrontacji człowieka ze stali z jego nuklearną karykaturą, budzić może co najwyżej politowanie. Tak samo jak wątki walki o pokój wciskane na siłę w usta tytułowego bohatera. Przyznam, że już pierwsze zetknięcie się z tym obrazem w latach mojej młodości wzbudziło wówczas lekkie zażenowanie, a powtórzony niedawno seans… Cóż, zachowam to dla siebie…

Co skłoniło mnie do zmarnowania półtorej godziny na ponowne obejrzenie tego wątpliwej jakości widowiska? Głównie perspektywa recenzji ścieżki dźwiękowej, którą niejako odkryłem na nowo, wertując propozycje wydawnicze kolekcjonerskich wytwórni. Aż dziw bierze, że z takim zapałem nie podchodziłem do tej muzyki, kiedy po raz pierwszy zapoznawałem się z nią ponad dekadę temu. Inne okoliczności, inne podejście i oczekiwania? Nazwijcie to jak chcecie, ale chyba każdy miał w życiu taki moment, kiedy perspektywa i podejście do słuchanego ongiś materiału rewidowane były przez upływający czas. Szkoda, że wraz ze ścieżką dźwiękową nie zmieniło się podejście do obrazu Sidneya Furie. Najwyraźniej za mało czasu upłynęło od premiery…

Historia powstawania ścieżki dźwiękowej do Supermana IV, to wdzięczny temat na trzymającą w napięciu lekturę. Najpierw górnolotne idee wciągnięcia na pokład samego Johna Williamsa, a później liczne kłopoty z realizacją tego przedsięwzięcia. Już na wstępie Maestro musiał kurtuazyjnie odmówić, bo obłożony był innymi zobowiązaniami… A może po prostu zwietrzył nieuchronnie zbliżającą się klapę? W każdym razie z jego polecenia na stanowisku kompozytorskim osadzono Alexander Courage’a – wieloletniego współpracownika Williamsa. Jednakże legendarny kompozytor nie pozostawił przyjaciela z niczym. Podszedł honorowo do sprawy, biorąc na siebie ciężar skonstruowania całej bazy tematycznej. W przeciwieństwie więc do poprzednich dwóch części, kiedy Ken Thorne kopiował gotowe już aranże z kultowej partytury Williamsa, tym razem zaangażowanie Amerykanina było namacalne. Wiele godzin spędzonych na dyskutowaniu wykorzystania potencjału tematycznego serii przyniosło swoje wymierne efekty. Dalsze wypełnianie filmowych przestrzeni było już tylko czystą formalnością. Któż bowiem, jak nie Alexander Courage mógł idealnie nadawać się do „podrabiania” stylu Maestro i jego sposobu operowania orkiestrowym instrumentarium? Może tylko Herbert Spencer, który pracę kompozytora porzucił kilka dekad wcześniej na rzecz orkiestracji między innymi dla Williamsa. Ale jak się okazuje, Courage na czystym imitatorstwie prac wielkiego Johna nie poprzestał.

Każdy kto zna choć niewielką część twórczości Jerry’ego Goldsmitha, z pewnością dosłyszy się w Supermanie IV kilku detali odwołujących się do warsztatu Amerykanina. Nie tyle w sposobie prowadzenia narracji, która stara się podążać wytyczonymi przez Williamsa szlakami, ale również filozofią wykorzystania… elektroniki. Tak, drodzy państwo, czwarta odsłona Supermana nie stroni od tego sposobu ubogacania faktury muzycznej. Koncepcyjnie mieści się to w obrazie Sidneya Furie, jako muzyczne uzasadnienie wątku wyścigu zbrojeń, eksperymentów i powołania do życia nuklearnej karykatury Kryptończyka. Syntetyczne brzmienia nie przysłaniają jednak dosyć organicznego wizerunku tej kompozycji. Ścieżki dźwiękowej, która ma prawo zachwycać nie tylko pięknem i wyczuciem tematycznym, ale i monumentalną skalą, w jakiej została rozpisana. Właśnie ten bardzo odczuwalny w obrazie rozmach był nie lada problemem, spędzającym sen z powiek producentów. Licząc każdego dolara, postanowiono zorganizować sesje nagraniowe w Monachium przy udziale Symphony Orchestra Graunke. Efekt tej decyzji był opłakany w skutkach. Stroniący od filmowego scoringu, muzycy, nie odnajdywali się w tym twardym reżimie zawrotnego tempa i wymagających orkiestracji. Po kilku dniach „walki” podziękowano grajkom i zaaranżowano nową sesję w Londynie. Tym razem przy udziale zaprawionej w boju The National Philharmonic Orchestra. Nie zdecydowano się jednak na nagranie całości od początku. Kilka elementów zarejestrowanej w Monachium partytury, które mieściły się w wymogach producentów, pozostawiono. Prawdziwym wyzwaniem było więc odpowiednie zmiksowanie całości, aby zatrzeć ślady różnic w barwie, brzmieniu środowiska, w jakim dokonano sesji. Patrząc jednak na efekt końcowy, można dojść do wniosku, że ekipa zajmująca się postprodukcją wykonała doskonała robotę. To jednak nie koniec trzymającego w napięciu thrillera pod tytułem „Muzyka do Supermana IV”.

