Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roque Baños

Girl in the Spider’s Web, the (Dziewczyna w sieci pająka)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-12-2018 r.

Są filmy, które w ogóle nie powinny powstawać. I jednym z nich jest Dziewczyna w sieci pająka (The Girl in the Spider’s Web). Oparty na powieści Davida Lagercrantza, żeruje w gruncie rzeczy na kultowej marce thrillerów Stiega Larssona pod zbiorczym tytułem Millenium. Książka, która nie zrobiła na rynku wielkiej furory, stała się tym samym punktem odniesienia do stworzenia nieformalnego sequela Dziewczyny z tatuażem. Powracają zatem dwie kluczowe postaci: Lisbeth Salander, oraz jej przyjaciel Mikael Bloomkvist. Tym razem młoda hakerka uwikłana jest w intrygę szpiegowską, która zagrażać może bezpieczeństwu całego świata. W toku działań, okazuje się, że na czele tajnej organizacji pod nazwą „The Spider” stoi ktoś bliski głównej bohaterce. Kto to jest? Nie trudno się domyślić. Zresztą już na etapie promocji obrazu odsłonięto już wystarczająco dużo kart, aby Dziewczynę w sieci pająka podziwiać z jakimkolwiek zaskoczeniem. Film Fede Alvareza nie ma również tego specyficznego klimatu, w którym opływała ekranizacja książki Larssona. I gdyby nie kreacja głównej bohaterki, która kradnie większość scen, nie byłoby tu nic wartego uwagi. No może poza wybranymi fragmentami muzycznymi…

W tym miejscu można zapytać, czemu do zilustrowania Dziewczyny w sieci pająka zaangażowano akurat Roque Banosa. Wszak poprzedni projekt z tej serii umuzycznił duet Trent Reznor & Atticus Ross i w niektórych kręgach praca ta uważana jest za dzieło niemalże doskonałe. Więcej jest chyba przeciwników sprowadzania muzyki filmowej do sound designerskiego tła, czym w moim odczuciu była właśnie oprawa do Dziewczyny z tatuażem. Fakt, ten sposób ilustrowania filmu na pewnych płaszczyznach się sprawdza, ale o opowiadaniu jakiejkolwiek historii można tutaj zapomnieć. Kiedy ogłoszono angaż Banosa, wiadomym było, że o tapecie dźwiękowej nie będzie tutaj mowy. Stały współpracownik Fedo Alvareza dał się poznać w Hollywood nie tylko jako artysta doskonale radzący sobie z tradycyjnymi środkami muzycznego wyrazu, eksperymentujący z nimi. Również jako nieszablonowy twórca, wyciskający maksimum z filmowej treści. Tak było przynajmniej w ich pierwszym wspólnym projekcie – remakiem Martwego zła. Co było później? O tym mogliśmy się szybko przekonać, obserwując z coraz większym żalem proces „adaptacji” warsztatu hiszpańskiego kompozytora do hollywoodzkich standardów. Dziewczyna w sieci pająka jest kolejnym etapem tej asymilacji.

Od strony formalnej wszystko wydaje się takie, jakie być powinno. Film Alvareza otrzymuje doskonale odnajdującą się w obrazie ilustrację, która nie tylko dynamizuje akcję. Przybliża również głównych bohaterów z ich całym bagażem doświadczeń. Mimo poważnej intrygi, która rzuca wybrane postaci w wir brutalnych zmagań i akcji, punktem centralnym opowieści wydaje się sama Lisbeth Salander i jej demony przeszłość. To właśnie przez pryzmat doświadczeń z dzieciństwa spoglądamy na jej obecne usposobienie i dystans względem ludzi. Głębokie rany odgrzebywane na nowo za sprawą intrygi, w której sieć wpada Salander, dosyć skrzętnie ilustruje ujmująca melodia. Bardzo prosta w konstrukcji, ale również na tyle elastyczna, aby odnaleźć się niemalże w każdych warunkach filmowych. Jest z nami od pierwszych minut, kiedy poznajemy historię młodej dziewczyny. Towarzyszy nam również w późniejszych scenach, kiedy zawiązuje się główny trzon akcji. Pod względem dramaturgicznym otrzymujemy więc pewien monolit, który sprawdza się mniej więcej do połowy czasu trwania filmu. Kiedy na jaw wychodzą nowe okoliczności, sfera emocjonalna nabiera większego znaczenia i to nie tylko przez wzgląd na wprowadzenie nowego, minorowego motywu. Także przez wzgląd na dramatyczny przebieg finałowej konfrontacji. To właśnie wtedy ścieżka dźwiękowa Banosa zaczyna przejmować rolę wiodącą w opowiadaniu wydarzeń. Ujmująca, nie odcinająca się od dramaturgicznych, czasami patetycznych w wymowie treści, jest świetnym uzupełnieniem i nośnikiem emocji iskrzących między bohaterami.

Szkoda tylko, że poprzedzające to wszystko sceny akcji nie dają tu powodów do podobnych zachwytów. Od lat możemy zauważyć powolny regres kompozytora w sposobie ilustrowania bardziej dynamicznych scen. Coraz częściej do głosu dochodzi elektronika kradnąca przestrzeń wymyślnym orkiestracjom. Smyczkowe ostinata stają się podstawą do utrzymania tempa muzycznej akcji, a tematyka schodzi jakby na dalszy plan. Nie można też nie zwrócić uwagi na ilość zabiegów postprodukcyjnych, które sprowadzają miks do sztandarowego produktu idealnie odnajdującego się w mainstreamie. Mimo że elektronika nie kradnie w ścieżkach Banosa aż tak dużej przestrzeni, to w przypadku Dziewczyny w sieci pająka walczy o należne miejsce, legitymując się technologicznymi wątkami poruszanymi w filmie. Jednakże na pierwszym miejscu w dalszym ciągu pozostaje smyczkowa dramaturgia. I jak już wspomniałem, w warunkach filmowych wszystko wydaje się być na właściwym miejscu. Otrzymujemy produkt niemalże odmierzony od linijki, do którego od strony formalnej trudno się przyczepić. Problemy zaczynają się kiedy rzeczony materiał oderwiemy od ciasno przylegającej do niego sfery wizualnej.

Album soundtrackowy wydany nakładem Sony Classical obnaża wszystkie demony kryjące się za konstrukcją i sferą aranżacyjną partytury do Dziewczyny w sieci pająka. Nie miałoby to aż tak fatalnego przebiegu, gdyby owe doświadczenie zamykało się w standardowych trzech kwadransach. Tymczasem do naszych rąk trafia wypchany po brzegi krążek, który „wzbogaca” dziesięciominutowy materiał bonusowy, dostępny w elektronicznej wersji soundtracku. Półtoragodzinne doświadczenie jest więc trudną przeprawą, obfitującą zarówno w chwile mocno angażujące uwagę odbiorcy, jak i takie, które totalnie nie wzruszają. I szkoda, że tych drugich jest zdecydowanie więcej.



Kilka miesięcy wcześniej rozkładałem ręce nad konstrukcją albumu soundtrackowego do Pasażera – ilustrowanego przez Banosa filmu akcji. Pisałem, że po obiecującym wstępie, rzucani byliśmy w wir sztampowej, odtwórczej akcji, by w końcu dotrzeć do równie emocjonującego finału. Dokładnie to samo można powiedzieć o konstrukcji Dziewczyny w sieci pająka. Dramatyczny prolog jest idealną przestrzenią nie tylko do wyprowadzenia kluczowej tematyki. Również do wpompowania w partyturę odpowiedniej dawki emocji. Świetne relacje miedzy „szarpanymi” smyczkami, a elektroniką, budzą tutaj apetyt na więcej. Nieprędko będzie on zaspokojony – dopiero w dalszej części albumu, kiedy przejdziemy do pierwszej większej konfrontacji. Warto jednak na chwilę zatrzymać się nad relacją między orkiestrą, a elektroniką. Sam kompozytor nazywa ją „Hitchcock and the Machine”, choć bardziej w miejsce nazwiska słynnego reżysera należałoby wstawić postać Johanna Johannssona z jego słynnymi, smyczkowymi glissandami. Efektowny zabieg jest tutaj echem geniuszu islandzkiego twórcy, który prawdopodobnie był źródłem inspiracji dla kompozytora. Być może tylko temp trackiem…

Najmniej absorbująca wydaje się środkowa część płyty. Nie dzieje się tutaj praktycznie nic, co warto byłoby odnotować od strony muzycznej. Wyjątek stanowi fragment ze sceny, w której Lisbeth dowiaduje się, kto stoi za organizacją zwaną „The Spider”. Dramatyczne frazy wsparte partiami wokalnymi nie należą może do najbardziej wymyślnych form ilustracji, ale skutecznie przykuwają uwagę odbiorcy. W filmie natomiast wykonują świetną robotę. Późniejsze ścielenie gruntu pod finalną konfrontację jest już kolejną grą na przeczekanie. Dopiero dramatyczny przebieg finalnej konfrontacji ponownie przypomina o ilustratorskim geniuszu Banosa. Emocjonująca końcówka jest tym, na co warto czekać przez te kilkadziesiąt minut, a zarazem najmocniejszą częścią tego rozwlekającego się w czasie słuchowiska. Tym bardziej warto wysłuchać albumu do końca, iż kończymy się on fortepianowymi wykonaniami dwóch kluczowych tematów partytury: Lisbeth oraz Camilli. Za klawiaturą fortepianu zasiadł nie tylko sam kompozytor, ale i… reżyser, Fede Alvarez!

Przygodę z albumem soundtrackwoym kończymy więc mocnym uderzeniem i miarowym wyciszeniem. Szkoda, że czekanie na to wszystko upływa pod znakiem olbrzymiej ilości nic nie wnoszącego underscoru i szablonowej, kompletnie nie absorbującej, muzycznej akcji. Dołączone do wydania cyfrowego bonusy również traktować możemy jako uszczęśliwianie słuchacza na siłę. Dodatkowe cztery utwory, to przedłużenie tego, co mieliśmy okazję już wysłuchać. Zresztą to samo możemy powiedzieć o całym tym muzycznym przedsięwzięciu. Czasy, kiedy Roque Banos był powiewem świeżości w skostniałej i samozapętlającej się maszynie hollywoodzkiego mainstreamu, dawno już minęły. Kompozytor najwyraźniej postanowił na stałe rozgościć się w Fabryce Snów, co nie do końca zbawiennie wpływa na jego podejście do wykonywanej pracy. Albo wóz albo przewóz, można powiedzieć. Aczkolwiek z dwojga złego lepsze to niż sound designerskie tekstury od słynnego duetu R&R.

Najnowsze recenzje

Komentarze