Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Executive Decision – The Deluxe Edition (Krytyczna decyzja)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-07-2018 r.

Grupka terrorystów uprowadza samolot, żądając w ramach okupu (…) W gabinecie owalnym (lub dowolnym centrum dowodzenia) zbiera się sztab kryzysowy, który desygnuje grupkę ludzi do zażegnania kryzysu…. Brzmi znajomo? Nie dziwne, wszak podobnych filmów powstały już dziesiątki. Ale tylko kilka z nich obroniło się dobrym pomysłem na fabułę, niewybredną grą aktorską, czy chociażby stroną techniczną. I kiedy wszystkie znaki na ziemi i niebie zwiastowały porażkę reżyserskiego debiutu Stuarta Bairda, Krytycznej decyzji (Executive Decision), wtedy nastąpiło nieoczekiwane. Widownia i krytyka pokochała odważne decyzje, jakie podjęli twórcy tego widowiska. Zaskakujący twist fabularny już na wstępie dał do zrozumienia, że z typowym, kliszowym kinem akcji nie będziemy mieli tu do czynienia. I faktycznie, zamiast strzelanin otrzymujemy mnóstwo strategicznych, technicznych działań, mających na celu pozbawienie terrorystów głównego atutu – bomby zagrażającej życiu nie tylko pasażerów, ale i mieszkańców Ameryki. Trzymający w napięciu thriller okazał się jednym z najlepszych filmów tego gatunku, ale dosyć szybko jego treść stała się niewygodnym tematem po tragicznych wydarzeniach z 11 września wiadomego roku.

Niewygodne okazują się również dyskusje na temat ścieżki dźwiękowej, która mimo upływu czasu w dalszym ciągu dzieli odbiorców na gorących zwolenników i zagorzałych przeciwników. Rzadko kiedy udaje się spotkać opinię wypośrodkowującą i trafnie punktującą wszystkie wady i zalety tej ilustracji. Osobą odpowiedzialną za jej stworzenie była żywa (wówczas) legenda muzyki filmowej, Jerry Goldsmith. Angaż ten zbiegał się z wielkim powrotem Amerykanina do rdzennego kina akcji, z którego na jakiś czas z powodów osobistych postanowił zrezygnować. Osobą, która niejako sprowadziła Goldsmitha do tego gatunku był stojący za kamerą Krytycznej decyzji, Stuart Baird. Od lat był on bowiem wielkim miłośnikiem twórczości Jerry’ego, mając z nią jednocześnie bezpośrednią styczność jako montażysta chociażby Omena, czy Odległego lądu. Predyspozycje Jerry’ego do tego filmu były niekwestionowane, a zamiłowanie do elektronicznych środków muzycznego wyrazu stanowiło jakby dodatkowy atut, mogący tchnąć w klasyczne formy ducha nowoczesności. Mało kto spodziewał się jednak, że Jerry Goldsmith zamiast intensyfikacji w sferze aranżacyjnej ucieknie się do maksymalnego jej upraszczania. Podjęta wtedy, krytyczna decyzja, będzie rzutowała na kolejne akcyjniaki Jerry’ego – praktycznie aż do momentu zawieszenia kariery ciężką chorobą i ostatecznego zakończenia śmiercią. Najwyraźniej reżyser był ukontentowany takim modelem ilustracyjnym, skoro wszystkie późniejsze, a reżyserowane przez niego filmy umuzycznił właśnie Goldsmith.



Mówi się, że niebagatelny wpływ na zmianę podejścia Goldsmitha do muzycznej akcji miała gromka krytyka, jaka spłynęła na niego po Pamięci absolutnej. To ona wysłała kompozytora na dobrowolny urlop od kina akcji, co z pewnością przełożyło się na późniejszą zmianę myślenia. I mimo, że w następnych latach wspinał się jeszcze na wyżyny swoich możliwości, ilustrując takie obrazy, jak Air Force One, to jednak dominowało przeświadczenie o zmęczeniu tego typu kinem. Minimalizacja w zakresie środków muzycznego wyrazu, przerzucenie części ciężaru ilustracyjnego na eteryczne, elektroniczne tekstury – to tylko ogólny obraz zmian, jakie zagościły w warsztacie Jerry’ego w połowie lat 90. O dziwo takie podejście nie rozminęło się z wymową i dynamiką filmu Bairda. Mimo gatunku, z jakiego wyrasta, zasadniczo różni się od wypełnionych wartką akcją widowisk. W Krytycznej decyzji dominują trzy podstawowe wątki, które bezpośrednio przekładają się na kształt i tematykę ścieżki dźwiękowej. Pierwszym z nich jest oczywiście wątek militarystyczny – wszystkich działań, jakie prowadzone są w celu zażegnania kryzysu. Goldsmith stworzył tutaj bezosobowy, patetyczny motyw, który jest niekwestionowanym filarem całej partytury, jednocześnie nadając jej pewien rytm. Niespieszny i precyzyjny, jak precyzyjne i przemyślane są działania bohaterów. I na kanwie tego motywu wyrasta kolejny idiom skojarzony z działalnością antyterrorystów. Suspensowa tekstura (bo o melodii raczej nie możemy tutaj mówić) stanowi idealną przestrzeń do eksperymentowania z różnego rodzaju elektronicznymi środkami wyrazu. Siermiężnymi w treści, leciwymi, ale w rękach Goldsmitha bardzo efektywnie zagospodarowanymi. I gdyby nie trzeci, najbardziej egzotyczny element tej ścieżki dźwiękowej, prawdopodobnie byłaby ona jałową tapetą godną zapomnienia. Chodzi mianowicie o drobne aranżacyjne smaczki, odsyłające wyobraźnię odbiorcy w bliskowschodnie rejony. Kompozytor nie epatuje ordynarnie całą gamą etnicznych instrumentów, ograniczając się jedynie do symbolicznych akcentów bazujących na perkusjonaliach, fletach oraz tureckim instrumencie smyczkowym rebab (nie mylić z popularnym kebabem). Tyle w kwestiach czysto technicznych, z których Goldsmith wyszedł nawet obronną ręką. Ale co ze sferą narratywną? No tutaj nie jest już tak kolorowo.