Lata 80. rządziły się swoimi prawami, a jednym z nich było przeniesienie współczesnych trendów brzmieniowych na nawet najbardziej tradycjonalistyczny grunt. Nie inaczej było z Supermanem IV, który już na etapie tworzenia scenariusza uwzględniał przerywniki w ramach których funkcjonować miała muzyka na pograniczu popu, jazzu i elektroniki. O stworzenie takowej muzyki dodatkowej poproszono Paula Fishmana, który na potrzeby czwartego Supermana skomponował i wykonał (sam!) osiem utworów o łącznym czasie trwania ponad pół godziny. Co z tego, skoro w filmie ostatecznie znalazła się niespełna połowa z nich. Zresztą drastyczny montaż obcesowo potraktował nie tylko wysiłek twórczy Fishmana, ale i część oprawy muzycznej skomponowanej przez Courage’a.

Przez wiele lat po premierze Supermana IV nikomu nie dane było przekonać się o skali tego przedsięwzięcia. Przygotowywany jeszcze na etapie postprodukcji filmowej, album soundtrackowy, ostatecznie nie trafił na rynek. Powód był prozaiczny. Prawie połowa materiału, jaki się na nim znalazł był odrzutem, który nie wybrzmiał w filmie. W obliczu finansowej klęski obrazu nikt już nie zawracał sobie głowy nanoszeniem zmian. Projekt odłożono do szuflady i przez blisko dwie dekady ścieżka dźwiękowa do czwartego Supermana była mokrym snem miłośników muzyki filmowej. Dopiero staraniem wytwórni FSM na rynek trafiło monumentalne, limitowane wydawnictwo grupujące oprawy muzyczne do wszystkich czterech filmów oraz serialu animowanego. Ot łakomy kąsek dający szczegółowy wgląd w muzyczną całość franczyzy. Niestety chęć wgryzienia się w ten delikates związana była z gigantycznym wydatkiem, dlatego w ramach uszczuplonej reedycji, dokładnie dziesięć lat później na rynku kolekcjonerskim zawitało osobne wydanie prezentujące całość muzyki nagranej na potrzeby pierwotnej wersji montażowej Supermana IV. Wytwórnia La-La Land Records nie tyle wzięła na warsztat gotowe mastery od FSM, ale poddała całość gotowego już miksu ponownej renowacji pod nadzorem Mike’a Matessino i Lukasa Kendalla – producenta wspominanego wcześniej molocha od FSM. Efekt tego wszystkiego jest zadowalający…


Można odnieść wrażenie, że wydawcy celowali głównie w target ludzi pragnących przytulić odseparowaną od reszty serii, oprawę muzyczną do czwartej odsłony Supermana. Z całym szacunkiem dla wysiłku Kena Thorna, ale jego dzieła bledną przy kultowym tworze Williamsa oraz tworzonym w podobnym duchu The Quest for Peace. A skoro na rynku od wielu już lat powszechnie dostępny jest remasterowany complete pierwszej partytury, to czemu nie wyjść z podobną inicjatywą dla bardziej selektywnego segmentu odbiorców? Faktem jest, że posiadacze opasłego wydania od FSM nie mają czego szukać na płytach od La-Li, choć dopieszczona szata graficzna i wspomniany wcześniej remaster mogą okazać się łakomym kąskiem. Niezależnie od preferencji, trzeba powiedzieć, że pieniądze wydane na ten soundtrack, jak i czas nad nim spędzony nie będą zmarnowane.

