Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tangerine Dream

Thief (Złodziej)

(1981/2013)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 05-09-2018 r.

Nikt chyba nie jest w stanie zaprzeczyć temu, że założona przez Edgara Froese grupa Tangerine Dream wywarła duży wpływ na rozwój muzyki elektronicznej. Działalność zespołu przyczyniła się także do spopularyzowania tego gatunku w świecie muzyki filmowej. Ich pierwsza styczność ze światem kina nastąpiła przy okazji Ceny strachu Williama Friedkina, na potrzeby której powstała nowatorska i awangardowa ścieżka dźwiękowa. Można powiedzieć, że był to jednak dość okazjonalny projekt, bo w kolejnych latach kapela Froesego nie pracowała na rzecz kina, skupiając się głównie koncertowaniu i wydawaniu kolejnych albumów studyjnych. Do filmu powrócili pięć lat później, tworząc oprawę muzyczną do sensacyjnego Złodzieja, debiutanckiego obrazu Michaela Manna, późniejszego twórcy kultowej Gorączki. Właściwie to właśnie od tej produkcji zaczęła się ich regularna przygoda z X muzą.

Bohaterem Złodzieja jest Frank (w tej roli twardy jak skała James Caan), specjalista od włamań i kradzieży. Pewnego dnia ginie jeden z jego dłużników, w związku z czym mężczyzna podejmuje w tej sprawie śledztwo na własną rękę. W końcu dociera do narkotykowego bossa, który zgadza się oddać mu pieniądze w zamian za jeszcze jeden skok. Frank postanawia, że będzie to jego ostatni napad.

Mann z początku chciał wykorzystać w filmie, jakże odległy od twórczości Tangerine Dream, nowoorleański jazz, na którym się wychował. Zmiana koncepcji nastąpiła jednak za sprawą samego Friedkina, twórcy wspomnianej Ceny strachu, który zaznajomił Manna z dokonaniami grupy. Co ważne, do zilustrowania Złodzieja muzycy z Tangerine Dream przystąpili z filmowym carte blanche, niemal zupełnie odrzucając to, co stworzyli na potrzeby Ceny strachu. W zamian za to postanowili skierować się w stronę swoich dużo przystępniejszych eksperymentów z przełomu lat 70. i 80. (zwłaszcza albumy Tangram i Force Majeure).

Sercem recenzowanej ścieżki dźwiękowej jest, tłumacząc dosłownie, temat plaży, pojawiający się pod postacią dwóch utworów. Obydwa powalają wręcz niezwykle odprężającym kolażem syntezatorów oraz gitar i perkusji elektrycznych (podczas seansu usłyszymy tę muzykę w scenie, w której… zmuszeni jesteśmy oglądać owłosioną klatę Jamesa Canna). Śmiem twierdzić, że to jeden z najlepszych i najbardziej wyrazistych tematów w karierze Tangerine Dream.

Pozostały materiał sprowadza nas w rejony, z którymi twórczość Tangerine Dream jest dobrze kojarzona. Linia melodyczna zostaje tutaj odpowiednio zredukowana, a warstwa rytmiczna, często zbudowana na złożonych fakturach elektronicznych, zaczyna przejmować dominującą rolę. 10-minutowy Diamond Diary jest tego dobrym przykładem. Mamy tu szybką, pulsującą elektronikę (opartą na charakterystycznych dla bandu sequencerach) i prostą melodykę. Patrząc na czas trwania utworu, który bardziej pasowałby do któregoś z albumów studyjnych grupy, można by domniemywać, że w filmie pojawia się tylko jego fragment. Nic bardziej mylnego. Otóż Diamond Diary ilustruje długą, początkową sekwencję, w której Frank dokonuje zuchwałego rabunku drogocennej biżuterii. Nowatorska, jak na owe czasy, muzyka Tangerine Dream dobrze koresponduje z nowoczesnym metodami stosowanymi przez głównego bohatera.

Co prawda poza Beach Theme nie ma tu zbyt wielu zapadających w pamięć motywów, niemniej nie oznacza to, że niemieccy muzycy nie pokusili się o kilka pomniejszych melodii, które często wydają się niejako zawieszone nad rytmicznymi sequencerami lub zapętlonymi perkusyjnymi beatami. Np. Burning Bar i Scrap Yard nacechowane są jaskrawą i chwytliwą elektroniką, a Dr. Destructo i Ignenous prezentują słuchaczowi szorstkie, gitarowe riffy. Swoją drogą, ta druga ścieżka jest rozwinięciem pewnej koncepcji z Force Majeure, pochodzącego z 1979 roku albumu studyjnego Tangerine Dream. W tym opartym na nierzadko pędzących sequencerach i gitarowych riffach albumie, nieco oddechu gwarantuje w zasadzie jedynie Trap Feeling, które w swym ambientowym nastroju znacząco odstaje od reszty new-age’owych i elektro-rockowych kompozycji. Zresztą większość muzycznych wejść brzmi dość nonszalancko, w swoim czasie z pewnością brzmiało to świeżo i zaskakująco. Inna sprawa, że nie wszystko tu działa bez zarzutu, czasem niektóre fragmenty wydają się trochę nachalne, niemniej roztaczana przez muzykę atmosfera potrafi skutecznie przesłonić te mankamenty. Czasem zdaje się podpowiadać widzowi: „ten film jest cool”.

Warto napisać jeszcze o jednym ciekawym zagadnieniu. Otóż w ostatniej chwili Mann stwierdził, że potrzebuje jeszcze jednej kompozycji, tym razem pod punkt kulminacyjny. Jako że jednak w tym czasie niemieccy muzycy byli już zajęci trasą koncertową, to też amerykański reżyser zwrócił się z prośbą o pomoc do Craiga Safana, którego miłośnicy muzyki filmowej mogą kojarzyć z przebojowej fanfary z filmu Ostatni gwiezdny wojownik. Tak o to powstał kolejny świetny utwór, The Confrontation. Na szczęście nie odstaje on zbytnio od materiału Tangerine Dream (część sampli, zwłaszcza z początku kawałka, wydaje się ewidentnie wzorowana na Beach Theme). Ma on jednak bardziej rockowy charakter, gitary elektryczne zresztą brzmią tutaj bardziej typowo dla tego gatunku. Całość podana jest w doprawdy przebojowym tonie, przy którym nie sposób nie potupać nogą. Z pewnością jest to miły bonus do opisywanego wydawnictwa.

Co ciekawe, recenzowana ścieżka dźwiękowa wywołała sporo kontrowersji. Z jednej strony zebrała laury za innowacyjne podejście do kina, z drugiej strony, z tego samego powodu, bywała krytykowana. I nawet jeśli prawidła ilustracyjnie faktycznie wydają się tu czasem nieco naciągane, to jednak Thief wciąż prezentuje się naprawdę fajnie, od najlepszej strony przypomina o dawno minionej epoce. Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze