Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Radosław Rozbicki

Road To The Top

-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Grzesik | 01-10-2018 r.

Przedmiotem poniższego tekstu analityczno-narzekającego jest debiutancki album jednego z młodych, aspirujących polskich kompozytorów. Tytuł jego zaś to Road To The Top. Przy okazji, ten tekst potraktujcie jako zaczątek minicyklu o nazwie Młodzi Polscy Kompozytorzy, gdzie prawdopodobnie od czasu do czasu będę recenzować prace debiutantów. Osobiście nie spodziewam się wielkiej aktywności, więc to będzie taki nieformalny i nieregularny cykl.

Dla autora tego tekstu napisanie go nie było łatwym zadaniem. Po pierwsze nie miał nawet najmniejszego pojęcia jak ugryźć ten temat. Musicie wiedzieć bowiem, Kochani Czytelnicy, aby dobrze zrecenzować album muzyki filmowej, trzeba znać obydwa konteksty. Kontekst albumu, czyli to, co otrzymujemy na krążku. Ostatnio częściej w formie cyfrowej, lecz nie o tym jest ta dyskusja. Oraz drugi z nich, kontekst filmu. Albowiem, jak sama nazwa tego gatunku ‘muzyka filmowa’ wskazuje, najważniejszą sferą oddziaływania muzyki filmowej jest właśnie film. To, w jaki sposób oddziałuje, uzupełnia, niejednokrotnie komentuje, czasem żartuje z tej celuloidowej rzeczywistości. Co jednak, gdy nie mamy możliwości oparcia się w swej ocenie na filmie? Jak ugryźć i posmakować czegoś, czego nawet nie ma w filmie? Próba odpowiedzi na to pytanie spędzała mi sen z powiek i powodowała syndrom niekończącego przesuwania terminu napisania tejże pracy.

Dlatego też poniższą recenzję dla ułatwienia, zarówno pisania, jak i jej późniejszego czytania, podzielę na następujące kategorie, a są to: 

  • słuchalność 
  • oryginalność 
  • jakość

    Słuchalność – to kategoria, w której album Radosława błyszczy najmocniej. Albowiem działa on bardzo pobudzająco. Przez czterdzieści minut jesteśmy wręcz bombardowani dźwiękami, każdy utwór próbuje przebić swojego poprzednika. Przebić w doniosłości, epickości i energii kipiącej z nut. Oprócz standardowego arsenału smyczkowych ostinat, akordów i uderzeń dętych blaszanych, perkusji i chórów, autor sięga także po gitary elektryczne. Co więcej, to jeden z niewielu albumów, gdzie takie połączenie wyszło całkiem nieźle. Stanowią one ciekawy element uzupełniający kompozycje. Jednocześnie forma tego albumu, czyli kilkadziesiąt minut epickości, potrafi poważnie odbić się na wrażeniach z odsłuchu. Musicie bowiem wiedzieć, że kompozytor nie ma dla was litości. Słuchając Road To The Top albo wchodzicie bez zastrzeżeń na tę drogę, albo też zbaczacie w inne muzyczne ścieżki. Nie ma odpoczynku, nie ma przystanku, jest tylko szaleńcza podróż.

    Oryginalność – o ile poprzednia kategoria była czymś, w czym Road To The Top mógł błyszczeć, tak już tu, cóż, nie jest dobrze. Właśnie brak oryginalności był tym, co sprawiało mi największe trudności zarówno podczas odsłuchu, jak i pisania tej krótkiej pracy. Niestety, cały album brzmi jak zwykła kompilacja utworów muzyki trailerowej zebranych po przepastnych głębinach YouTube. Pojawia się kilka ciekawszych fragmentów i za nie ocena leci trochę do góry, lecz niestety tu jest najsłabiej. Moją największą uwagę zwróciła jednak obecna pod koniec albumu kopia Time od Hansa Zimmera. Są tutaj co prawda drobne różnice w aranżacji i wykorzystaniu elektroniki, lecz i tak wtórność w stosunku do utworu Niemca dość mocno rzuca się w uszy. Bo o ile całość albumu można nazwać inspirowaną, natchnioną brzmieniem takich tuzów jak Audiomachine, Two Steps From Hell czy Globus, to ten jeden fragment naprawdę psuje mi przyjemność. Ogólnie smuci mnie, że słychać tu tak mało indywidualnego głosu kompozytora, a bardziej katalog zapożyczeń z szeroko pojętego katalogu brzmień i melodii RCP oraz typowej muzyki trailerowej.

    Jakość – jak można się spodziewać, praktycznie całość aranżacji to sample. Dobrze wykorzystane, niekiedy zaskakująco naturalne i realistyczne. Choć tu też mam się do czego przyczepić. Kompozytor tego albumu ma alergię na dęte drewniane, czemu to nie wiem, lecz się domyślam. Szkoda, ich większa obecność mogłaby wiele wnieść do całości. Ogólnie poziom solidny, lecz jednocześnie bez zachwytów.

    Jednocześnie pojawia się drobne pytanie, czy są w niniejszym albumie jakieś pojedyncze utwory warte uwagi? Nawet we fragmentach. Dobre pytanie, a odpowiedź brzmi tak, choć to są niestety głównie pojedyncze momenty. Na przykład druga połowa utworu Be Strong, gdzie do gry wchodzi ściana gitar elektrycznych, całkowicie przejmując sferę audytywną. Do tego melodia w tle ma przyjemne, orientalne zabarwienie. Drugim zaś utworem wartym wyróżnienia jest Sound of Nature, najbardziej konsekwentny, spójny i klimatyczny z całego albumu. Elektronika, brzmienia symfoniczne i chórki osiągają w nim najprzyjemniejszą harmonię wśród wszystkich utworów obecnych w recenzowanej pracy.

    Kończąc ten niestety krótki tekst, mogę wam jedynie polecić obserwowanie dalszej kariery Radosława, a samego albumu słuchać wtedy, gdy potrzeba wam energii. Swoją dynamiką potrafi skutecznie rozbudzić i pobudzić. Samemu kompozytorowi życzę zaś większej oryginalności, mnóstwa świetnych pomysłów i dobrej inspiracji. Aby na swych muzycznych drogach do szczytu znalazł swoją ścieżkę i nią podążał, wyróżniając się wśród tłumu młodych twórców.

  • Najnowsze recenzje

    Komentarze