I potwierdzą to już pierwsze minuty, kiedy na horyzoncie pojawia się fanfara z kultowym tematem Johna Williamsa. Późniejsze elementy ilustracji tylko potwierdzają wysoką kondycję ścieżki dźwiękowej do tego średnio udanego obrazu. Sekwencja ratowania ludzi w rozpędzonym metrze, czy też działania Supermana mające na celu denuklearyzację mocarstw – to wszystko świetnie sprawdza się nie tylko w ramach obrazu, ale i jako indywidualne słuchowisko. Imponujące pod względem narratywnym, choć nie ustrzegające się drobnych problemów rzutujących na odbiór całości. Są również przebłyski geniuszu i żywym tego przykładem jest wątek pierwszego Nuclear Mana, wyciętego z finalnej wersji obrazu. Balansująca pomiędzy steinerowską dramaturgią, a slapstickowym sposobem budowania narracji, ma prawo przywoływać w pamięci analogiczne frazy z tworzonego kilka lat później Hooka. Zresztą skojarzeń z kinem familijnym Williamsa początków lat 90. jest tutaj o wiele więcej. Wszystko sprowadza się do twierdzenia, że mimo szczątkowego zaangażowania Johna Williamsa w ten projekt, to jednak odbił się on na późniejszej twórczości tego kompozytora.

„Wall-to-wall music”. Tak w skrócie można określić partyturę do czwartego Supermana. W przeciwieństwie jednak do wielu klasyków początków kina dźwiękowego, praca Courage’a jest bardzie tworem baletopodobnym, aniżeli wagnerowskim monumentem. Owszem, muzyczna akcja pełni w ścieżce dźwiękowej dosyć istotną rolę i co najważniejsze jest ona genialnie rozpisana. Ale uwagę zwraca również liryka odnosząca się do relacji Clarka Kenta z dwiema redakcyjnymi koleżankami. Uderzające w jazzową, romantyczną nutę, tematy, świetnie komponują się z komediowym sposobem prezentacji. Wszystko to dodaje ilustracji większego kolorytu. Tym bardziej, ze lada moment zbombardowani będziemy mocnym, marszowym tematem Nucelar Mana. Na albumie soundtrackowym – zwłaszcza na pierwszym dysku – świetnie się to wszystko zazębia, tworząc pasjonujące, choć miejscami przytłaczające słuchowisko. Pierwsza część drugiego krążka, to kontynuacja tej myśli; eskalacja i powolne zmierzaniu ku epickiej, finalnej konfrontacji. Dynamiczna akcja prowadzi nas do kolejnej, tym razem już końcowej, prezentacji marszowego motywu Supermana.



W normalnych okolicznościach pewnie nie przywiązywałbym większej wagi do utworów bonusowych, ale w tym przypadku mają one kolokwialne znaczenie. Bynajmniej nie chodzi tu o alternatywne wykonania, tylko o muzykę źródłową oraz piosenki tworzone przez Paula Fishmana. Fajnie, że zostało to uwzględnione w przygotowaniu tego albumu i zaprezentowane właśnie w takiej formie – jako ciekawostka na końcu albumu. Choć niektóre zaprezentowane tu piosenki miały potencjał na bycie szlagierem. Szkoda więc że planowany jeszcze przed premierą filmu album winylowy nie ujrzał światła dziennego. Kto wie, czy niektóre z tych kawałków nie weszłyby na stałe do popkultury.

Jednego możemy być pewni. Popkultura ma gdzieś (nie powiem gdzie) ścieżkę dźwiękową do Supermana IV. Blamaż filmu oraz absencja albumu soundtrackowego na rynku muzycznym skutecznie odsunęły to fajne w gruncie rzeczy słuchowisko w cień kultowej ilustracji Johna Williamsa do pierwszego Supermana. A szkoda, bo jest na czym przysłowiowe ucho zawiesić. Miejmy nadzieję, że to osobne wydanie pozwoli niektórym miłośnikom muzyki filmowej odkryć potencjał kryjący się w tym ponad dwu i półgodzinnym soundtracku. Polecam!

Inne recenzje z serii:

  • Superman
  • Superman II & III
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze