Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Cowboys – The Deluxe Edition, the (Kowboje)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-12-2018 r.

Powszechnie uważa się, że to Gwiezdne Wojny były kluczowym punktem zwrotnym w karierze Johna Williamsa. Na wielu płaszczyznach na pewno tak, ale jeżeli o kształtowanie się unikatowego warsztatu kompozytora, należałoby sięgnąć nieco bardziej wstecz. Do początków lat 70., kiedy odbywał swoją długą podróż poprzez produkcje niejako z urzędu kierujące jego uwagę w stronę complandowskiej americany. Jedną z bardziej znaczących w tym okresie była westernowa produkcja Marka Rydella, Kowboje (The Cowboys).

Kiedy decydowano się przenieść na duży ekran historię zaczerpniętą z powieści Williama Dale’a Jenningsa, kino westernowe przeżywało swoistego rodzaju kryzys. Klasyczny model przygody na Dzikim Zachodzie wypierały obrazy bardziej złożone pod względem fabularnym i dramaturgicznym. Mimo wszystko w Kowbojach dopatrywano się potencjalnego hitu i to nie przez wzgląd na to, że do filmu udało się pozyskać prawdziwą gwiazdę gatunku, Johna Wayne’a, który dopiero co zdołał odebrać statuetkę oscarową za rolę w Prawdziwym męstwie. Olbrzymią szansę na dotarcie do szerokiego grona odbiorców zapewniał sam pomysł odejścia od stereotypu męskiego kina akcji. Ot historia, jakich wiele. Wil Andersen, właściciel niewielkiego rancza, próbuje zebrać ekipę na spęd bydła do oddalonego o 400 mil, Belle Fourche. Niestety postępująca wśród Amerykanów gorączka złota pochłania uwagę coraz większej liczby zawodowych kowbojów. Dlatego też podstarzały hodowca zmuszony jest zatrudnić grupkę młodzieńców do wykonania tej roboty. Po krótkim i wydawać by się mogło bezowocnym, treningu, ruszają na pełną niebezpieczeństw wyprawę. Chłopcy od razu przekonują się, że praca kowboja, to nie przelewki. Zwłaszcza, kiedy na ich drodze staje banda oprychów. Walka o przetrwanie w trudnych warunkach będzie ostatecznym sprawdzianem męstwa młodych poganiaczy. I właśnie ten ostatni, pełen przemocy akt widowiska budził wśród ówczesnych widzów i krytyków wiele wątpliwości. Ostatecznie jednak film Marka Rydella sprzedał się całkiem dobrze, zyskując wkrótce status jednego z flagowych klasyków westernowego kina. Dla samego Wayne’a była to natomiast świetna przygoda, w którą zaangażowany był nie tylko fizycznie, ale i merytorycznie.

Jeszcze na etapie pre-produkcji Mark Rydell doskonale wiedział kogo obsadzić na stanowisku kompozytora muzyki. Podjęta między nim, a Johnem Williamem współpraca, zaowocowała świetną oprawą muzyczną do filmu Koniokrady z 1969 roku. Samemu Williamowi przyniosła natomiast kolejną nominację do Oscara w kategorii Najlepsza muzyka. Rydell, jako dyrygent z wykształcenia i niereformowalny miłośnik coplandowskiej americany, doskonale rozumiał rolę, muzyki w filmie. Szczególnie w gatunku westernowym, eksponującym przecież ważny element kulturowy narodu amerykańskiego. Odniesienie do tych wartości w ścieżce dźwiękowej było więc koniecznością, bez której nie można było zbudować dobrej historii. A że Williams już od początków swojej kariery przejawiał talent do tworzenia świetnych, chwytliwych melodii, dosyć szybko zwrócił uwagę branżowców. Nie tylko Rydella, ale i Spielberga, który po latach przyznał, że twórczość Williamsa z przełomu lat 60 i 70 bardzo mu imponowała. Imponujący wydaje się również wkład Johna w gatunek westernowy, mimo że jego przygoda z tym kinem trwała stosunkowo krótko. Stali rezydenci, czyli Elmer Bernstein oraz Jerry Goldsmith mieli na koncie więcej prac, choć nie każda z nich mogła poszczycić się równie nośną tematyką, jaką na potrzeby Kowbojów stworzył Williams.



Aż trudno w to uwierzyć, że dla tak mało wymagającej produkcji, kompozytor napisał aż pięć odrębnych tematów! Pierwszym z nich jest obowiązkowo pojawiająca się fanfara, niejako identyfikująca ten muzyczny produkt z gatunkiem, w jakim się obraca. Utrzymana w iście complandowskim stylu, jest w gruncie rzeczy sprawnie funkcjonującym, heroicznym idiomem, wtłaczającym w trzewia partytury ducha przygody i rozrywki. O wiele bardziej funkcjonalny wydaje się temat przypisany chłopcom, a dokładniej ich treningowi i późniejszym przygodom. Skoczna melodia o lekko slapstickowym zabarwieniu świetnie koresponduje z równie komediowymi obrazkami trudnych początków. Ich autorytet w postaci Andersena również otrzymuje tutaj swoją muzyczną wizytówkę. Zdecydowanie bardziej poważną, dostojną w wymowie, ale emanującą pewną dozą rodzicielskiego ciepła. Bo kimże innym, jak nie dobrym nauczycielem i troskliwym opiekunem jest dla tej grupki chłopców filmowy Wil. Zupełnym jego przeciwieństwem jest postać Long Haira – recydywisty, który wraz ze swoją bandą próbują okraść ranczera. Minorowy motyw daleki jest jednak od ponurego, siejącego trwogę, wydźwięku. Jako że widz spogląda na postać Long Haira bardziej z politowaniem niż przestrachem, takowe wydaje się również podejście Williamsa do opisywanej muzycznie postaci. Wkradające się w wykonawstwo nutki fałszu, idealnie wtapiają się w dźwiękową panoramę ścieżki dźwiękowej. Zupełnie zresztą jak motyw podróży, który dosyć często staje się głównym motorem napędzającym dynamikę partytury – szczególnie w drugim akcie widowiska, kiedy eksponowane są kadry z rozległymi plenerami. Łączenie wszystkich tych elementów wychodzi Williamowi bardzo dobrze, co świadczy nie tylko o solidnie już ukształtowanym warsztacie kompozytora. Również o swobodnym podejściu do wykonywanego zadania, które czuć niemalże w każdym, wybrzmiewającym w filmie utworze.


Z perspektywy minionego półwiecza trudno zrozumieć rynkową absencję oficjalnego albumu soundtrackowego przez tak długi czas. Co prawda w roku 1973 ukazało się tajemnicze LP, które pod nazwą John Wayne & The Cowboys prezentowało fragmenty ścieżki dźwiękowej Johna Williamsa. Tytuły utworów lakonicznie nawiązywały do filmowej treści, ale pochodzenie i intencje wydawcy… Cóż, do dziś pozostają wielką zagadką. Pierwsze oficjalne wydanie muzyki ukazało się nakładem Varese Sarabande w roku 1994. Niemniej jednak, trzydziestominutowy krążek był kolejnym studium patologicznych, niezrozumiałych decyzji wydawniczych. Pomijając krótki czas prezentacji, warto zwrócić uwagę na liczne błędy jakich dopuszczono się podczas kompletowania materiału. I tak oto temat przewodni otwierający ten krążek okazał się re-recordingiem poczynionym na potrzeby telewizyjnego periodyku pod tym samym tytułem. Natomiast wiele innych utworów zaprezentowanych zostało w wersji różniącej się od tej filmowej. Na korektę tych błędów trzeba było poczekać niemalże 25 lat. Wtedy to nakładem Varese ukazała się kompletna, filmowa wersja partytury wydana w limitowanym nakładzie w ramach klubowego cyklu „The Deluxe Edition”. Czy ów delikates jest godną rehabilitacją poczynionych niegdyś błędów?

W moim odczuciu jak najbardziej tak. Mimo dosyć sceptycznego nastawienia w momencie publikacji tego wydania, wraz z kolejnymi odsłuchami muzyka Williamsa systematycznie rosła w moich oczach, stając się wkrótce jedną z ulubionych prac tego kompozytora okresu „przedgwiezdnowojennego”. Skrzętnie odrestaurowana dźwiękowo i zaprezentowana w chronologicznym porządku, godzinna partytura, jest wdzięcznym słuchowiskiem, przy którym nie sposób się nudzić. A dołączone do wydania bonusy w postaci alternatywnych wykonań nie wydają się zbędnym wydłużaniem tego doświadczenia. Szata graficzna oraz obszerne opisy w załączonej do albumu książeczce, stanowią dodatkowy element wzbogacający estetykę wydania. Najważniejsza pozostaje jednak muzyka…



A ta, niczym dobry film, wciąga już od pierwszych nut, już na wstępie serwując odbiorcy kompletny zestaw tematyczno-stylistycznych rozwiązań. Uwertura jest świetną wizytówką pracy, która budzi apetyt na więcej. Ale po prezentacji tematycznej będziemy musieli na kilkanaście minut powściągnąć nasze emocje. Zawiązywanie się akcji daje przestrzeń do wyprowadzenia kilku lirycznych, ale spokojniejszych utworów. Dopiero moment wyruszenia w trasę otwiera przed nami wrota prawdziwej przygody. Naprzemiennie dawkowane tematy podróży i młodych chłopców z fanfarą przewodnią, tworzą barwny pejzaż tylko sporadycznie przerywany underscorem. Prześlizgując się przez różne koleje losów naszych bohaterów, ocieramy się zarówno o radosne, czasami slapstickowe melodie, jak i fragmenty poważniejsze, nasycone sporą porcją dramaturgii. Te ostatnie przejmują inicjatywę w finalnej części słuchowiska, kiedy wertujemy ilustrację ostatecznej konfrontacji. Dynamiczne, bogato orkiestrowane frazy co rusz przerywane są triumfalnymi wejściami tematu przewodniego, którym ostatecznie rozstajemy się z kompozycją Johna Williamsa.



Nie jest to bynajmniej ostateczne rozstanie. Raz przesłuchana ścieżka dźwiękowa domaga się licznych powrotów. I warto to czynić. Jeżeli nie dla kompletnej treści, to przynajmniej przez wzgląd na wyjątkowo nośną tematykę, którą nucimy jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniej nuty partytury. Owszem, są momenty przestoju lub chwile, kiedy przytłoczeni jesteśmy tą tematyczną żonglerką, ale nie rzutuje to na obraz całości. Ogromnie cieszy rynkowa obecność tego wydania – pierwszej po niemalże pięćdziesięciu latach, godnej prezentacji ścieżki dźwiękowej do Kowbojów. Mimo że sama praca nie aspiruje do grona największych osiągnięć w karierze Johna Williamsa, to nie można odmówić jej skuteczności w opowiadaniu filmowej treści oraz niezwykłej przebojowości. A to już coś!

Najnowsze recenzje

Komentarze