Krytycznej decyzji daleko do ideału. Również do miana bardzo dobrego scoru, bo nie spełnia wszystkich trzech podstawowych kryteriów definiujących takowy. Funkcjonalność – owszem, partytura dobrze sobie radzi z dynamizowaniem akcji, wypełnianiem niezbędnych przestrzeni i ich podziałem na tematyczne segmenty. Nastrój – jego głównym wyznacznikiem jest wyraźna selekcja w obrębie tematycznym na dobrych i tych złych. Szkoda tylko, że w tym czaro-białym postrzeganiu obrazu zabrakło odrobiny szarzyzny. To ona mogłaby dźwignąć trzecie kryterium, które Goldsmith położył na całej linii, mianowicie narrację. Kompozytor nie opowiada w tej pracy żadnej historii. Muzyka nie rozwija się w żadnym określonym kierunku… Po prostu jest. Wchodzi na scenę, robi swoje i oddala się bez pożegnania. Owszem, w filmie da się to wszystko zamaskować odpowiednim miksem, czy też umiejętnie przeprowadzonym spottingiem. Ale wyjęcie tak skonstruowanej muzyki z ciasnych ram filmowych skutkuje dosyć topornym w całościowym ujęciu, słuchowiskiem.

Mogliśmy się o tym przekonać już w 1996 roku, kiedy nakładem Varese Sarabande ukazał się album soundtrackowy z fragmentami scoru. Półgodzinne słuchowisko, mówiąc delikatnie, nie należało do najbardziej pasjonujących w goldmsithowskim wydaniu. Prosta, bazująca na kliszach, konstrukcja tematu przewodniego i jeszcze prostsza sfera aranżacyjna, sprawiały, że dosyć szybko z obojętności przechodziliśmy do znużenia. Takie było zdanie ogółu (również i moje), choć wiem, że istnieje spore grono fanów tej partytury, którzy z niecierpliwością wyczekiwali jakiegoś rozszerzenia tego albumu. 80-minutowy materiał skomponowanego na potrzeby filmu od dawna bowiem krążył po sieci w formie bootlega, rozpalając wyobraźnię tego wąskiego segmentu. Ich marzenia spełniono dopiero po 20 latach, kiedy w ramach klubowej serii The Deluxe Edition ukazało się limitowane do 2 tysięcy egzemplarzy wydawnictwo. Ukazało się na nim prawie wszystko, co mało okazję wybrzmieć w filmie Bairda – w typowym dla tej serii, optymalnym sposobie prezentacji. Krótkie kilkudziesięcioseunkowe fragmenty przemontowano w dłuższe utwory, a to, co nie spełniało kryteriów estetycznych po prostu usunięto z chronologicznie potraktowanego programu. Czy wysiłek włożony w proces edycji opłacił się?



Powinniśmy chyba zasięgnąć opinii grupy docelowej, gdyż tylko oni będą w stanie czerpać przyjemność z wertowania zawartości tego albumu. Również oni będą w stanie wypunktować wszystkie mocne strony ścieżki dźwiękowej Goldsmitha, z którymi brutalnie obeszła się regularna edycja soundtracku, Ja, mimo wielu prób i podejść, nie znalazłem właściwie żadnego powodu, dla którego statystyczny odbiorca miałby przerzucić się z męczącego słuchowiska na jeszcze bardziej wymagające. Jest to o tyle interesujące zjawisko, gdyż zazwyczaj w przypadku kompozycji Goldsmitha, to właśnie rozszerzenia soundtracków prostowały zakrzywiony obraz krótkich niczym single, albumów Varese. Idealnym tego przykładem jest Reakcja łańcuchowa, która w pełniejszej wersji stawia przed słuchaczem jakąś muzyczną opowieść, a nie przypadkowy zbiór highlightów. Krytyczna decyzja w moim odczuciu nie posiada takowej, więc każde wydłużanie tego doświadczenia działa tylko na niekorzyść szeroko pojętej słuchalności. I owszem, można mówić, że zabrakło tego czy innego utworu akcji. Ale czy którykolwiek wnosi cokolwiek nowego do zasłyszanej wcześniej treści? Moim zdaniem nie. Inną sprawą jest, że jakiekolwiek tasowanie playlisty nie wpływa w znacznym stopniu na doświadczenie odsłuchowe. Monotonia dopada w takim samym stopniu.

Każde pojawiające się na rynku rozszerzenie ścieżek dźwiękowych Jerry’ego Goldsmitha wywołuje we mnie dreszczyk emocji. Może nie zawsze jest on rekompensowany olbrzymią euforią po przesłuchaniu takowego, ale zawsze idzie się w nich jakoś odnaleźć. Niestety w najnowszym, prawie że kompletnym wydaniu Krytycznej decyzji nie odnalazłem się ani po pierwszym, ani po piątym odsłuchu. Na więcej po prostu szkoda mi czasu. I jak domniemam, dla wielu statystycznych miłośników muzyki filmowej decyzja o odpuszczeniu zakupu tego krążka również nie była krytyczna. Choć jako ciekawostkę warto odnotować rynkową obecność tego specjału.


Inne recenzje z serii:

Executive Decision

Najnowsze recenzje

Komentarze